Mama_Kasia
Zaplątani
dodane 2012-08-21 15:08
Od razu piszę: nie o tytuł popularnego filmu animowanego chodzi :) …W niedzielę wieczorem wracaliśmy z jednodniowego pobytu u rodziny. Do pokonania mieliśmy ok. 60 km. Mniej niż godzina jazdy, nawet w polskich drogowych warunkach.
Wylot z miasta szeroki, dwupasmowy. Żadnych problemów. Ale… szerokości z każdym kilometrem ubywało. Przy czym z każdym ubytkiem szerokości przybywało samochodów, które zjeżdżały z bocznych pasów i dróg. Mniej więcej po 20-u kilometrach na zakręcie przed nami zobaczyliśmy długi pasek czerwonych świateł. Korek.
Sięgnęłam po atlas samochodowy (z lat 90-tych – ale aż tak dużo na aktualności nie stracił ;-)). Prześledziłam sieć bocznych dróżek. Jest szansa.
- Za mostem skręcamy w prawo – zażądałam.
- Pojadę jeszcze kawałek – odpowiedział mój Mąż. – Tam są światła. Może przez nie ten korek.
Skrzywiłam się, bo ja bym chciała już i natychmiast, ale to Mąż siedział za kierownicą. Poruszaliśmy się bardzo powoli, ale poruszaliśmy się. Zła spoglądałam na drogę, która w pewnej odległości biegła równolegle do naszej. Pomykały nią samochody, które skręciły za mostem.
Na światłach sytuacja nie uległa zmianie, więc niemal w ostatnim momencie przekonałam Męża, abyśmy skręcili w boczne drogi. Odprężyłam się. Wyglądało na to, że oszukaliśmy los ;-) Mieliśmy przed sobą 20 km spokojnej jazdy. Zmierzchało.
Po 20-tu km spróbowaliśmy wrócić na drogę główną. Podjechaliśmy jakieś 5 km do skrzyżowania. Było już zupełnie ciemno, więc pasek czerwonych świateł, zmierzających w kierunku naszego domu widzieliśmy bardzo wyraźnie. I znowu w ostatnim momencie skręciliśmy. Zawracamy.
Zerknęłam jeszcze do atlasu (przy pomocy latarki w komórce, bo światła w samochodzie nie działały). Droga była prosta, więc ponownie odprężyłam się. Dzieci z tyłu siedziały cicho. Nikt się nie awanturował. Można jechać. Na pewno w domu będziemy szybciej niż ci z głównej trasy. …Jeden moment tylko mnie zaniepokoił. Wtedy, gdy minął nas jadący w przeciwną stronę sznurek samochodów. Jak się później okazało, słusznie poczułam wówczas niepokój.
Po paru kilometrach stało się to, czego żeśmy się w ogóle nie spodziewali. Korek. 6 km przed wlotem na inną główną drogę. I to żeby coś się poruszało. Parę metrów po kilkunastu minutach stania. Zanosiło się na godzinę; dwie? …Ponownie zerknęłam do atlasu.
- Możemy zawrócić. Tam jest jeszcze jedna droga – poinformowałam.
Podjęcie decyzji zajęło nam ze trzy skoki w korku, ale że tempo jazdy nie zmieniło się, zawróciliśmy. Byliśmy zaplątani między korkami. Boczne drogi znikały w ciemności. Żarty przeplatały się z nieuzasadnionymi wyrzutami i uzasadnioną nerwowością. Bateria w komórce wyczerpywała się z powodu wciąż włączanej przeze mnie latarki. Pomyliłam się, Mąż skręcił nerwowo w zupełną ciemność. Odetchnęłam. Nie, muszę się uspokoić, bo tylko pogarszam atmosferę.
W końcu, jak się domyślacie, ominęliśmy kolejny korek i znaleźliśmy się na pustej drodze głównej, 30 km od domu. Po 3 godzinach (zamiast po godzinie) dojechaliśmy na miejsce.
Zastanawiałam się tylko: czy jakbyśmy nie skręcili wtedy, za pierwszym razem w prawo, czy dojechalibyśmy szybciej? …Może jednak trzeba było zostać na tej prostej drodze do celu i pogodzić się z trudnościami? …Przecież i tak ich nie uniknęliśmy.
Mama_Kasia
mader.isma.kasia.aga@gmail.com
fot. Wonderlane/flickr.com