Przez dziurkę od klucza

Czy o Kościele trzeba pisać na kolanach?

dodane 22:37

Kilka dni temu Kościół wspominał świętego Franciszka Salezego. Święty jak to święty – pomyślałam w pierwszej chwili, ale obiło mi się o uszy, że jest patronem dziennikarzy katolickich. Hmm... dziennikarzy katolickich? To znaczy kogo? Czym różni się "dziennikarstwo katolickie" od "dziennikarstwa świeckiego"?

Temat jest chyba „na tapecie”. „Ingresgate” pokazało nam wyraźnie, że jest problem, i to spory. Dziennikarze dzielą się na tych, którzy uważają, że o Kościele można pisać tylko na kolanach, tych, którzy uważają, że to przed nimi Kościół powinien paść na kolana i w końcu tych, którzy chcą pokazać prawdę. Ci pierwsi pod niebiosa wychwalają to co dobre, wszystkie niedoskonałości zmiatając pod dywan a każdego, kto ośmiela się je wskazać momentalnie stawiają na półeczce z napisem: heretyk, Belzebub, mason, liberał, komunista czy rozwodnik (niepotrzebne skreślić). Ci drudzy wiedzą zawsze wszystko najlepiej – znają komunikaty KEP jeszcze przed Konferencją, zawsze wiedzą, który ksiądz ma coś za uszami i prawdopodobnie mają bezpośredni przekaz od Ducha Świętego, w związku z tym dyktują Ojcu Świętemu jakie decyzje ma podejmować. Co jakiś czas wyciągają niczym magik z kapelusza sensacyjne historie, sugerując, że Kościół ma siedzieć cicho i nie podskakiwać bo Oni mogą go łatwo zniszczyć.

Dziennikarze ostatniej kategorii starają się dociec do prawdy i przedstawić ją obiektywnie. Nawet jeśli ta prawda boli, jeśli trzeba wyraźnie powiedzieć: to nie tak miało być, tu popełniono błąd, jeśli ktoś za wszelką cenę usiłuje ją ukryć „dla dobra Kościoła”. Piszą prawdę nie koloryzując - ale i nie dramatyzując. Nie jest im łatwo. Często są ludźmi którzy wierzą w Boga i otwarcie się do tego przyznają – w takiej sytuacji relacjonowanie trudnych sytuacji w Kościele jest dla nich szczególnie bolesne bo dotyka ich osobiście. A choćby nie wiem jak się starali, i tak często zostają przez kolegów po fachu zmieszani z błotem. Pierwsza grupa zarzuca im wywlekanie na widok publiczny spraw, które powinny zostać zamknięte w zakrystii, druga twierdzi, że jako ludzie przyznający się do wiary są nieobiektywni – mówią to, co biskupi im dyktują. A jeśli jeszcze nie daj Boże dziennikarz katolicki ma pod szyją kawałek białego plastiku... To już wiadomo, że będzie nam mydlił oczy, bo przecież po to siedział 6 lat w seminarium, prawda?

A ja i tak szukam w mediach wypowiedzi dziennikarzy katolickich. Dlaczego? Kiedy boli mnie gardło szukam pomocy u lekarza a nie u mechanika, policjanta czy piekarza. A wśród lekarzy staram się dotrzeć raczej do laryngologa niż ortopedy. Skoro specjalizuje się w swojej dziedzinie to chyba najlepiej się mną zajmie. To chyba oczywiste. Więc analogicznie: kiedy chcę dowiedzieć się czegoś o polityce szukam opinii pana Pałasińskiego czy pani Olejnik, o sporcie najlepiej poinformują mnie panowie Szaranowicz i Babiarz a jeśli chcę zagłębić się w niuanse zupełnie niezrozumiałej dla mnie ekonomii szukam tekstów pani Michalik. Jako eksperci w swoich dziedzinach są dla mnie autorytetami. O Kościele również chcę dowiedzieć się od specjalistów. Takich jak panowie Przeciszewski, Hołownia, Nosowski, Terlikowski, ks. Boniecki czy o. Oszajca. Kościół widziany ich oczami nie jest zamknięty w szklanej gablocie z napisem „nie dotykać” - ich Kościół żyje – w związku z tym ma swoje wzloty i upadki. Nie jest sztuką widzieć tylko jasne albo tylko ciemne strony opisywanej rzeczywistości. Sztuką jest opisywać wszystko, co stanowi Kościół – jego wady i zalety, poruszać tematy dla wielu bolesne. Ale pisać mądrze, z głową, ze świadomością, jak wielką moc posiada słowo... I taki powinien być moim zdaniem dziennikarz katolicki.

Nie byłoby tych rozważań, gdyby nie artykuł zamieszczony w Gościu Niedzielnym sprzed dwóch tygodni. Tekst księdza Tomasza Jaklewicza jest dla mnie modelowym dowodem, że dziennikarz katolicki, ba - nawet kapłan – może napisać bardzo krytyczny ale jednocześnie doskonały tekst o Kościele. Ks. Jaklewicz nie pisze na kolanach – wymienia wprost wiele niedoskonałości i błędów (jego przynajmniej nie nazwą rozwodnikiem...) – ale nie trzeba być teologiem żeby dostrzec, że autor nie pisze aby skopać i opluć Kościół, tylko aby wyrazić swą troskę. I takiego podejścia mogłoby się od niego uczyć wielu dziennikarzy.

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024

Ostatnio dodane