Archiwum. Listopad 2011

dodane 14:56

 

 

Wszyscy Święci są

wtorek, 1 listopada 2011


- Mamo, a kto to jest? – spytała Najmłodsza.

Kto to jest. Jest, nie był.

- Moja babcia, czyli mama Twojej babci – wytłumaczyłam. – I jeszcze dziadek. Tata babci.

- To ja pozgarniam liście – stwierdziła Mała.

- Dobra, i zapalimy znicze. Możesz postawić też na ten mały grób. To jest mój kuzyn.

- O, on jest starszy od Ciebie.

- Yhm, zmarł, jak miał roczek.

Mała pokrzątała się między grobami, pozgarniała liście.


- A teraz idziemy na dół, do babuni – powiedziałam po chwili krótkiej modlitwy.

- Babuni? Śmiesznie.

- Babunia to jest twoja praprababcia. Zawsze tak do niej mówiliśmy – uśmiechnęłam się. – Chcesz trzymać kwiatek?

Do babuni i kolejnych zmarłych z rodziny mieliśmy kawałeczek.

- Klemens? Jest takie imię? – spytała Mała, kiedy doszliśmy do grobu.

- Jest – skwitowałam. – To jest brat twojej prababci, czyli mojej babci. I rodzice prababci. O, na tych dwóch grobach też możesz postawić znicze. To również nasza rodzina. Brat i siostra mojej babci – tłumaczyłam, chociaż szło mi coraz trudniej. Ale Mała jakoś łapała te zależności rodzinne. Pracowicie zgarniała także liście z kolejnych grobów.


- Jeszcze gdzieś idziemy? – spytała po chwili.

- Tak, jeszcze jest dwóch braci babci, twojej babci.

- Szukaj… - tu podałam nazwisko. – Piotr i Roman.

Jeden grób udało nam się znaleźć bardzo szybko. Na nagrobku stały trzy małe aniołki. Nie było wazonu, więc białą chryzantemę położyłam bezpośrednio na płycie.

- A dlaczego tu są aniołki? – spytała Mała.

- Bo tu jest także grób małych bliźniaczek, wnuczek wujka Romana. Nie urodziły się…


Jeszcze grób wujka Piotra i wracaliśmy do domu.

Było pięknie. Złote liście, słońce, stary kościół, cisza…

- A dlaczego ten kościół ma taki dziwny dach? – spytała Starsza.

Spojrzałam w górę na dach w kształcie trumny. Pamiętaj o śmierci! Przypomniałam sobie zawołanie Kartuzów, którzy ten klasztor założyli.

Pamiętaj o śmierci, abyś i Ty kiedyś, razem z Wszystkimi Świętymi radował się Niebem. Pamiętaj o śmierci, ale nie bój się jej. Oni są (nie byli, lecz są) i Ty też będziesz.

Mama_Kasia

 

 

 

Prymicje w Dzień Zaduszny

środa, 2 listopada 2011


Sakrament Kapłaństwa otrzymałem (…) z rąk niezapomnianego księcia kardynała Adama Stefana Sapiehy, arcybiskupa metropolity krakowskiego (…) w dniu, w którym zwykle tego sakramentu się nie udziela: pierwszego listopada obchodzimy bowiem uroczystość Wszystkich Świętych i cała liturgia Kościoła jest nastawiona na przeżycie tajemnicy świętych Obcowania i przygotowanie do Dnia Zadusznego.

- wspominał po latach Jan Paweł II. Mszę św. prymicyjną odprawiał 2 listopada 1946 roku w krypcie św. Leonarda na Wawelu. A nawet - odprawił trzy Msze Święte, bo przecież był Dzień Zaduszny!

Zdajemy sobie wszyscy dobrze sprawę, że wejść do tej katedry nie można bez wzruszenia. Więcej powiem: nie można do niej wejść bez drżenia wewnętrznego, bez lęku, bo zawiera się w niej – jak w mało której katedrze świata – ogromna wielkość, którą przemawia do nas cała nasza historia, cała nasza przeszłość; przemawia zespołem pomników, przemawia zespołem sarkofagów, ołtarzy, rzeźb; nade wszystko przemawia do nas cała nasza przeszłość, nasza historia – zespołem imion i nazwisk. Wszystkie te imiona i nazwiska znaczą i wyznaczają: znaczy każde dla siebie, a wszystkie razem wyznaczają olbrzymią, tysiącletnią drogę naszych dziejów. – mówił i dodawał – Cała katedra zdaje się powtarzać słowa Symbolu apostolskiego: „Wierzę w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny.”


Wieczny odpoczynek racz im dać Panie,
A światłość wiekuista niechaj im świeci.

Mader

 

 

 

Tradycja

czwartek, 3 listopada 2011


- Umarłych się nie ma co bać. Żywych trzeba, jak już. – powiedziała niepewnie M. maszerując szybko w ciemności aleją cmentarza. – Aha, mam na zadanie napisać, czym się Halloween różni od Święta Zmarłych. Czy wy na pewno wiecie, którędy my idziemy?

- Wiemy. Zaraz, zaraz…

- To jednak nie wiecie???

- Wiemy, wiemy. Ja nie o tym. Słuchaj, jakiego znowu Święta Zmarłych? Co to jest niby: Święto Zmarłych? I z czego jest to zadanie?

- Z religii przecież. Że nie wolno obchodzić Halloween, bo to nie jest nasza tradycja, tylko Święto Zmarłych trzeba. To my właśnie obchodzimy, to Święto Zmarłych. Tylko że wszyscy byli na cmentarzu wczoraj, a my dopiero dzisiaj.

- O, rety. Nie ma żadnego Święta Zmarłych. Wczoraj byliśmy w kościele i było Wszystkich Świętych…

- …aaa, tych co są w niebie…?

- Tych. A dzisiaj jest Dzień Zaduszny. Wszystkich Wiernych Zmarłych, znaczy. Więc dzisiaj idziemy na cmentarz. Wczoraj byłoby bez sensu.

- Dzisiaj też nie za bardzo z sensem, mamo. Bo oni i tak nie są na cmentarzu, tylko w czyśćcu są. To raczej znowu do kościoła trzeba, a nie na cmentarz.

- No, w pewnym sensie… W pewnym sensie, rzeczywiście… chociaż taka jest tradycja. Chodźmy szybciej, zimno jakoś.

- Tobie zimno, bo masz spódnicę. Nie machaj tak. I nie stukaj obcasami. Na pewno wiecie, którędy idziemy? Bo, tego, jakoś tak tu… ciemno…



Licho nie śpi. Zamiast Halloweenowych zjaw w mojej przypominającej śmietnik głowie przemknęły dybuki, strzygi i upiory, i zadźwięczała staropolska piosneczka:

Miesiąc świeci
Martwiec leci
Sukieneczka szach-szach
Panieneczko, czy nie strach?


Isma

 

 

 

Jednostki

piątek, 4 listopada 2011


Tydzień temu pisałam, że jadę na Bałtyckie Spotkania Ilustratorów. Przewodnim motywem miała być Afryka. Ale motyw przewodni w zasadzie nie dookreśla zbyt wiele, bo tak jak nie ma jednej Afryki, o czym goście wielokrotnie mówili, tak nie ma jednej afrykańskiej ilustracji.

Po raz któryś przekonałam się, że ludzi nie da się uogólnić. Banalnie napiszę, ale… każdy jest inny i inaczej rozumie swoją pracę, życie, zadania, ma inną wyobraźnię i nawet jeśli przeżył to samo, co drugi człowiek, to przecież nie tak samo.

Realistyczne rysunki, cienka kreska ołówka, na to nałożona farba. Tak przedstawiały się ilustracje Dominique Mwakumi z Kongo, człowieka stamtąd, który chce opowiadać prawdę o Afryce, o ludziach, dzieciach tam żyjących, o targu, szkole, zabawie, mieście, wiosce…

John Kilaka z Tanzanii (nieżyjący już) i zapoczątkowany przez niego nurt tingatinga. Dywanowe obrazy, wyodrębnione kształty. Wiele osób poszło w sztuce za nim.

Piet Grobler, urodzony w RPA, choć w zasadzie Europejczyk. Mnóstwo szczegółów (sam zresztą mówił, że tak lubi), intensywne barwy, ale nawet w ramach twórczości jednego człowieka ogrom różnorodności.

Nie da się uogólnić ludzi, nawet w ramach jednego narodu, choć to takie wygodne mówić o cechach narodowych. Ludzie są jednostkami.

...Tylko żeby się tym zbyt mocno nie przejąć, bo owszem jesteśmy jednostkami, ale w powiązaniu z innymi, a nawet w służbie innym (tu już jesteśmy w chrześcijaństwie). Jesteśmy jednostkami, ale nie samotnymi wyspami.

Mama_Kasia

 

 

 

Niespokojny czas zmian

sobota, 5 listopada 2011


Zmiany w życiu są konieczne. Są jego częścią. Niektóre z nich są zresztą naturalne: zmiany fizyczne, duchowe, intelektualne, co za tym idzie - wybór następnej szkoły, studiów, pierwszej pracy, powołania... Urodzenie dziecka lub wędrówka po parafiach, domach zakonnych...

Zmieniamy z nadzieją zmiany na lepsze. Tak nas nauczono – kto zmieniałby na gorsze? Mamy iść do przodu, przed siebie. Ale dokąd?

„Teraz zaś ulegając natchnieniom Ducha Świętego, udaję się do Jerozolimy, gdzie nawet nie wiem, co może mnie spotkać. Jedno wiem na pewno: czeka mnie tam nowe uwięzienie i liczne utrapienia, co zapowiada mi Duch Święty w każdym mieście. Nie chodzi mi przy tym o moje życie, zalezy mi jedynie na dokończeniu mojego biegu i posługiwania, do którego zostałem powołany przez Pana Jezusa, i na tym, bym mógł dać świadectwo o Ewangelii zwiastujacej łaskę Bożą.”

Kto potrafi podejmować takie decyzje? Kto potrafi, jak św. Paweł?

Mader

 

 

 

Ciężar odmowy

niedziela, 6 listopada 2011


Odmawiać nie jest łatwo, zwłaszcza jeśli się chce być postrzeganym jako dobry człowiek, dobry katolik. Bliźniemu trzeba wszak oddać ostatnią koszulę, a co dopiero olej do lampy.

Panny mądre umieją odmówić. Umieją się przeciwstawić roszczeniu, które ma pozór zasadności. Nie dbają o to, że ktoś postronny uzna je za egoistki o ograniczonych horyzontach.

W większości wspomnieniowych książek o alpinizmie przewija się motyw kontrowersji przy wyznaczaniu przez kierownika wyprawy tych spośród jej członków, którzy wychodząc z ostatniego obozu podejmą atak szczytowy. Zwykle podnosi się przeciw takim decyzjom bunt, w którym niebagatelną rolę odgrywają osobiste ambicje wspinaczy, legitymujących się największym doświadczeniem i sukcesami. A jednak ten, który jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo wszystkich, musi czasem odmówić: nie pójdziesz, bo w obecnej twojej kondycji nie tylko sam nie zdobędziesz szczytu, ale narazisz na ryzyko pozostałych.

Panny mądre umieją odmówić. Wiedzą, że czasem pobłażliwość dla cudzej nieroztropności może zgubić wszystkich: "mogłoby i nam i wam zabraknąć".

Isma

 

 

 

Rozmowa

poniedziałek, 7 listopada 2011


Zerkałam na modlącego się 2-latka. Oczy wpatrzone w dorosłych i dzieci, które były wokół niego. Co oni robią? I dlaczego wszyscy to samo? – zdawał mówić. Usta z kolei wypowiadały… coś, niewyraźny zlepek dźwięków, bo choć mały trochę już mówi, nadążyć za niezrozumiałymi słowami modlitwy jeszcze nie potrafi. Ale jedno mu wychodziło doskonale – perfekcyjne Amen na końcu każdej zdrowaśki. Było widać, jak czeka, aby to Amen, które znał, które potrafił powiedzieć, zabrzmiało :)

Zerkałam na modlącego się 5-latka. Szybko, głośne wypowiadana słowa, które musiały być jego codziennością. Poczucie pewności siebie – wiem, potrafię i cieszy mnie to, że potrafię.

Zerkałam na modlącego się nastolatka. …I nie mam pojęcia, co się w nim działo. Czy to wypełnienie narzuconego przez dorosłych obowiązku? Czy skupienie? Czy przyzwyczajenie?

Spojrzałam w głąb siebie. Spytałam: A Ty? Gdzie są Twoje myśli, gdy rozmawiasz z Bogiem?


Mama_Kasia

 

 

 

Wieczorem: w winnicach Engaddi

wtorek, 8 listopada 2011


Tego wieczora każda cząstka ciała prosiła o sen… Żeby tylko tego! Każdego, każdego! No ale co się dziwić, kiedy wieczór rozciąga się często aż do środka nocy. Ostatnie kliknięcia myszką. Ostatnie wypowiedziane zdania, które niewiele znaczą. Ostatnie kłujące myśli. Próba uporządkowania blatu kuchennego, zarzucona, bo zwolniła się łazienka.

Rozczarowanie, które jest w zmęczonym ciele zdumiewająco żywotne. I jeszcze… wspólne czytanie, między jawą a snem.


On: Do zaprzęgu faraona
Przyrównam cię, przyjaciółko moja,
Śliczne są lica twe wśród wisiorków,
Szyja twa wśród korali.
Wisiorki zrobimy ci złote
Z kuleczkami ze srebra.


Zmęczone oczy szukają następnych słów

Ona: Gdy król wśród biesiadników przebywa,
Nard mój rozsiewa woń swoją.
Mój miły jest woreczkiem mirry
Wśród piersi mych położonym
Gronem henny jest mi umiłowany mój
W winnicach Engaddi


Przeciera dłonią twarz, żeby się przebudzić

On: O jak piękna jesteś przyjaciółko moja,
Jak piękna,
Oczy twe jak gołębice!


Musieli się uśmiechnąć: codzienny bałagan, zakurzone płyty, części ubrania zostawione przy łóżku… No i to rozczarowanie, które przysypia wreszcie.

Ona: Zaiste piękny jesteś, miły mój,
O jakże uroczy!

Łoże nasze z zieleni.

Mimo krzywd zawinionych i niezawinionych, problemów i zmęczenia. W winnicy! Tylko Bóg mógł coś takiego wymyślić. Rozpoznajecie Pieśń nad Pieśniami?

Mader

 

 

 

Impreza integracyjna

środa, 9 listopada 2011


Czy można pokazać piosenkę komuś, kto nie słyszy?

Ala umiała.

Przed mikrofonami stało czworo młodych śpiewaków. Głosy nadzwyczajne i po prostu ładne, piosenki stare i jeszcze starsze. Publiczność klaszcząca rytmicznie przy "Parostatku", wybuchająca porozumiewawczym śmiechem słuchając tej, która boi się spać sama, rozmarzona piosenkami o miłości zobaczonej w oczach barwy kasztanów.

Ala, oparta o framugę drzwi, migała piosenki, a jej gesty były tak wyraziste, że słuchacze mimo woli podążali wzrokiem za jej ruchliwymi dłońmi, przekładającymi równie ruchliwe takty na język obrazów.

Nie patrzył na nią tylko śpiewający kwartet.

Ci, którzy śpiewali, byli niewidomi.

Isma

 

 

 

Znaki

czwartek, 10 listopada 2011


Parę dni temu zostały pokazane stroje polskich piłkarzy, w których mają wystąpić na Euro 2012. Na piersi zamiast orzełka widnieje logo związku piłkarskiego. Przyznaję, że mnie to ruszyło i nie przekonuje mnie tłumaczenie, że wiele zespołów europejskich tak robi, że logo jest dynamiczne, nowoczesne, że to ze względów finansowych, że liczy się orzeł w sercu, a nie na koszulce. Nie przekonuje mnie to. …Odbieram takie decyzje jako powolne wypieranie się polskości.

Zanikanie znaków. Spychanie znaków do przestrzeni prywatnej. To dzieje się nie tylko w przypadku piłkarzy.

Wczoraj słuchałam przez internet audycji Radia Niepokalanów (bardzo dobry odbiór). Temat przewodni brzmiał: Jestem chrześcijaninem i jestem z tego dumny. O. Michał mówił m.in. o krzyżu, ale podkreślał wyraźnie, że nie o debatę, która obecnie toczy się, chodzi, ale o ten mały krzyż, który chrześcijanie noszą na szyi.

O ile w ogóle noszą, to często jest on ukryty, schowany pod bluzką. …Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego to jest takie ważne, aby ukazywać znak przynależności do Chrystusa. O. Michał sprowokował mnie do myślenia. Spróbowałam przyjrzeć się temu, dlaczego ja… chowam krzyżyk pod bluzkę. Na pewno nie z powodu wstydu, czy chęci ukrycia się. Ten mój mały krzyż jest dla mnie ważny, jest znakiem obecności Jezusa, znakiem Jego ofiary i… zwycięstwa. Tyle że myślałam, że on jest dla mnie, dla mojego wewnętrznego przypominania sobie prawdy wiary. Okazuje się jednak, że wyjęty na zewnątrz może być również znakiem dla kogoś innego. Dochodzę do wniosku, że krzyż wyłożony na wierzch jest najprostszym sposobem powiedzenia światu: jestem chrześcijanką. …Inną sprawą jest, czy odbiorca tak to zrozumie - w momencie, kiedy znaki przestają wyrażać to, co powinny, kiedy np. krzyż staje się zwykłą ozdobą w uchu. …Ale kiedy połączyć świadectwo życia (czyny i słowa) i znak, to obraz jest pełny.

I na koniec deklaracja (w przeddzień Święta Niepodległości) : Jestem Polką. Jestem chrześcijanką. I jestem z tego dumna :)

Mama_Kasia

 

 

 

Kandydatka

piątek, 11 listopada 2011


Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku stała się razem z Mazurkiem Dąbrowskiego kandydatką na polski hymn narodowy. Była już wtedy znana w kilku językach, wśród narodów słowiańskich nie tylko jako pieśń religijna, ale i patriotyczna. W 1861 roku modlili się nią nawet Żydzi śpiewając: Boże, coś wielki Izraela naród !

A przecież napisano ją w 1816 roku w hołdzie dla cara Aleksandra I i choć zaczynała się pięknie: Boże! Coś Polskę przez tak liczne wieki otaczał blaskiem potęgi i chwały,to słowa - Naszego Króla zachowaj nam Panie! burzyły krew w żyłach polskich patriotów. Niedługo. W rok później poradzono sobie – po prostu zastąpiono je innymi - Naszą ojczyznę racz nam wrócić, Panie, a muzykę napisaną przez Jana Nepomucena Kraszewskiego, zamieniono na melodię polskiego hejnału maryjnego z XVIII wieku. Tak odmieniona pieśń podbiła serca nie tylko polskiego narodu. Bóg, ojczyzna i pragnienie wolności „w jednym” - nic dziwnego, że została w 1862 roku w zaborze rosyjskim zakazana.

Śpiewano ją jednak pomimo to, a może - tym bardziej. A w 1918 roku pierwszy raz refren zakończono radosną prośbą:

Przed Twe ołtarze zanosim błaganie:
Ojczyznę wolną pobłogosław, Panie!


Jej słowa zmieniały się tak często, jak losy kraju. Patriotyczna i religijna, zamknięta w kościołach, salkach katechetycznych, domach. Obecna na wiecach i manifestacjach. Niewiele brakowało, a stałaby się hymnem Polski. Kolejnym symbolem, z którym trudno byłoby się pogodzić niektórym posłom obecnego Sejmu.

Mówi się: ważne jest, ażeby być wolnym i wykorzystywać tę wolność w sposób niczym nieskrępowany, wyłącznie według własnych osądów, które w rzeczywistości są tylko zachciankami. To jasne: jest to forma liberalizmu prymitywnego. Jego wpływ tak, czy owak, jest niszczący. Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość

Mader

 

 

 

Nuncjusz Pacelli prosi

sobota, 12 listopada 2011


„Pomijając nieznaczność zarzutów, wyraźnie można dostrzec, że winę ponosi nie tylko jedna strona. Przy okazji mojego pobytu w Rorschach zamierzam przedstawić te sprawę osobiście i ze wszystkimi szczegółami, Czcigodnej Matce powierzając ostateczną roztropną decyzję”.

„Oddając z ufnością moją prośbę rozważnemu osądowi Czcigodnej Matki, z serca udzielam całej wspólnocie domu macierzystego mojego biskupiego błogosławieństwa i wyrażam moją wdzięczność”.

„Gorąco polecam moją prośbę dobroci Czcigodnej Matki i w oczekiwaniu na łaskawą odpowiedź błogosławię wszystkim we wspólnocie. Oddany z wdzięcznością + Eugen Pacelli, arcybiskup Sardes, Nuncjusz Apostolski”


O co tak usilnie prosił nuncjusz apostolski w Berlinie matkę Theresitę Hengartner, przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr Szkolnych od Krzyża Świętego? Rzecz dotyczyła zakonnicy zatrudnionej w nuncjaturze, s. Paskaliny Lehnert. Jej przełożona, matka Tharsilla Tannnert, otrzymując wiele skarg na zachowanie podwładnej, oddelegowanej do prowadzenia domu nuncjusza Pacellego, postanowiła nakazać jej powrót do domu macierzystego w Altötting. Skargi dotyczyły konfliktu między apodyktyczną siostrą Paskaliną a innymi pracownikami nuncjatury, w tym dwoma współsiostrami i dwoma braćmi franciszkanami.

Paskalina, jak oceniał Ludwik Kaas, profesor prawa kanonicznego w Trewirze, doradca Pacellego, była kobietą o silnym charakterze i ogromnym zamiłowaniu do pracy, nie lękającą się żadnego trudu. Osoby takie, pisał Kaas do przełożonej zakonnicy, ulegają łatwo pokusie stawiania podobnych jak sobie wymagań – innym, a gdy natrafiają na natury bardziej pasywne i mniej uzdolnione, skłonne są reagować gwałtowniej, niż to się zazwyczaj akceptuje. Niemniej jednak, uważał późniejszy kanonik bazyliki św. Piotra w Rzymie, zachowania te powinny być przedmiotem łagodnej troski, correctio fraterna, zaś „dziecięca ufność, uległość, pobożność i wierność” siostry Lehnert powinna zostać doceniona. Paskalina nie brała udziału w tym sporze - udała się posłusznie do klasztoru i cierpliwie oczekiwała na rozwój sytuacji.

Późniejszy papież Pius XII nie żądał i nie wymagał. Szanował relację posłuszeństwa między podwładnym a przełożonym zakonnym. Mimo, że w sporze szło o osobę, która stała się jego późniejszą wierną współpracowniczką jako kardynała sekretarza stanu i papieża i za zgodą przełożonych towarzyszyła mu – dyskretnie i sumiennie – przez czterdzieści lat, aż do jego śmierci.

Isma

 

 

 

Na koniec…

niedziela, 13 listopada 2011


Zaczęło się od przeżycia Świętego Triduum Paschalnego. Potem zauważyłam, że jest coś takiego jak rok liturgiczny i że ma on swój początek i koniec. Odkryłam, że istnieje ciągłość, porządek czasu w Kościele. Nie tylko oddzielne niedziele, osobne Boże Narodzenie, Wielki Post, Wielkanoc. Zauważyłam, że jest… Adwent (inny czas niż Wielki Post) i okres przed Adwentem, który ma również swój motyw przewodni. Poznałam, że okresy, a w nich jeszcze mniejsze odcinki czasu (choćby w Adwencie, który jest inny na początku, inny bezpośrednio przed Narodzeniem Pańskim) zmierzają jedne do drugich.

Odkryłam to dzięki Liturgii Słowa z jej konkretnym przesłaniem na dany czas.

Co prawda dzisiejsze Słowo mówi: Nie potrzeba wam, bracia, pisać o czasach i chwilach, ale zaraz potem św. Paweł wyjaśnia, o co mu chodzi: Sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy. (z 1 Tes 5)

Kościół poprzez Liturgię uporządkował czas. Podążając za wydarzeniami roku liturgicznego, wsłuchując się w Słowo, można mieć nadzieję, że w swoim czasie TEN konkretny dzień nas nie zaskoczy. Św. Paweł przekonuje: Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteśmy synami nocy ani ciemności. Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi! (z 1 Tes 5)

Naprawdę jestem wdzięczna Kościołowi za rok liturgiczny. Jest mi z nim dużo łatwiej odkrywać znaki czasu :)

Mama_Kasia

 

 

 

Wszechmocne

poniedziałek, 14 listopada 2011


Niekiedy Państwo chce przypisać sobie atrybuty Stwórcy. Jest nie tylko sędzią najwyższym i jedynym, ale według swego mniemania nieomylnym - sądzi zawsze sprawiedliwie, okazując należne miłosierdzie. Stara się być wszechobecne, wszechwiedzące, wszechmocne. Popatruje na relacje między ludźmi, szczególnie przyglądając się okazywaniu sobie miłości w małżeństwie, rodzinie, wśród przyjaciół. Stara się wpłynąć za pomocą lektur, filmów i programów edukacyjnych na odczucia i poglądy na każdy temat. Większość rodziców nie potrafi przecież wychowywać swoich dzieci! I choć coraz bardziej wykształceni - radzą sobie coraz gorzej. Spora ich część zajmuje się tym przecież zawodowo - są psychologami, socjologami, psychiatrami, pediatrami, pedagogami, nauczycielami (także akademickimi), opiekunami… Oni także nie potrafią? Nie potrafią. Trzeba więc stworzyć szczegółowe regulacje i przepisy, testy i inne systemy sprawdzania, szkoleń oraz literaturę pomocniczą. Nie należy opierać tego wszystkiego o jakieś tam Prawo Boże (kto widział Boga? Mojżesz?), czy - naturalne (co to jest natura?), bo od razu widać, jak było niedoskonałe i ułomne. Siłami natury to urodzić można i to nie zawsze!

Zrozumiałe jest więc, że Państwo, które musi definiować, regulować i egzekwować Miłość, Prawdę i Dobro miedzy najbliższymi, zajęte spoglądaniem na ręce rodziców, opiekunów i dzieci, nie daje już rady zakuwać w kajdanki łap przestępców i chuliganów! Jest, owszem, wszechobecne, ale ma przecież ograniczone środki! Na manifestacje, wiece i spacery wychodzi się na własną odpowiedzialność!

Mader

 

 

 

Polak potrafi

wtorek, 15 listopada 2011


Przeczytałam niedawno w jednym z tygodników tekst o kartkach. Kartkach na towary reglamentowane w czasach PRL, ma się rozumieć. System kartkowy, jakim go sama pamiętam, był zjawiskiem fascynującym. Przysługujące w ramach kartki towary można było czasem wymieniać na towary inne, równie reglamentowane. I tak, system wymiany dóbr z błogosławieństwem państwa obejmował alkohol, papierosy i słodycze, a więc używki szkodliwe i dopuszczane tylko w drodze wyjątku ustępstwa na rzecz polskiej tradycji.

Jako że wychowałam się w domu abstynenckim, nasze kartki na alkohol wymienialiśmy zazwyczaj na słodycze, niezbyt smaczne zresztą. Należeliśmy jednak chyba do bardzo nieznacznej mniejszości rodaków, albowiem nurt wymienny miał zwrot wprost przeciwny: to na alkohol zamieniano inne reglamentowane dobra. Jak wynikało z ustaleń dziennikarza (z podanych powyżej osobistych względów procedura ta, i związane z nie emocje, była w czasie kartkowym całkiem mi obca) istniała także inna możliwość uzyskania alkoholu ponad limit kartki: w drodze złożenia oświadczenia, iż zakupiona na kartkę butelka uległa rozbiciu. Ponieważ jednak oświadczenia te były masowo składane fałszywie, wprowadzono obowiązek przedłożenia w sklepie obtłuczonej szyjki z nienaruszoną zakrętką na gwincie. Rodacy jednak i z tym wymogiem dali sobie radę: tłuczono butelkę nad gazą rozpostartą nad naczyniem i przecedzano doń alkohol, okruchy szkła pozostawiając na filtrze…

Myśli o przebiegłości żmijowego plemienia dosięgły mnie wczoraj, podczas wizyty u specjalisty, któremu państwo działające poprzez Narodowy Fundusz Zdrowia, zastrzegło prawo wypisywania recept ze zniżką „na choroby przewlekłe”. Recepty takiej nie może wystawić więc swemu wieloletniemu astmatycznemu pacjentowi internista czy pediatra – nic to, że zna pacjenta jak łysego konia, ma kilkudziesięcioletnie doświadczenie w leczeniu, jest ordynatorem szpitalnego oddziału czy autorem fachowych publikacji. Nic to, że specjalistyczna wiedza specjalisty oraz jego specjalistyczny czas muszą być trawione na czynności zgoła niespecjalistyczne. Nic to, że skoro do owego specjalisty kolejki bywają kilkumiesięczne, zdesperowany pacjent skorzysta z wizyty płatnej, mimo iż oddaje przecież co miesiąc sporą daninę państwu, zapewniajacą mu jakże złudne poczucie „bycia ubezpieczonym".

Bo Polak potrafi, i z całą pewnością wykorzystałby niecnie swoją zdobytą zbyt łatwo zniżkową receptę, pasąc reglamentowanymi używkami, o przepraszam, medykamentami, szwagra, sąsiadkę, a może i znajomych z portali społecznościowych…

Isma

 

 

 

Więzi

środa, 16 listopada 2011


Jak wielkie znaczenie ma to, że ludzie są razem, że łączą ich więzi nie tyle krwi, rodzinne, ale braterstwo chrześcijańskie, objawiające się szczególnie w momentach trudnych.

…Byłam dzisiaj na mszy pogrzebowej taty jednego z zakonników franciszkańskich. Franciszkanie rodziców, czy rodzeństwo swoich współbraci traktują jak własną rodzinę.

Kilkudziesięciu ich zebrało się, aby być razem. Ofiarowali Eucharystię, modlili się, odprowadzili ciało zmarłego do grobu. Byli.

…Niestety, nie zawsze pogrzeb chrześcijański jest świadectwem wiary. Dzisiaj był. Dobrane pieśni o zmartwychwstaniu; ewangelia – fragment od śmierci Jezusa na krzyżu, przez złożenie do grobu, po zmartwychwstanie; homilia, mówiąca o śmierci, ale i o życiu; o świętych obcowaniu, więzach, które nie zostały zerwane, a nabrały innego znaczenia. Słowa celebransa, modlącego się za swojego zmarłego tatę… - to szczególnie…

Hymn zaśpiewany przez kilkudziesięciu zakonników zabrzmiał z mocą:

Przybądźcie z nieba na głos naszych modlitw,
mieszkańcy chwały wszyscy święci Boży;
Z obłoków jasnych zejdźcie aniołowie,
Z rzeszą zbawionych spieszcie na spotkanie.
Anielski orszak niech twą duszę przyjmie,
Uniesie z ziemi ku wyżynom nieba,
A pieśń zbawionych niech ją zaprowadzi,
Aż przed oblicze Boga Najwyższego.


Tchnienie życia, nadziei – poprzez wiarę, wiarę wyznawaną razem przez współbraci, tak samo wierzących.

…Jaką jest to ogromną pomocą, gdy jest ciężko.

Mama_Kasia

 

 

 

Nie ogarniam!

czwartek, 17 listopada 2011


Trzeba się przyznać uczciwie – nie wszystko i nie zawsze ogarniam. A niekiedy, gdy zabieram się do całkiem nowych zadań, mam wrażenie, że im mocniej staram się je zagarnąć, tym bardziej rozpierzchają się na wszystkie strony, rozłażą po kątach i wystawiają brudne nóżki akurat, gdy wprowadzam gościa honorowego na salony. Czasem, zrezygnowana i zmęczona, muszę pozwolić im w tych kątach pozostać, choć „do jutra”, choć chwilę.

Ten moment w ciągu dnia jest mi wtedy bardzo potrzebny. Tym bardziej, im mniej mam na niego siły, im więcej nie ogarniam, im dłuższa droga i im większy głód snu i spokoju.

W tamtych dniach, kiedy znowu było wielu ludzi i nie mieli co jeść, przywołał uczniów i rzekł im: "Żal mi tych ludzi, bo już trzy dni przy mnie trwają i nie mają co jeść. Jeśli głodnych ich odprawię do ich domów, osłabną w drodze. Niektórzy z nich przyszli z daleka". Na to Mu Jego uczniowie powiedzieli: "Jak tu na pustkowiu może ich ktoś chlebem nakarmić!?"

Przeczytać, że można za Nim nawet trzy dni bez jedzenia trwać… Można nie widzieć rozwiązania, nawet gdy jest się tak blisko Niego… Można poczuć Jego litość, choć jest się z daleka.

Zapytał ich: "Ile macie chlebów?" Odpowiedzieli: "Siedem". Nakazał ludziom rozłożyć się na ziemi. Potem wziął siedem chlebów i odmówiwszy dziękczynienie, połamał i dawał swoim uczniom, aby rozdawali. Rozdali ludziom. Mieli jeszcze parę rybek. Odmówiwszy nad nimi błogosławieństwo, i te kazał podawać. Spożyli i najedli się.


Przeczytać, że można zostać nakarmionym… Kolejny raz.

Mader

 

 

 

Salomea

piątek, 18 listopada 2011


Drobna, uśmiechnięta karmelitanka Dzieciątka Jezus z Sosnowca, spotykana co roku na wakacjach w podkarpackim uzdrowisku, nosiła imię Salomea. Jedyne w swoim zgromadzeniu. „Jak mama Słowackiego”, wyjaśniała zaczytującej się wierszami dziewczynce, która jeszcze nie znała historii błogosławionej Salomei – żony i dziewicy, księżnej i żyjącej w odosobnieniu klaryski. Dziewczynka przez długi czas nie identyfikowała także z Salomeą postaci z przepięknego witraża Wyspiańskiego u krakowskich franciszkanów – mylnie utożsamiając sąsiadkę św. Franciszka ze św. Klarą, choć atrybut w postaci wypadającej z rąk korony powinien był dawać jej do myślenia.

Księżna Salomea powróciła do dorosłej już dziewczynki któregoś dnia, zupełnym przypadkiem, podczas wiosennego pikniku w Grodzisku pod Skałą, w sąsiedztwie dość szalonego założenia architektonicznego z końca XVII wieku, autorstwa księdza Sebastiana Piskorskiego, prebendarza grodziskiego i krakowskiego profesora: na Skale Długiej, wsparty na autentycznym romańskim fundamencie, barokowy kościółek, dalej grota getsemańska, po której minięciu oczom zdumionego turysty ukazuje się wsparty na całkiem sporej wielkości wapiennej rzeźbie słonia (z trąby ongiś tryskała fontanna, wykorzystująca grawitacyjny spływ wody z położonego powyżej terenu kościelnego) obelisk, przywodzący na myśl identyczną w założeniu, choć nieco większych rozmiarów rzeźbę Berniniego sprzed rzymskiej bazyliki Santa Maria Sopra Minerva. Dalej trzy groty modlitewne i widok na skalne urwisko, a poniżej, wśród drzew – pustelnia błogosławionej Salomei z kamiennym łożem wykutym w ścianie nieopodal ołtarza i ledwo widocznymi łacińskimi napisami na ścianach: Ubi est thesaurus meus ibi et cor meum. Gdzie skarb mój, tam serce moje.

Skarb Salomei nie był ukryty na książęcych dworach średniowiecznej Europy. Urodzona równo przed ośmiuset laty córka Leszka Białego przeżyła kilkanaście lat w zaaranżowanym małżeństwie z Kolomanem, synem króla Węgier i władcą ich południowej części. Małżonkowie, wychowywani jak brat i siostra, jak brat i siostra żyli ze sobą, poświęcając się trosce o ubogich w duchu trzeciego zakonu św. Franciszka i stroniąc od uciech dworskich. Według legendy, gdy pewnego razu zaproszona przez króla Andrzeja na ucztę Salomea na jego prośbę przywdziała strój godny królowej, jej wdzięk i dostojeństwo zajaśniały w pełni, wzbudzając powszechny zachwyt i szacunek. Owdowiawszy w wieku lat trzydziestu, postanowiła spełnić marzenie zapoczątkowane ślubowanym w dzieciństwie dziewictwem, i wstąpiła do ufundowanego przez młodszego brata, Bolesława Wstydliwego, pierwszego polskiego konwentu klarysek w Zawichoście. Nie chciała być ksienią. Na Grodzisku spędziła ostatnie osiem lat swego życia, a umarła 10 listopada 1268 r.

Jesienne Grodzisko jest wietrzne i ponure.
Korona wypadła z rąk księżnej już dawno. Dusza zmarłej uniosła się do nieba w widomym dla współsióstr kształcie gwiazdy.

Salome – pokój.

Isma

 

 

 

Herbata

piątek, 18 listopada 2011


Herbata czarna – mocna, wypijana z samego rana, pobudza do działania.

Herbata zielona z kardamonem – ostra, orzeźwiająca.

Herbata czarna z dodatkiem wanilii – przepiękny zapach, idealna na popołudnie, z kawałkiem ciasta albo chociaż z małym herbatnikiem.

Herbatki ziołowe: melisa – na spokojność, mięta – na dolegliwości żołądkowe, z kwiatów czarnego bzu albo lipy – na poty.

Herbata z rumem – gdy zaczyna się przeziębienie.


Herbata z miodem, cytryną i plastrem imbiru – wypijana od czasu do czasu razem ze starszą panią sąsiadką. ...Starsza pani czeka, codziennie czeka na chwilę rozmowy. I wciąż jej mało. Rodzina odwiedza ją codziennie, ale ona nie chce odwiedzin, ona chce obecności drugiego człowieka. Nie chce mówić do telewizora. Chce wspominać, chce dzielić się teraźniejszością, porozmawiać o przyszłości, której mało jej zostało.

…Starsi ludzie nie powinni mieszkać sami. Muszą mieć z kim podzielić się herbatą i… słowem.

Mama_Kasia

 

 

 

Żaden anioł...

niedziela, 20 listopada 2011


Był piątek wieczór – co ja piszę, wieczór jak zawsze mieliśmy w środku nocy, więc wszyscy byli wykończeni. Mieliśmy kilka zaległych filmów do obejrzenia.

- O! – zobaczyłam twarz tego aktora na okładce – Amerykański, sensacyjny, dziś żadnych poważnych! Oglądamy to!

Nawet nie patrzyłam, czy są zadowoleni, skoro pozwolili mi wybrać… Połowa zaśnie przed końcem, trzeba tylko przygotować koce…

Ciepła herbata, czarna, z dodatkiem rumu, tak jak opisywała Mama_Kasia, pita razem, przed ogromnym ekranem. Mocno słodzona. Zaczęliśmy odpoczywać już po pierwszych łykach.

A na ekranie policjant, nie dość, że brzydki i kulejący, to z problemem alkoholowym i kilkoma grzechami na sumieniu, który eskortuje do sądu świadka. Chcą go zabić wszyscy koledzy policjanta zamieszani w układy ze światkiem przestępczym, naruszający prawo, naginający je do swoich potrzeb. Jest ich wielu.

- Facet, powoli dociera do mnie, że ty się do tej roli nie nadajesz. Spójrz na siebie – krzyczy przerażony świadek. No pewnie. Nie jest idealny. Wadliwy jest ;)

To tak jak ja. – przebiega mi przez głowę myśl – Mam wrażenie, że do niektórych zadań, przed którymi Bóg mnie postawił się nie nadaję, po prostu nie nadaję.

- Żaden z niego anioł. – słyszę. Właśnie. Trudno tego nie zauważyć.

A jednak, skoro Pan je postawił na drodze, trzeba spróbować, zawalczyć. W niedzielę Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Króla ludzkich serc. To dzięki Niemu ludzie potrafią zaskoczyć nawet samych siebie.

Czy świadek dotrze do sądu na czas?

Mader

 

 

 

Sprawiedliwe...?

poniedziałek, 21 listopada 2011


Dolina Prądnika jesienią jest przepiękna. Światło łagodnie przebija się przez mgłę, przez pozbawione liści drzewa wzrok niesie się daleko ku białym skałom i wijącemu się w dole potokowi, nogi grzęzną w szeleszczących złotem i miedzią liściach.

Ostatnia właścicielka Lasów Dóbr Ojców-Kolencin i Osiedla Uzdrowiskowego Ojców, Maria Ludwika Joanna Julia z domu Krasińska, od 1901 r. żona księcia Adama Ludwika Czartoryskiego, jeszcze jako nieletnia w 1887 r. odziedziczyła dobra w Ojcowie po dziadku Janie Zawiszy, pierwszym badaczu jaskiń nad Prądnikiem. Pozostałą część tzw. klucza ojcowskiego odkupił w 1892 r. na licytacji od Huntleja de Gordon ojciec Ludwiki, Ludwik Krasiński. Po upaństwowieniu tereny te przejęło Nadleśnictwo Państwowe Ojców, którego część w 1956 r. weszła w obręb Ojcowskiego Parku Narodowego.

Ludwika Czartoryska zmarła w styczniu 1953 r. we Francji. Od kilkunastu miesięcy przed krakowskim sądem dziewięcioro jej spadkobierców domaga się zwrotu kilkudziesięciu działek wchodzących w skład Ojcowskiego Parku Narodowego. Zdaniem spadkobierców Czartoryskich, Zamoyskich oraz Potockich, zamieszkałych w Szwajcarii, Włoszech, Wielkiej Brytanii, Kanadzie i Peru, 800 hektarów gruntu zostało niesłusznie przejętych na mocy dekretu PKWN z 1944 r. o nacjonalizacji lasów. Znajdują się na nich m.in. ruiny średniowiecznego zamku ojcowskiego oraz wille z przełomu XIX i XX w.: "Jadwiga", "Pod Kazimierzem", "Pod Berłem", "Pod Koroną". Spadkobiercy dawnej właścicielki oszacowali wartość przedmiotu sporu na... 120 tys. zł, co stanowi równowartość trzymiesięcznego czynszu wynajmu lub dzierżawy nieruchomości. Sąd uznał jednak tę wycenę za zaniżoną i polecił biegłemu rzeczoznawcy dokonanie wyceny rzeczywistej wartości spornego terenu.

Jak wycenić, ile stracili Czartoryscy, tracąc Ojców? A jak oszacować, ile zyskała polska kultura? Czy trzeba im zwrócić część Parku Narodowego i czy wolno to zrobić? A jeśli nie, to w jaki sposób zrekompensować im stratę ich własności, i stratę pożytków, jakie mogli byli z niej przez dziesięciolecia czerpać? I dlaczego dopiero teraz?

Co byłoby sprawiedliwe?

Isma

 

 

 

Cecylia – przemyślenia różne

wtorek, 22 listopada 2011


Organiści, zespoły kościelne uznają Cecylię za swoją patronkę. Legenda głosi, że Święta grała na organach. Nie wiadomo tego na pewno, ale bardzo prawdopodobne jest, że – jako dobrze urodzona Rzymianka - na jakimś instrumencie potrafiła grać. O św. Cecylii wiadomo niewiele. Nieliczne fakty mieszają się z legendami. Była męczennicą. Stanęła na straży czystości i wiary.

Nie jestem wyedukowana muzycznie i… żałuję. …Muzyka jest mimo wszystko dla mnie ważna. Nie potrafię dosłyszeć drobnego fałszu, jestem ignorantką jeśli chodzi o muzykę klasyczną (nikt mnie tego nie uczył, ani w szkole, ani w domu), ale zwracam uwagę na słowa. Cieszy mnie, jak nasz parafialny organista (młody człowiek) dobiera pieśni liturgiczne. Wszystko jest na swoim miejscu. Kiedy jeszcze trwa udzielanie Komunii, śpiewa pieśni eucharystyczne, ale już za moment przechodzi w uwielbienie. Muzyka, śpiew stają się elementem towarzyszącym, a nie zagłuszającym liturgię; elementem modlitwy, a nie koncertem.

Może dlatego, że większą uwagę zwracam na słowa niż na melodię, bliska jest mi poezja śpiewa, piosenka turystyczna, pieśń i piosenka religijna. Zauważyłam ostatnio, że religijna piosenka (może czasami miernej wartości muzycznej), czy też bardziej doniosła pieśń liturgiczna pomaga mi, kieruje moje myśli na właściwe tory, zwraca uwagę na Boga. Szczególnie dobrze działa w chwilach trudniejszych, gdy głowę mam zaprzątniętą sprawami związanymi z dniem codziennym.

Słucham różnych utworów, czy wykonawców. Innej muzyki słucham w Wielkim Poście (stara dobra płyta koncertowa 2Tm 2,3, czy Antonia Krzysztoń), innej w okresie Wielkanocnym, czy Narodzenia Pańskiego. W tym ostatnim czasie zawsze czekam na wieczór kolęd, spędzany z moją wspólnotą – o tak, oni potrafią i grać, i śpiewać, na głosy również :) Chociaż nie wykonanie jest wtedy najważniejsze, a poczucie bycia razem w wychwalaniu Pana Boga. I to jest również ważne w czasie liturgii w Kościele. Śpiew nie jest zarezerwowany tylko dla tych, co potrafią śpiewać. Każdy na swoją miarę może włączyć się w taką modlitwę. …A jak pięknie brzmi w Wielki Czwartek, po okresie postu, na nowo wyśpiewane Chwała na wysokości Bogu, albo uroczyste Alleluja w Wielką Noc :) …Gdyby miał to zaśpiewać jeden człowiek, nie dałby rady. Dopiero połączenie wielu, często mizernych głosów, daje bogactwo śpiewu, uwielbienia. Wychwalajmy więc Boga razem, każdy według swoich możliwości – śpiewem i… czynem.

Mama_Kasia

 

 

 

Przygotowania

środa, 23 listopada 2011


Zobac, zobac - paluszki niemal dotykają ekranu. A potem w sklepie - O! To co w telewiźji, w telewiźji! - i malec sięga po największe pudełko z zabawkami, które kosztuje fortunę - Nie masz pieniendzi? Nie maltw sie, fiętego Mikołaja poprosę.

Zaczęło się. Nadchodzi Adwent i od razu to widać. Reklamy zabawek są coraz obfitsze. Dzieci przed każdą kreskówką, czy programem rozmarzają się, patrząc na wypasione zestawy klocków, które same opowiadają wymyślone przez siebie wcześniej historie. Maluchy z rozdziawioną w zachwycie buzią, odkrywają, że lala jest dużo milsza, ładniejsza i bardziej posłuszna niż rodzona siostra. Interaktywne chomiki czy piesek są aktywniejsze, niż żywy pupil i w dodatku robią dokładnie to, co im się rozkaże. Jeszcze kilka dni temu nie miały pojęcia o połowie tych rzeczy, teraz przed snem zliczają życzenia. Rodzice jeszcze parę dni temu być może nie wiedzieli, ile może kosztować prezent, a teraz przed snem układają scenariusze rozmów wychowawczych… I... smutno im trochę, choć dzielnie nie dają tego po sobie poznać

Mader

 

 

 

W poszukiwaniu Słowa

czwartek, 24 listopada 2011


Paradoks Nicoli Chiaromontego: w gruncie rzeczy w życiu nigdy nie milczymy. Nawet kiedy nie wypowiadamy na głos słów, nieustannie ta część nas, która mówi „ja” zwraca się do „innego”, nieznajomego, który słucha i nie odpowiada, żeby uzyskać jego milczące przyzwolenie - na nasze decyzje, na nasz sposób postrzegania i rozumienia tego, co nazywamy rzeczywistością. Dlatego mówienie z samej swej istoty jest odrywaniem się od siebie, utratą poczucia jednolitości, zwracaniem się ku światu, by uczestniczyć w jego życiu i spowodować zaistnienie w nim, wśród innych ludzi, naszego trwałego obrazu. Rzeźbimy słowami osobę, jak aktor rolę, w materii języka. „Świat” w istocie sprowadza się do tego, jak porozumiewamy się z innymi, jest w tym sensie „wspólny”, jak wspólny jest język. Ład mowy jest figurą ładu świata.

Heraklit twierdził, że w myślach nigdy nie zawiera się nic innego, jak tylko ich niezbędne zazębianie się ze sobą, w uczuciach – sposób ich wzajemnego powiązania, w namiętnościach – tylko ich gwałtowność. To, co pomyślane, jest wprawdzie jakimś momentem ujawnienia się prawdy, ale jednocześnie najgłębiej ukrytym w ludzkim wnętrzu (i najdalszym od niego). Ta próba uchwycenia rzeczywistości zawsze jest jednak jakimś następstwem myśli poprzednich, jest myślą o istnieniu, a nie istnieniem samym, jest daremną próbą zawładnięcia rzeczami. Z toczącego się życia naszych powodzeń i niepowodzeń w zetknięciu z rzeczywistością, kontynuuje Chiaromonte, nigdy nie możemy zatrzymać niczego prócz cienia, wspomnienia, obrazu czy symbolu świadczącego o znaczeniu, które także jest ze swej natury zmienne, niejasne. A cień tylko bywa trwały. „Człowiek nigdy nie jest naprawdę przekonany, że rzeczywistość, która go otacza, która go zadręcza i nuży, jest rzeczywistością prawdziwą: za prawdziwą ma tę, która mu się wymyka, której nawet nie potrafi sobie wyobrazić, skoro nie można o niej powiedzieć choćby tyle, że jest cieniem czegoś, co kiedyś istniało, a co najwyżej, że taki cień się z niej wywodzi i że ona jest zawsze za nim skryta.”

Rzeczywistości prawdziwej, zdaniem Chiaromontego, nie przeżywamy: możemy jedynie postępować zgodnie z nią dzięki swemu sposobowi istnienia, odczuwania i odnajdywania sensu.


Trzeba zatem szukać słowa, które rozpoczyna w nas dialog z rzeczywistością, od którego rozpoczniemy naukę odnajdywania sensów, rzeźbienia siebie samych.

W listopadowej mgle to niełatwe. Wilgotne powietrze przenosi daleko zdeformowane dźwięki: uliczny ruch, odgłos silników samolotu, sygnał syreny strażackiej. Śmiech po łzach. Urywaną rozmowę, której właściwie nie trzeba, bo wszystko wiadomo.

Stwórcze Słowo. Słowo, które było na początku. Słowo, które staje się Ciałem.

Isma

 

 

 

Miś

piątek, 25 listopada 2011


Też sobie nie odmówię i jak reszta świata w Dniu Pluszowego Misia napiszę parę słów o towarzyszu prawie każdego dziecka :) …A co!

Niebieskiego misia dostałam (prawdopodobnie – …nie pamiętam ;-) z okazji narodzin, od przyszłej chrzestnej. Miś jest ze mną nadal – wiekowy już ;-) Mieszka w pokoju córek. Koralgol (przez K; zawsze był dla mnie przez K) wziął swoje imię od bohatera popularnej bajki z lat PRL-u. Pamiętacie? …Przeszedł niemalże tyle, co jego pierwowzór filmowy. Buźkę też miał wciąż smutną. …Nie mogłam tego znieść i w którymś momencie wyprułam mu ten czarny pyszczek, zastępując go czerwoną uśmiechniętą kreską z muliny. Od razu zrobiło nam się lepiej :) …Miś był prawdziwą przytulanką, pochłaniaczką łez. Trafiał ze mną do szpitala, pomagał, gdy nie mogłam zasnąć.

Moje córki mają misie, ale… właśnie, misie, nie misia, nie tę jedną wybraną maskotkę, ale wielu towarzyszy. Są do nich przywiązane, ale nie tak, jak ja byłam do tego mojego jednego wybranego. …Ale może to i lepiej, bo one same dla siebie są prawdziwymi przyjaciółkami i żadne pluszowe pocieszacze nie są im potrzebne :)


Mama_Kasia

Ps. Tworząc zabawki, próbowałam wykreować inne zwierzaki jako dziecięce ulubione, ale jednak misie cieszą się niegasnącą miłością dzieci i dorosłych. Idą jak świeże bułeczki :)

 

 

 

Czyszczenie szufladek

sobota, 26 listopada 2011


- Pójdziecie po kalendarz adwentowy? Trzeba go umyć. Jest pewnie zakurzony.

- Jasne, jasne! - zerwali się razem.

Kiedyś za kalendarz robił karton z wypisanymi kolejnymi dniami i krepina, z której składałam woreczki z niespodziankami i prezentami. Gotowy domek z szufladkami kupiliśmy niedawno.

- Oczyścilliście? - zadałam pytanie kontrolne, wchodząc do pokoju.

Nie usłyszeli, siedzieli na dywanie, dziwnie zgodni. Siostra i brat. Ona wycierała ściereczką dach, on otwierał szufladki.

- Może coś zostało?

Zostało. Z jednej wyjął karteczkę z fragmentem z Pisma św.

- W tamtym roku było o zwierzętach w Biblii?

- No.

- A to? Cukierek!

- Tak, pamiętasz, że M. czasem nie wstawała z nami. Zostawialiśmy wtedy dla niej niespodzianki i o tej zapomniała. – Najstarsza rzeczywiście była wtedy w ostatnich miesiącach ciąży i czasem nie dawała rady zwlekać się skoro świt, zwłaszcza gdy zajęcia zaczynały się później. Nie było jeszcze Małej Dziewczynki na świecie. Ale teraz...

- Ciekawe, czy M. przygotuje jej kalendarz?

- No coś ty! Malutka jeszcze jest!

- Nie będzie miała żadnego? – Najmłodszy nie mógł uwierzyć.

- Jest coś jeszcze?

- Żelek?- postanowił spróbować. - Ale twardy!

- Nie jedz! Zatrujesz się! Wytrzyj lepiej resztę porządnie. - zleciła Średnia, przeglądając dalej poprzedni Adwent.

Za chwilę szufladki zapełnią się nowymi Słowami, zadaniami, słodyczami a nawet... kredkami dla Małej Dziewczynki.

Mader

 

 

 

Czekanie

niedziela, 27 listopada 2011


Trzeba zdać sobie sprawę z czegoś niebywale bolesnego: nie sprawujemy kontroli nad światem ani nawet nad naszym własnym życiem. Jeśli przyjrzeć się całej różnorodności, dynamizmowi, nieustannym zmianom świata, to wypada przyznać, że na naszą egzystencję składa się głównie bierność. Tak wiele okoliczności utrudnia nam podejmowanie decyzji dotyczących nas samych: choroba, starość, brak pieniędzy, względy rodzinne czy kulturowe. Tak wiele jest czynników, które wtrącają nam z ręki klucz do rzeczywistości! O ileż więcej czekamy niż działamy!

Życie Jezusa spełniało się nie tylko w działaniu, ale także w oczekiwaniu na to, co miało się wykonać. Miłość Boża czekała na odpowiedź na swoją miłość. Nadal czeka.

„Duchowość czekania nie jest tylko naszym czekaniem na Boga – pisze Henri Nouwen - Jest także uczestnictwem w czekaniu Boga na nas i w ten sposób dzieleniem najgłębszej, czystej miłości, jaką jest miłość Boża.”

Isma

 

 

 

5.18

poniedziałek, 28 listopada 2011


- 18 minut po piątej. Za 2 minuty zadzwoni budzik – pomyślałam.

- Idziesz na roraty? – Szturchnęłam męża.

- Nie – mruknął, szczelniej otulając się kołdrą.

Wstałam. Szybko do łazienki. Potem do pokoju córki.

- Wstawaj. Już późno.

Średnia usiadła na łóżku.

- Nie mogę – wyjęczała.

Jeszcze chwilę próbowałam ją namówić, ale… była nieprzytomna.

Syn już wczoraj sygnalizował, że nie idzie. Najmłodsza chora.

Zrezygnowana wróciłam do męża.

- Nikt ze mną nie chce iść – powiedziałam smutno. – Mam iść sama?

Cisza… Zaczęłam wkładać buty.

- Zaczekaj, idę – dobiegło z łóżka.

Jeszcze 20 minut. Zdążymy.


Naprawdę nie jest łatwo wstać po piątej, gdy codziennie wstaje się około siódmej. Trzeba… decyzji. To nie przychodzi samo. Trzeba się zdecydować, wbrew własnemu ciału, które domaga się snu.

Wiele razy słyszałam, że dzieci potem są zmęczone, że osłabione łatwo się przeziębiają. ...Zmęczenie zauważyłam, chorowania nie.

Jestem przekonana (mimo wszystko), że warto, warto zawalczyć o ten czas spędzony z Bogiem, czas – moją ofiarę dla Niego. On jej nie potrzebuje, ale ja – tak. Ja potrzebuję, moje dzieci, mąż potrzebują, nasz dom potrzebuje – aby uczyć się CZUWANIA, OCZEKIWANIA na JEZUSA. Roraty są doskonałym narzędziem w tej nauce i… co najważniejsze źródłem Jego łaski. Bo sama to ja mogę o tej 5.18 (czy o jakiejkolwiek innej godzinie mojego życia) jedynie… przewrócić się na drugi bok.

Mama_Kasia

 

 

 

Coś dobrego

wtorek, 29 listopada 2011


Najmłodszy marzy o tym, żeby zostać kapitanem statku. Nie byle jakiego, ale ogromnego Oasisa. Lubię, gdy on marzy, dowiaduję się wtedy wielu nowych i ciekawych rzeczy. Między odebraniem go ze szkoły, a powrotem do domu, słucham o parametrach technicznych jednostki. Wieczorem rozmawiamy o najsłynniejszych dowódcach i ich ogromnej odpowiedzialności. Zastanawiamy się, dlaczego w razie katastrofy schodzą z pokładu ostatni i co wtedy myśli ich rodzina. Czy w ogóle można mieć rodzinę, gdy tak rzadko jest się w domu? Po co są rodzice w domu? Czy wystarczają listy, telefony i maile? Rozważamy także, jak długa droga czeka tego, który chce być dobrym kapitanem… Przyznajemy, że zaczyna się ona być może od przełamania zwykłej niechęci do porządnego odrobienia lekcji, a nawet i rozwiązania dodatkowego „słupka z przykładami”, zamiast poleżenia do góry brzuchem z pilotem od telewizora. A to poleżenie takie przyjemne… miłe… ludzkie… i zrozumiałe.

Ma rację Mama_Kasia z tymi roratami… Wszystkie dobre rzeczy kosztują przynajmniej trochę wysiłku, a „wymierny sukces” wcale nie jest gwarantowany. Tak się dzieje i w bardziej banalnych zawodach, i w czasie wykonywania zwykłych zadań. Ale warto marzyć i próbować.

Mader

 

 

 

Ku odpowiedzi

środa, 30 listopada 2011


Wydaje się oczywiste, że formułowane przez nas zdania, pisany tekst – są przede wszystkim manifestacją naszego autorskiego „ja” (tak nas uczono w szkole: „co poeta chciał przez to powiedzieć?”). Za równie oczywiste uważamy (zwłaszcza jeśli byliśmy przez czas jakiś dziennikarzami gazety codziennej), że opisujemy słowami jakąś daną nam teraźniejszość: fakty, które mają znaczenie tu i teraz, które domagają się udokumentowania natychmiast.

Refleksja nad naturą wypowiadania się przychodzi z czasem. Dostrzegamy coraz wyraźniej, że nie wystarczy przeświadczenie, iż jest się posiadaczem jakiejś wiedzy i zamierza się ten fakt zamanifestować. Okazuje się bowiem, że stworzony przez nas tekst podlega interpretacjom i dyskusjom. Że czytelnik – wbrew jakże dla nas wygodnej konwencji - wynurza się z ciemności teatralnej widowni i w światłach rampy staje się naszym równoprawnym partnerem w interpretowaniu rzeczywistości, a czasem wręcz naszym rywalem. Sam poszukuje już nie tylko bieżących znaczeń komunikatu, ale wydaje się być nim prawdziwie przejęty dopiero wtedy, gdy zdoła się przed nim odsłonić myśl dotrzymująca kroku jego osobistej historii, otwierająca na autentyczny sens powiązań między wydarzeniami, na transcendencję.

Można się na to zachowanie, które odbieramy zrazu jako uzurpację, oburzać. Jeśli jednak przyjąć, że do istoty osoby należy jej relacyjność, taki dialog okazuje się najcenniejszym darem ludzkiej egzystencji. Ex-sistere: wyjście poza swe własne przyczyny.


Dla Chrystusa Piotr i Andrzej zostawiają „natychmiast” swoje łodzie, swoją osobistą historię złożoną ze zdarzeń mniej lub bardziej przypadkowych. Wezwanie, Słowo, na które odpowiedzieli, dialog, który nawiązali – odkrywa przed nimi prawdziwy sens ich życia: przeszłego, teraźniejszego i przyszłego.

Isma

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Ostatnio dodane