Mama_Kasia
Mizerota
dodane 2013-12-19 08:24
W moim adwentowym lampionie musiałam wymienić wkład. Zabrałam z domu jeden z niedopalonych, znalezionych w szafce.
Mizerota. Krótki knot po zapaleniu ledwo błyskał niebieskim czymś. To nawet nie był błysk, żaden płomyk. Nikłe, dwu, trzymilimetrowe światełko.
Spróbowałam je podtrzymać. Nachyliłam lampion, żeby ogienek złapał trochę więcej parafiny. Jego niebieskość wzmocniła się i powiększyła, ale jeszcze nie można było o nim powiedzieć, że jest płomykiem. Cierpliwie kręciłam lampionem, nachylałam, wpatrując się w światełko. Nie gasło, choć było o krok od poddania się.
Chwilę, długą chwilę trwało, ale udało się. Pojawiło się światło, ten właściwy, żółto-poamrańczowy płomyk. Pomyślałam wtedy, na krótko przed rozpoczęciem mszy roratniej, że łatwo jest się poddać i ocenić człowieka: "On się już nie zmieni." A może nie łatwo, tylko po tylu próbach rzeczywiście są podstawy, aby zwątpić całkowicie w drugiego człowieka. Bo dał ku temu podstawy, mocne podstawy.
A jednak... a jednak krótki knot, w zasadzie beznadziejny przypadek, rozbłysnął światłem.
Nie zagasi knotka o nikłym płomyku. On nie zagasi. A ja?
Mama_Kasia
mader.isma.kasia.aga@gmail.com
fot. Sir. Mo/flickr.com