Ogólne
Po co katolikowi wiedza?
dodane 2014-07-17 22:28
„Nie interesuje mnie to.” - często można spotkać się z taką reakcją, kiedy zaczynamy mówić o wiedzy teologicznej, Biblii czy historii Kościoła. Takiej odpowiedzi udzielają zarówno wierzący, jak i niewierzący. U tych drugich może byłoby to mniej dziwne, gdyby nie fakt, że często są to osoby, które bardzo chętnie krytykują Kościół, katolicyzm czy ogólnie chrześcijaństwo. Wychodzi na to, że wierzący nie interesują się tym, w co (i w Kogo) wierzą, a niewierzący – krytykują to, o czym zasadniczo nie mają pojęcia. Można (a zapewne nawet należy) zastanowić się poważnie czy nie jest to aby tylko część szerszego zjawiska, gdyż wielu ludzi ma dziś w zwyczaju wypowiadać się (najczęściej zresztą krytycznie) na każdy możliwy temat, samemu nie posiadając o meritum żadnej rzeczowej wiedzy.
Nas tu interesuje jednak coś innego i na coś innego chcemy koniecznie zwrócić uwagę. Katolikowi nie posiadającemu stosownej wiedzy o Bogu i Kościele grozi swoista schizofrenia i to, że ostatecznie jest marnym katolikiem, nie umiejącym uzasadnić swojej wiary, bronić jej, ale, przede wszystkim, nie rozumiejącym w Kogo i w co wierzy (lub przynajmniej twierdzi, że wierzy); wszystko to pozostanie dla niego osnute mgłą dziwnej tajemnicy czy też raczej mgłą niewiedzy. W takiej sytuacji nie dziwi, że tak łatwo takiego przeciętnego katolika zbić z tropu a w końcu przekonać, że wiara jest czymś absurdalnym i niepotrzebnym.
Żeby być dobrym kucharzem, potrzeba rozległej wiedzy na temat warzyw, mięsa, przypraw i gotowania, żeby być dobrym architektem, trzeba znać się nie tylko na projektowaniu, ale również na rysunku, potrzebna jest też wiedza o materiałach używanych do budowy, itp. z kolei, aby być dobrym historykiem potrzebna jest bardzo obszerna wiedza obejmująca m.in. języki obce, logikę, statystykę, socjologię, nie licząc całej wiedzy stricte historycznej; można dalej wymieniać podobne przykłady Tymczasem utarło się jakoś dziś przedziwne przekonanie, że dobry katolik może charakteryzować się zupełną niewiedzą, grunt, że się modli, czasem spowiada i (także czasem) komunię przyjmuje i to wystarczy, bo przecież nikogo nie zabił ani nie okradł. Dlaczego jednak miałoby to wystarczać? Dlaczego katolik ma być ignorantem? Ważniejsze jest zresztą inne pytanie: Jak można utrzymywać, że kocha się jakąś osobę i wierzy w jej naukę, jeżeli nie zna się ani tej osoby, ani nauki? W jaki sposób odróżniać potem co jest w oczach Boga dobre, co złe, jeżeli nie ma się o tym Bogu żadnej wiedzy? Czy można zbudować swoją tożsamość, nie mając pojęcia o historii instytucji, do której się należy?
Wyobraźmy sobie taką sytuację: lądują kosmici, którzy nie maja o nas zielonego (sic!) pojęcia i organizują „bliskie spotkanie trzeciego stopnia”, którym zaszczycają przeciętnego katolika. Chcą się wszystkiego dowiedzieć o ziemianach: ich fizjologii, psychologii, organizacji społeczeństwa, a w końcu dochodzą do religii i światopoglądu. Dowiadują się, że ich rozmówca jest katolikiem. Domagają się więc wyjaśniania czym jest ten katolicyzm, kim jest Bóg i Kościół i…, no właśnie co? A przecież wielu ludzi na świecie ma takie pojęcie o chrześcijaństwie jak, nie przymierzając, wspomniani kosmici. Zwolennik wiary bez wiedzy nie powinien się dziwić, że katolicy nie są stanie bronić się przez atakami, a ich wiara jest, nazwijmy to eufemistycznie, „ciut dziurawa”.
Wielkim dramatem są sytuacje, gdy poglądy o zbędności wiedzy i znajomości Pisma Świętego głoszą również księża (często ci sami, którzy potem oburzają się, że ich owieczki mówią o Najświętszym Sakramencie, opłatek, a w Wielką Środę wybierają się na popiołkowanie…
Za wiedzę katolika odpowiadają kolejno: rodzice w przypadku dzieci, kapłani w przypadku wszystkich, współwierzący w przypadku błądzących a przede wszystkim on sam od czasu, kiedy usamodzielni się w używaniu rozumu i podejmowaniu decyzji. Czas więc uderzyć się zbiorowo w pierś a następnie… zabrać do nauki.