Katolicy na huśtawce
dodane 2018-01-07 15:51
„No nie chodzę już do kościoła. Bo po co? Kiedyś chodziłam, ale wiesz... te puste formułki, trudne słowa, nic z tego nie rozumiem. Wierzę w Boga, ale On jest tak odległy... Nie widzę sensu, żeby się modlić. Więc po co tracić czas? Zresztą moi znajomi też już nie chodzą, więc nawet jak zdarzy mi się tam pójść, to jestem totalnie anonimowa, nikogo nie znam...”
Liczby są nieubłagane. 3,1% mniej w skali roku. W sumie już 63,3% katolików nie świętuje niedzielnej Eucharystii. Nie da się ukryć – problem jest poważny. I nie o liczby tu chodzi - za nimi kryją się historie poszczególnych osób, najczęściej takie, jak ta przytoczona na początku. Bo z byciem w Kościele to chyba trochę jak z huśtaniem się na huśtawce, choć to porównanie może wydać się – nomen omen – wybujałe. Huśtawka służy do tego, aby się huśtać – najlepiej równo i wysoko. Czasami zdarza się wypadek – ktoś z tej huśtawki spadnie, poobija się i już na nią nie wróci. Ale takie sytuacje to – najczęściej – wyjątek. I wśród tych, którzy odchodzą od Kościoła, raczej niewielki procent stanowią osoby z doświadczeniem gwałtownego kryzysu, spektakularnej utraty wiary. Większość pewnie odchodziła stopniowo - odpuścili Eucharystię raz, po jakimś czasie drugi... i tak małymi krokami, niezauważalnie zapomnieli o jej znaczeniu. Huśtawka, która nie jest popychana, stopniowo huśta się coraz słabiej, słabiej... aż zatrzymuje się całkowicie.
„Starsze dzieci”, czyli osoby, które są mocniej zakorzenione w Kościele, potrafią zadbać o to, aby cały czas huśtać się wysoko – sięgają nogami do podłoża i odpychają się a to czytając dobrą lekturę, a to jadąc na rekolekcje, a to szukając kierownictwa duchowego. Ale co z „młodszymi”, tymi, które nie sięgając jeszcze do ziemi, nie potrafią huśtać się same? Im potrzebny jest ktoś, kto wprawi w ruch ich huśtawkę i będzie im towarzyszył do czasu, aż dorosną na tyle, żeby zadbać o to samodzielnie.
Sposobów na „popychanie” huśtawki jest pewnie wiele, jednym z nich jest nabierający nad Wisłą coraz większej popularności kurs Alpha. Sama metoda jest bardzo prosta – 10 spotkań przy posiłku, wykład dotyczący najważniejszych zagadnień chrześcijaństwa i okazja do rozmowy. Nic wielkiego – a jednak coraz więcej katolików na nowo odkrywa swoją wiarę, wraca do Kościoła – często po wielu latach.
Co więc stanowi sekret tego narzędzia? Chyba to, ze w swojej prostocie zaspokaja dwa największe głody współczesnego letniego chrześcijanina. Bo to, za czym ludzie w Kościele tęsknią najbardziej, jest żywe doświadczenie Boga – bliskiego, kochającego, czułego Ojca – i wspólnoty ludzi, którzy żyją podobnie. A Alpha daje jedno i drugie. Z jednej strony kieruje do spotkania z Bogiem – żywym, działającym, interesującym się człowiekiem. Prowadzi do nowego odkrycia sensu sakramentów – bo wbrew zarzutom o „antykatolickość” i „protestantyzację” Alpha prowadzona przez katolików zawsze w centralnym punkcie stawia Eucharystię, poprzedzoną sakramentem pokuty, często przeżywanym po wieloletniej przerwie. Z drugiej strony nieco nieformalna atmosfera, wspólny posiłek czy weekendowy wyjazd pozwalają zbudować relacje pomiędzy uczestnikami. Na niedzielnej Eucharystii nie są już całkiem anonimowi, mają się z kim podzielić swoimi przeżyciami czy rozwiać wątpliwości. I tak ze spotkania na spotkanie huśtawka zaczyna się wznosić coraz wyżej...
Czy Alpha jest cudownym remedium na wszystkie bolączki Kościoła? Oczywiście, że nie. Te 10 spotkań nie zastąpi starannie sprawowanej liturgii, mądrych homilii czy rzetelnej katechezy dorosłych. Tyle tylko, że jeśli nie zawalczymy o tych, którzy są już „na wylocie”, za moment liturgia będzie pięknie celebrowana w obecności garstki ludzi, a głos kaznodziei odbijać się będzie od pustych ścian...