Mader
Imię, nazwisko, lekarz...
dodane 2013-09-25 16:33
Czas: jakiś czas temu. Miejsce: przychodnia pediatryczna.
Tego dnia poczekalnia była pusta. Dziwiłam się krótko, cieszyłam też niezbyt długo, bo nauczona doświadczeniem po prostu szybko weszłam ze swoim maluchem do gabinetu. Ale fart! Chowałam jeszcze do torebki książeczkę, która miała nam umilić godziny oczekiwania na wizytę, a synek już uśmiechał się do ulubionej Pani Doktor. Podniosła wzrok i też usiłowała się ucieszyć, ale jakoś jej nie wyszło. Prawdę pisząc wyszedł jej taki bardziej grymas. Natychmiast zajrzała do karty i zaczęła dopytywać o przebieg leczenia.
Odpowiadałam, a jednocześnie patrzyłam w podkrążone oczy, z których najwyraźniej przed chwilą płynęły łzy.
- Pani Doktor, co się stało?- nie powinnam pytać, wiem, zrobiłam to więc cicho i dość nieśmiało. Była jednym z najlepszych lekarzy, jakich znałam. Zżyłam się z nią i polubiłam ją. Wiecie, że nie mogłam nie zapytać.
- A takie tam… wróćmy do przypadku małego…- machnęła lekceważąco i wtedy okazało się, że na kolanach ma mokrą chusteczkę.
- Może mogłabym… może bym mogła pomóc?
- Nie może pani… Nie może pani… Po prostu jestem… beznadziejną córką jestem.- wyznała.
Zamurowało mnie. Ta świetna lekarka? Uratowała zdrowie, a może i życie mojemu dziecku!
Sama widziałam, jak zostawała po godzinach pracy, żeby przyjąć wszystkich…
- To niemożliwe- pokręciłam głową. Dobry człowiek nie może być naraz złym dzieckiem.
Płakała. Mój synek niewiele z tego rozumiał, ale podszedł i wziął ją za rękę. Wtedy zaczęła mówić. O ciężko chorym ojcu. O odsyłających go z miejsca w miejsce kardiologach. O tym, jak wreszcie doczekali się i badań, i wizyty, i rozmowy o zabiegu. O koledze, „koledze po fachu”, który jej obecność, prośbę o uważne zbadanie taty, zbył. Uznał, że „nie będzie jej tłumaczył”. Zbył też pytania taty. Za to dawał jej półsłówkami „coś” do zrozumienia.
- Nie potrafię. Nie potrafię dawać łapówek. Ale co gorsza- spojrzała na mnie- Nie potrafiłam nawet go zwyzywać. Nie potrafię być chamska. Nic nie potrafię zrobić w obronie ojca.
Mały przez czas jej zwierzeń wdrapał się na kolana, potem wziął pieczątkę, niezapisane karteczki i stemplował je sobie pracowicie. Miejsce obok miejsca: imię, nazwisko, lekarz pediatra, specjalista, numer; imię, nazwisko, lekarz pediatra… i następny raz: imię, nazwisko, lekarz…
A my milczałyśmy.
Przypomniałam sobie to w czasie pewnej burzliwej rozmowy na fejsbuku. Potem przeczytałam o pielęgniarce, które umierała w cierpieniach. Sama po półtora roku, postępując według wszelkich procedur, odczekując w kolejkach, odebrałam wynik końcowego badania. Dla mnie pozytywny. Udało mi się.
Mader
mader.isma.kasia.aga@gmail.com