Uncategorized

Zło

dodane 13:49

Tytuł - krótko i na temat. Zły czas obecnie przechodzę. Waląc prosto z mostu (nie mylić z S.D.A MOST) czuję się kompletnie niepotrzebna, bezwartościowa, niekochana, bezużyteczna, etc., etc. Nie myślcie proszę, że jestem jakaś EMO. W ogóle ta "subkultura" doprowadza mnie do szału, ale wiecie dlaczego? Nawet nie dlatego, że jest taka a nie inna, że ci ludzie lubią się użalać nad sobą i ubierać na czarno. Trudno, najwyżej powiem, że nie mam czasu, aby pogadać, czy coś. Do szału doprowadza mnie to, że ci, którzy NAPRAWDĘ mają jakieś problemy albo chorują na depresję są brani za EMO, którym w gruncie rzeczy też coś pewnie dolega, ale niekoniecznie tak poważnego. W sumie to mój wpis też będzie użalaniem się nad sobą... Ale ja naprawdę choruję na depresję i to ciężką. Mam to potwierdzone przez psychologa. Podobnie jak nerwicę lękową. To wprawdzie nie nowotwór, ale strasznie potrafi dokuczyć taka choroba. I wiecie co? Rodzona matka, która również była u tego samego psychologa razem z moim rodzonym ojcem i słyszała to samo z ust bądź co bądź wykształconej osoby, w ogóle mi nie wierzy i twierdzi, że ja sobie te choroby wymyślam i się nimi zasłaniam. To boli bardziej, niż gdyby mi ktoś z całej siły przyłożył. Nie wiem, czy oni słyszeli o czymś takim jak subkultura EMO... ale zachowują się tak, jakby mnie brali za jej członka. I to w dodatku kogoś bez najmniejszych problemów...tylko mówiącego, że je ma...

Wiem, że te moje słowa mogą być czymś w rodzaju antyświadectwa, ale jak nie napiszę, co mi na sercu leży, to chyba wybuchnę. W końcu napisałam wyraźnie, że wierzę w Chrystusa i chcę Go kiedyś pokochać, a tutaj piszę , że mam dość życia i najchętniej brutalnie bym je przerwała. Wiem, że to straszny grzech i w sumie tylko i wyłącznie dlatego jeszcze tego nie zrobiłam, ale to naprawdę nie jest łatwo żyć, kiedy się pomyśli, że nikt nawet nie zapłacze na pogrzebie...

Tydzień temu mój najukochańszy na świecie Ks. Rezydent miał zawał serca. Dowiedziałam się bardzo późno, bo dopiero w Niedzielę i z trudem się powstrzymałam, żeby nie płakać na Mszy. To już jest naprawdę coś, bo nie znoszę pokazywać swoich uczuć i bardzo rzadko to robię. Na szczęście wczoraj wieczorem wyszedł już ze szpitala, operacja się powiodła, wyniki pewnie nie były zachwycające, ale jednak na tyle dobre, że go wypuścili. Modlę się, żeby jeszcze długie, długie lata mógł służyć Bogu i ludziom, żebym jeszcze nie raz posłużyła mu do Mszy i mogła z nim porozmawiać. Ale właściwie to chciałam napisać o tym, ze wpadłam do Ks. Rezydenta w Niedzielę, kiedy jeszcze był w szpitalu i on powiedział wtedy coś takiego, że jest jeszcze ważny, ze jest potrzebny, że co dzień ktoś go odwiedził, mnóstwo osób dzwoniło do niego, pytało... Bardzo się cieszył, czuł się dobrze po prostu, czuł, że jeszcze chce żyć, bo inni też bardzo chcą, żeby jeszcze na tej ziemi trochę pobył, żeby żył. A ja nie czuję nic takiego. Nie czuję, żeby ktoś chciał, abym żyła. Może gdybym miała jakiś wypadek czy coś to ktoś też wpadłby do szpitala, zadzwonił, pewnie wtedy bardziej bym poczuła, ze jednak ktoś pamięta, troszczy się... W końcu ja też wcale nie chcę, żeby ktoś się martwił o mnie 24 godz. na dobę, wydzwaniał i wpadał w panikę za każdym razem, gdy nie odbiorę. Ludzie mają swoje sprawy, swoje życie... ja to wszystko rozumiem, też nie zawsze znajduję czas, żeby zadzwonić do przyjaciela, pogadać, ale mimo wszystko niesamowicie pragnę, żeby ktoś choć trochę dał mi do zrozumienia, że mu na mnie zależy, że też jestem jeszcze potrzebna, ważna, słowem, po prostu chcę, żeby ktoś mnie kochał, z drugiej strony wiem, ze to jest niemożliwe... Mnie się kochać po prostu nie da. Ja zresztą też tego nie potrafię i nikogo nie kocham. Więc w sumie mam takie życie, na jakie zasługuję, powinnam skreślić wszystko, co napisałam, zgodzić się na to, ze jest tak, a nie inaczej, albo skoro i tak nikt mnie nie będzie żałował, zakończyć swoje życie tutaj. Żaden dramat, nikt by pewnie nie zauważył...

Ale z tchórzostwa przed śmiercią żyję dalej. Oblałam egzamin wewnętrzny z jazd, ale większość poleceń już wykonałam dobrze. Może kiedyś zrobię prawo jazdy. Dziś wraz z przyjaciółką "prowadzę" MKF, czyli Mostowy Klub Filmowy. Omawiamy rosyjski film "Wyspa" ("Ostrow"). Genialny. Polecam serdecznie, naprawdę wart obejrzenia i to kilkukrotnego. Dziś też wybiorę się do parafialnego biura Caritas i trochę poprawię krzepę fizyczną...rzucając żywnością i kartonami po niej. Później, jeśli Mszę będzie odprawiał mój ukochany Ks. Rezydent, to zostanę i posłużę mu, a jeśli nie, skoczę do MOSTu, tam będę uczestniczyć we Mszy i później będziemy w doborowym towarzystwie oglądać "Wyspę". Wrócę pewnie koło 23:00... jak nie później... Niezbyt lubię wracać do domu o takich porach, ale dla MOSTu wszystko... Tak więc plan dnia jest fantastyczny, z jednym wyjątkiem, że oczywiście tradycyjnie nie mam czasu na naukę. Nawet czasu nie umiem sobie zaplanować... Śmieć po prostu. Że też Panu Bogu chciało się stwarzać kogoś takiego...

Idę już, bo wprowadzam czarny nastrój. Ostatnio coraz częściej. Proszę serdecznie o modlitwę w intencji mojego Ks. Rezydenta i z góry Bóg zapłać. Zgapię pożegnanie od mojego Ks. Spowiednika, mam nadzieję, że mi to wybaczy:

"Trzymajcie się mocno i się nie puszczajcie"

nd pn wt śr cz pt sb

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

Dzisiaj: 04.05.2024

Ostatnio dodane