Uncategorized
Lekka depresja...
dodane 2010-10-01 20:52
Witojcie. Zastanawiam się właśnie, czy zacząć wpis pozytywnie, a skończyć negatywnie, czy na odwrót. Chyba jednak zostanę przy drugiej opcji, to znaczy zacznę źle, ale za to dobrze skończę.
Roraty. Tak, tak. Msza Święta szczególnie "skierowana" ku Matce Bożej, z którą oczekujemy na przyjście naszego Pana i Zbawiciela. Czemu piszę o nich w październiku, kiedy dziś właśnie zaczął się dopiero Różaniec, a do pierwszej Niedzieli Adwentu jeszcze ok. dwu miesięcy? Ponieważ już teraz Księża z mojej Parafii rozpoczęli dyskusję, czy by nie przesunąć Rorat z 6:30 na 17:30. I ja tego bardzo nie chcę. Oczywiście, że kierują mną względy osobiste, ponieważ z powodu studiów w trybie wieczorowym nie będę mogła co najmniej trzy razy w tygodniu na Roratach być, ale nie tylko to mam na uwadze. Otóż na 17:30 być może przyjdzie więcej dzieci z podstawówek i młodszych (ale to wcale nie jest powiedziane na 100%), natomiast ubędzie gimnazjalistów, licealistów, studentów (wieczorowych i dziennych - dzienni nieraz siedzą prawie cały dzień na uczelni) i osób pracujących nieco dłużej lub daleko - nie zdążą dojechać. A nawet jeżeli wyżej wymienieni zdążą dojechać, to od razu z wywieszonym jęzorem będą lecieli na Mszę roratnią. I zaczną naukę, zadania domowe i inne obowiązki dosyć już późno, bo ok. 18:30. O 6:30 natomiast większość ludzi powinna zdążyć do szkoły i pracy (wyłączając tych, co mają na 7:30 i dość daleko i tych, którzy mają na 8:00 ale baaaardzo daleko), jest to przed wszystkimi obowiązkami, nie trzeba sobie "wyrywać godziny" w ciągu dnia, zaczyna się dzień z Bogiem, po Mszy i kto jest w łasce - po Komunii Świętej. Nie znoszę wstawać rano, ale sercem i duszą jestem za tradycyjnymi Roratami o 6:30. Wiem jednak, że nie zawsze musi być tak, jak ja chcę i wszelkie tego typu "zawirowania" są dobrą lekcją pokory dla mojego pysznego charakteru. Najbardziej boli mnie to, że coraz częściej nie mogę pogadać z połową "moich" Księży, bo się nie da. Albo nie chcą słuchać i wychodzą sobie (już tak miałam) albo czepiają się. I to naprawdę nie jest fair. Jestem parafianką i Parafia jest także moja.
Taa, to tyle. Może jestem przewrażliwiona, ale naprawdę mnie to boli. No nic.
Druga inauguracja - w Instytucie Psychologii tym razem, zobaczyłam część osób z mojego roku, dziekanów mam całkiem sympatycznych, plan mam dobry, chyba zostaje taki, jak już wspomniałam w którymś wpisie, bo język angielski zaczynam w przyszłym roku. I dobrze, będzie czas na pracę. I (najprawdopodobniej) Duszpasterstwo. I Parafię. A z nauką to się zobaczy... Moi rodzice fajnie się denerwują, jak widzą mój "plan" na ten rok. Ja mówię, jak wyżej, o pracy, D.A., etc. a oni "Czy ty się uczyć nie zamierzasz?!". Zamierzam, zamierzam, nawet chciałabym przejść na dzienne, ale to chyba dopiero po II roku, nie zamierzam jednak TYLKO się uczyć.
Znowu problem, bo wymyślili szkolenie biblioteczne w sobotę, 9 października...chyba... i oczywiście jest obowiązkowe. A ja 9 października mam pierwsze, organizacyjne i ważne zajęcia ze szkolenia dla wolontariuszy, w którego skład wchodzi pierwsza pomoc, nauka języka obcego i poznanie miasta i jego zabytków. Rozumiem, obowiązek obowiązkiem, ale dlaczego na studiach wieczorowych robią szkolenia w weekendy? I w końcu chyba więcej skorzystam z wolontariatu, niż szkolenia bibiotecznego... Zobaczę jeszcze. Ciężko jakoś, nie mogę się jakoś pozbierać i uspokoić z tym wszystkim... Pewnie dlatego, że nie znoszę załatwiania formalności, a tego ostatnio było dużo. Jakieś szkolenia i duperele! Ile można mówić o bibliotece?! Eech...
Trzeba się było lepiej uczyć, to poszłabym na dzienne. Marzenie. Tylko 39 osób na miejsce, bagatela. Dlatego rano mam czas i mogę pracować, ale wieczory zajęte, więc to jednak nie jest tak super. Tak. W ogóle...eeech... ogarnia mnie niechęć i niesmak do samej siebie.
Ale miałam kończyć pozytywnie. Więc powiem, że wczorajsza jazda należała do moich najlepszych, tylko raz pominęłam skrzyżowanie i dwa razy dałam się wpuścić w maliny P.Instruktorowi z zawracaniem, ale w ogóle było bardzo dobrze. Nareszcie. Modlitwa działa cuda! Prosiłam wielu osób o wsparcie modlitewne na czas jazd i nie sprawdziły się czarne scenariusze, przeciwnie, było naprawdę nieźle! I za to dziękuję przede wszystkim głównemu Sprawcy, czyli Panu Bogu, Aniołom Stróżom i Świętym, ale też wszystkim, którzy szepnęli za mną słowo. Bóg Wam zapłać, jesteście kochani!
Dziś też spotkałam się ze swoją przyjaciółką i było bardzo sympatycznie, również dziękuję i gorąco pozdrawiam!
I dziękuję swojemu Ks. Rezydentowi oraz przede wszystkim Damianowi za to, że poprawili mi humor i ugłaskali moje kolce. Bóg zapłać!
To tyle ogłoszeń, przyjmijmy... o... to z rozpędu.
Przepraszam za swoje narzekanie i życzę wszystkim dobrej nocy. I dnia. I następnej nocy. I następnego dnia...
Acha! Jak zauważył jeden z moich Ks. Wikariuszy dziś minął rok od odejścia jego Poprzednika, bardzo lubianego w Parafii. Pozdrawiam serdecznie! (pewnie i tak tego nigdy nie przeczyta, więc mogę śmiało ;) )
Dobranoc!