Przez dziurkę od klucza
Wierzę w Jezusa, nie w Wielgusa
dodane 2007-01-07 22:19
Sprawą abp. Wielgusa od kilku dni żyje cała Polska. Zawsze w końcu musi być jakaś afera na tapecie... Ingresu nie było. „Źródła zbliżone do Episkopatu” (uwielbiam stwierdzenie „źródła zbliżone do...”, bo za nim może zawierać się tak naprawdę wszystko, nawet pani Jadzia przechodząca obok jego bramy – była „w pobliżu”) już od rana donosiły (może w obecnej sytuacji lepiej będzie powiedzieć „informowały”... ) o prawdopodobnej rezygnacji arcybiskupa Wielgusa. Informacje potwierdziły sie, a zamiast ingresu mieliśmy mszę Te Deum – jak dodają złośliwi, Te Deum za odwołanie ingresu.
Jestem z pokolenia, które przełom roku '89 oglądało z poziomu piaskownicy. Dlatego uważam, że absolutnie nie mam moralnego prawa w jakikolwiek sposób oceniać postawy ludzi, którzy w tamtych trudnych czasach zbłądzili. Nie interesuje mnie zawartość teczki abp. Wielgusa, inne teczki też nie mają dla mnie znaczenia. Teczka to tylko oficjalne dokumenty, a nie cała historia człowieka, której nie znam, wiele dylematów i wydarzeń, które nie zostały zanotowane w aktach – prawdę znają tylko ci ludzie. Nie, nie mówię, że zło jest dobrem, nie relatywizuję zła (jak zarzucają mi co niektórzy). Ja po prostu nie znam sedna sprawy – dlatego powstrzymuję się od opinii co do znaczenia samej współpracy. Dla mnie liczy się tu i teraz. A teraz... ponad dwa tygodnie kłamstw. „To mistyfikacja”, „nikogo nie skrzywdziłem” - te słowa bolą. Bolą tym bardziej, że wypowiadała je osoba duchowna, przyszły metropolita Warszawy, następca Wyszyńskiego. Gdyby bp. Wielgus nie przyjął nominacji, tłumacząc to swoją przeszłością, wyznałby otwarcie swój błąd, stałby się autorytetem moralnym dla całego Kościoła i nie tylko. A teraz? Teraz jest człowiekiem wytykanym palcami, staruszkiem już prawie (kiedy odczytywał swoje oświadczenie wyglądał, jakby mu dziesięć lat przybyło), który stoi ze łzami w oczach przed ludźmi, których okłamał. Jego osoba dzisiaj wzbudza we mnie litość... Oto, co się dzieje, kiedy człowiek nie ma odwagi wziąć się za bary ze swoją przeszłością...
Kościół chyba nie bardzo wie, jak sobie poradzić z tym wszystkim – bo sprawa jest trudna. Trzeba zło nazywać złem, ale jednocześnie nie oskarżać człowieka. I trzeba to robić w taki sposób, aby społeczeństwu wskazać drogę do wyjścia z tej sytuacji, sposób postępowania, pewną postawę. Kardynałowi Glempowi chyba nie do końca się to udało. Podczas kazania Prymas starał się wystąpić w charakterze obrońcy księdza arcybiskupa. Niestety, sposób w jaki to zrobił wywołał u mnie niesmak. Arcybiskup potrzebuje teraz dobrego obrońcy – nie prawnika, ale człowieka, który swoim autorytetem poprze go, podkreśli jego zasługi, doceni gest skruchy biskupa... Natomiast prymas starał się najwyraźniej odwrócić kota ogonem – przynajmniej tak można to było odebrać. Próba zdeprecjonowania dokumentów, jak to określił „trzy razy odbijanych”, a nawet stwierdzenie, ze „trudno z całą powagą myśleć o IPN”, (co już było chyba lekką przesadą, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że kościelna komisja potwierdziła te dokumenty...), nawiązanie do kardynała Wyszyńskiego – to wszystko może spowodować jeszcze większe podziały w Kościele. Zresztą zaraz po mszy goście TVN 24 – m.in. Sz. Hołownia czy o.Oszajca dość mocno skrytykowali ton kazania ks. Prymasa. Szczerze mówiąc liczyłam na wyważone słowa, na spokojną ocenę. Zawiodłam się – jedynym usprawiedliwieniem dla Kardynała jest fakt, że nie bardzo miał czas na przygotowanie tego kazania...
Media huczą. Choć przyznam, że starają się zachować obiektywizm, prosząc o wypowiedzi uznane autorytety Kościoła – duchownych i świeckich. Ale wyraźnie widać polowanie na sensację. Śmieszy mnie interpretacja niektórych, iż brzmienie kanonu: Usilnie prosi się biskupa diecezjalnego, który z powodu choroby lub innej poważnej przyczyny nie może w sposób właściwy wypełniać swojego urzędu, by przedłożył rezygnację z urzędu. dowodzi, że to Watykan zdecydował o dymisji biskupa. Że niby co – papież po kryjomu napisał w nocy od nowa Kodeks Prawa Kanonicznego? Żeby biskup miał się na co powołać? Przecież kanon istnieje od dawna, a biskup przywołał go, aby zaświadczyć o prawnej możliwości takiej decyzji.
Bombardują informacje o „kryzysie Kościoła”, o „upadku autorytetu”... Fakt, sprawa jest poważna, ale nie pzregrana. Przecież przez te 2000 lat Kościół pokonywał już większe kryzysy, a mimo usilnych starań ludzi i Szatana dalej istnieje - co jest najlepszym dowodem na istnienie i działalność Ducha Świętego. Pewnie znajdą się ludzie, którzy porażeni złem, które zobaczyli w ostatnich dniach powiedzą „Pan Bóg tak – Kościół nie”, odejdą, pogorszy się ich relacja z Panem Bogiem. Na pewno będzie takich wielu, i to zdecydowanie jest poważnym dramatem. Ale... kilka dni temu usłyszałam zdanie pewnej pani psycholog, związanej zresztą z KUL-em: „Wierzę w Jezusa, nie w Wielgusa”. I chyba te słowa są najlepszą odpowiedzią na wydarzenia ostatnich tygodni. Wierzę w Jezusa i Jezusowi, ufam, że Duch Święty kieruje Kościołem i że z Nim „jakoś to będzie”. A cała histeria wokół tematu i załamywanie rąk nad upadkiem autorytetu Kościoła nic nie pomoże. Upadł? To trzeba pomóc mu się podnieść – na przykład przez powstrzymywanie rozgorączkowanych, żądnych sensacji ludzi przed ogłoszeniem żałoby narodowej.