Archiwum. Grudzień 2011
dodane 2012-03-29 14:56
Witraż
czwartek, 1 grudnia 2011
Pewne momenty w historii Polski ludzie odbierają jako szczególną pozycję Kościoła. Kościół był miejscem przeżywania wolności, patriotyzmu, niepodległości. Wtedy, gdy potrzebowali wspólnoty, wzajemnego wsparcia, Kościół był takim miejscem. Tam mogli spotkać drugiego tak samo zmęczonego człowieka, czy człowieka czynu, walki.
Z czasem walka o wolność stała się niepotrzebna, a tym samym Kościół jako wspólnota stał się niepotrzebny, całkowicie lub częściowo. Dla tych, co mimo wszystko zostali, stał się miejscem bardziej przeżywania prywatności wiary niż wspólnoty.
Po roratach w moim parafialnym Kościele dzieci zbierają się na wspólnym śniadaniu. Chodzi o to, aby nie musiały rano wstawać jeszcze wcześniej, żeby coś zjeść przed wyjściem. Chleb, ponoć z nutellą ;-) i kubek kakao konsumują po mszy, a przed pójściem do szkoły. …Mnie jednak nie tyle cieszy to, że nie będą głodne (bo pewnie by nie były – rodzice zatroszczyliby się o kanapki do szkoły; można je zjeść na pierwszej przerwie), ale to, że są razem. Najpierw są razem w kościele, słuchają Słowa Bożego, homilii, spożywają z tego samego Chleba, a potem razem jedzą ten zwykły codzienny chleb. Tworzą Kościół i mają szansę poznać go u Źródła, poznać wspólnotowy charakter Kościoła.
Niektórzy porównują Kościół do witraża. Trzeba wejść do Kościoła, żyć Kościołem, aby zobaczyć jego piękno. W tych dniach, kiedy rano jest ciemno, po południu ciemno, gdy dzień robi się coraz krótszy, witraż najpiękniej widać jednak z zewnątrz, a nie od środka. Mam nadzieję, że czując jedność z… braćmi i siostrami (choć to mocne słowa, ale używam ich celowo, bo takie powinny być między nami relacje w Kościele), będziemy jako Wspólnota Wiary tworzyć coraz piękniejszy witraż (złożony przecież z wielu małych części) – tak, żeby ci, co nie chcą wejść do środka, zachwycili się nim, poczuli choćby małą iskierkę zdrowej zazdrości i w końcu, żeby uchylili drzwi. …Tylko trzeba pamiętać, że od środka ten witraż już nie będzie taki zachwycający. Ale tam, w środku Ktoś inny ma przede wszystkim przyciągać naszą uwagę – Gospodarz domu :)
Mama_Kasia
Stanąć na nogi
piątek, 2 grudnia 2011
Mała Dziewczynka codziennie przemierza dom na czworakach. Już od wielu tygodni. Tak jest szybko i bezpiecznie. Ale tego dnia Dziadek Dziewczynki, który obserwuje ją uważnie, postanowił zaskoczyć i Mamę Dziewczynki, która właśnie wróciła z zajęć i samą Małą Dziewczynkę. Podał wnuczce ręce. Ujęła je ufnie i wstała dość pewnie. Uśmiechnęła się zadowolona i właśnie zamierzała wykorzystac podporę, żeby ruszyć, gdy Dziadek ją puścił. Przez moment stała sama. Potem ugięła kolanka – przecież nie umie. Nie umie! No ale stoi. Stoi! Sama! Wyprostowała się, uśmiechnęła i rozejrzała dookoła. Mama, Dziadek, a nawet Ciocia, która własnie się pojawiła, mieli zachwycone miny. Wujek z uznaniem zaczął bić brawo. Ależ się ucieszyła – potrafi to, co inni! Udało się!
Adwent to dobry czas na to, żeby podnieść się, stanąć na nogi :)
Mader
Książki
sobota, 3 grudnia 2011
- Bez książek Mikołaj byłby nieważny - oburzyła się M. gwałtownie - No nie mów, że nawet trzeciego tomu "Magicznego drzewa" nie dostanę...
- Ty nie masz teraz czytać, ty masz grać - pozrzędziłam dla zasady - Egzamin w przyszłym tygodniu ze skrzypiec jest.
- No to nie musze czytać od razu. Zresztą jeszcze mam o Tomku do dokończenia. No i ty mi czytasz o paziach króla Zygmunta jeszcze.
- M., one stoją już na wszystkich półkach w dwóch rzędach... Kurz się zbiera. Uczula.
- Nie uczula. Sama mówiłaś, że roztocza się żywią kurzem takim, co skóra z człowieka się łuszczy. Na książkach jest normalny kurz, a nie ludzki. A u dziadków też stoją, i w dwóch rzędach, i w dwóch pokojach. Ja też chcę mieć co czytać, jak ty, jak byłaś mała.
[...na przykład siedemnaście tomów Dzieł wszystkich Słowackiego, przeczytanych gdzieś w połowie podstawówki...]
Od kilku dni do domu przychodzą paczki z książkami, których święty Mikołaj nie ma już siły dźwigać.
Isma
Kto to przyszedł?
niedziela, 4 grudnia 2011
Pamiętam, jak wszystkie po kolei nasze dzieci ekscytowały się „Biblią dla maluchów” ze świetnymi ilustracjami Joe D. Stites’a.
Jest tam m.in. Jan Chrzciciel w wielbłądziej skórze, zjadający zielone robactwo, „chrupiący i chrzęszczący pokarm – szarańczę”. Parę stron dalej Jan Chrzciciel stoi naprzeciwko tłumu i wskazuje na „Kogoś Niezwykłego”, kto już jest blisko, już, już nadchodzi. Dzieci niecierpliwie przewracały kolejne kartki, aby z przekonaniem i radością odpowiedzieć na postawione w książce pytanie: „Jak myślicie, KTO to przyszedł?”
Czy tłum, idący za Janem Chrzcicielem, zafascynowany nim, potrafił oderwać wzrok od proroka i rozpoznać Jezusa? Czy ja potrafię rozpoznać Jezusa?
Czy potrafię cieszyć się tak jak dziecko na spotkanie z Nim?
Czy z niecierpliwością czekam na to spotkanie?
Czy w mojej świadomości jest cel, do którego zmierza moje życie? Do spotkania z tym, który obiecał, że przyjdzie?
Mama_Kasia
Zapach pierniczków
poniedziałek, 5 grudnia 2011
- O nie! Jutro nie wstaję z łóżka. Leżę cały dzień! – odgrażałam się jeszcze w piątek wieczorem. Czułam się zmęczona, niewyspana i chora - znowu kasłałam. Z największym zrozumieniem moje słowa potraktował Najmłodszy - pewnie dlatego, że sam był przeziębiony. A może miał nadzieję na wspólne czytanie w czasie tego wylegiwania?
Poranna kawa, mocna i pachnąca, wcale nie miała mnie stawiać na nogi… No ale jakoś tak się stało, że ogrzana atmosferą domu, niepoganiana, jednak wstałam…
A skoro już… i skoro mieliśmy wszystkie składniki - część kupiła Najstarsza poprzedniego dnia (tak w razie czego), skoro nie wiem, jak dużo czasu będę miała przed samymi świętami ( a raczej wiem -niewiele), skoro… Najmłodszy zaczytywał się w „ Dzieciach z Bullerbyn”, zabraliśmy się do pieczenia pierniczków :)
Wszyscy. Najpierw wysłuchaliśmy stosownego fragmentu książki, a potem to już zrobił się hałas i harmider. Mała Dziewczynka nie mogła uwierzyć, że chodzimy usmarowani mąką, a nasze ręce lepią się od polew i posypek. Zaśmiewała się, bo kręciło jej się w głowie od kształtów i kolorów. Przerwaliśmy sobie tylko na czytanie kalendarza adwentowego
A pierniczki? Najfajniej je piec w ostatniej chwili, ale spokojnie poleżą w pudełeczkach do Bożego Narodzenia.
W Niedzielę pachniał nimi cały dom.
Na Mszę św. (i mam nadzieję, że na cały nowy tydzień) zdążyłam wyzdrowieć.
Mader
Mikołaj, czyli fałszywa skromność
wtorek, 6 grudnia 2011
- Od Mikołaja w szkole dostaliśmy po deskorolce – zakomunikowała M. raźnym głosem przez telefon, opuszczając placówkę oświatową.
- Słucham? – osłupiałam, pomna faktu, że wsparłam jako rodzic na ostatniej wywiadówce fundusz Świętego kwotą równą wartości dziesięciu biletów kwadransowych MPK. To cuda są istne, i pewnie mama-skarbniczka miała z nimi coś wspólnego, tylko po co M. deskorolka?
- No, to są takie deskorolki na rękę, nie na nogę – zaciemniła skwapliwie M. – Zobaczysz w domu. I pytał się Mikołaj, kto uważa, że nie zasługuje na prezent. Ja się nie zgłosiłam, bo to by była fałszywa skromność… tak myślę. Ale J. się zgłosiła. A potem Mikołaj nas pytał z tabliczki mnożenia. Biskup, rozumiesz. Może dlatego, że jeszcze kalkulatory dostaliśmy. Wszyscy takie same. I naklejki na kalkulatory, żebyśmy sobie podpisali. Żeby się nam nie myliły. No bo wszyscy mamy takie same, wiesz. Ooo, a ty nową książkę masz. Od Mikołaja?
- Sama sobie kupiłam. No bo jak już klikałam kupując to "Magiczne drzewo", to…
- …dałaś się uwieść. Marketing.
- Myślisz, że nie zasługuję? To jest ciekawa książka: „Wystarczy, by grupa docelowa uwierzyła, że potrzebuje danego produktu, a już, jakby cudem, uruchamia się cykl konsumpcyjny…”
Aaa. To może dalej poczytam jutro.
Isma
Odejść od gospody
środa, 7 grudnia 2011
Trzeba odejść od gospody – mówi w Adwencie ks. Piotr Pawlukiewicz.
Maryja i Józef, z Jezusem, są w stajni. Odeszli od gospody, gdzie był tłok, mnóstwo ludzi, jadło, napoje, hałas.
Jak daleko trzeba odejść od gospody, żeby jej głos nie zdominował tego czasu? Może wystarczy tylko kawałek; tak, aby słyszeć przytłumiony gwar, ale nie dać się wciągnąć. Albo całkowicie. Zatopić się w… Właśnie, w co? W liturgię, Słowo Boże, modlitwę. Czy to wystarczy?
Głos gospody wciąż do mnie dochodzi. Obok przeżywania rorat jest niepokój o prezenty dla najbliższych – nadal nie wiem, czym obdarować siostrę. Obok modlitwy jest myśl o potrawach, które tradycyjnie przecież mam zrobić. Obok rozważania Słowa Bożego jest ganianie po sklepach internetowych. Miesza się we mnie to, czemu chciałabym się oddać z tym, co powinnam jeszcze do świąt zrobić. Czy rzeczywiście powinnam? Czy chcę? …Chcę! Chcę obdarować moich bliskich. Chcę przygotować śledzia pod kołderką i zjeść pierogi zrobione przez mamę. Chcę, żeby w mieszkaniu było czysto (ale bez przesady ;-))
To jest chyba ta różnica – nie powinnam, ale chcę, z miłości do moich bliskich, z wdzięczności Bogu, że uświęcił świat Swoim przyjściem. Chcę, żeby było pięknie, także zewnętrznie pięknie.
Mam nadzieję, że dzięki Kościołowi, który wciąż przychodzi mi z pomocą, abym nie przeszła obok Stajenki, gospoda nie ma na mnie takiego wpływu, jakby mogła mieć, gdybym znalazła się w samym jej środku, bez możliwości spotkania z Nim.
Mama_Kasia
Nie gadaj!
czwartek, 8 grudnia 2011
Obudziłam się z ogromnym bólem gardła. Ale to jeszcze nic! Okazało się, że mam także straszną chrypę, nie jakąś małą chrypkę, ale aż trudno mi wydobyć z siebie głos.
Rano przy stole. Kiwam tylko głową i uśmiecham się kojąco. Dzieci jedzą, gadają, śmieją się. Czas płynie. Patrzą zdziwione, że nie ponaglam. Pierwszy raz szkoda mi słów. Nie - gardła mi szkoda.
Modlitwa w drodze do szkoły. Zwykle ja zaczynam. Tym razem Średnia widząc, że nie można liczyć na to, bym wydobyła z siebie więcej, niż szept, przejmuje inicjatywę. I modli się tak pięknie, że aż czuję wzruszenie.
W pracy. Odbieram telefon. Nie, nie mów. Zdam ci relację, a ty będziesz tylko kiwała głową – śmieje szef. I kiwam głową potakująco, bo wszystkie informacje tym razem się uzupełniają.
Zrobię ci herbatę – proponuje dziennikarka, gdy właśnie zastanawiam się, czemu ból się nasilił: Prawda! Miałam dużo pić!
Po południu w domu. Poleż sobie, może uśniesz? – martwi się Mąż. Mamo, dobrze poszedł mi test próbny – informuje córka. Dostałem dwójkę z dyktanda - uśmiecha się synek, ale widząc moją minę - przecież nic nie mówię! - przybiega szybko z zeszytem, gdzie jest piekna szóstka. - Żartowałem :)))
Słucham i chyba dobrze, że więcej słucham, niż mówię.
Mader
Radość
piątek, 9 grudnia 2011
Szaro, ponuro. Ciemno. Zwłaszcza rano przed roratami.
Ale chodzimy. Ciężko wstać, ciężko chodzić (ale Młodszy nie chce słyszeć o przerwaniu chodzenia na roraty), ale w kościele to mija.
Nieformalna, a życzliwa wspólnota ludzi i radość od Światła, które coraz bliżej, które się narodzi…
Radość, która promieniuje na cały dzień…Mimo, że w ciemną, głuchą noc wydawało się, że ‘nic z tego’, że nadzieja nadaremna…
Radość, której przybywa z każdą kolejną zapalaną świecą w adwentowym wieńcu!!!
Samboraga
Na granicy słońca i deszczu
sobota, 10 grudnia 2011
Pogoda zwariowała. Jeszcze do niedawna trąbiono o suszy, która miała spowodować straty w przyszłorocznych plonach. Deszczu tej jesieni było jak na lekarstwo (wcale nie narzekam). A wczoraj nad moim domem zaświeciła przepiękna tęcza. Tęcza w grudniu?! Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała.
To zjawisko na granicy słońca i deszczu zawsze kieruje moje myśli w stronę Pana Boga i historii z potopem, Arką Noego, Przymierzem… A że wcześniej miałam ciężkie dni, to wyjątkowo się z tej tęczy ucieszyłam.
Tegoroczny Adwent przeżywam na granicy słońca i deszczu. Ciało osłabłe z powodu roratniego wstawania, oczy zmęczone pracą przy braku popołudniowego światła, choroba bliskiej osoby… A przy tym radość z obecności Boga, którą jest mi dane codziennie przeżywać w Eucharystii, modlitwa z rodziną, kalendarz adwentowy odkrywany codziennie razem z dziećmi własnymi, i nie tylko. Słowo Boże, które każdego dnia małymi porcjami trafia do mojego umysłu i serca.
Trwając na granicy słońca i deszczu, oczekuję… Tęczy – znaku Przymierza. Panie Jezu, przyjdź!
Mama_Kasia
Weselcie się zawsze w Panu
niedziela, 11 grudnia 2011
Nikt nie rozpoznałby w okutanej chustką babinie skrywającej oczy za okularami - czterdziestodwuletniej Karoliny Marii Adelajdy Franciszki Ksawery Małgorzaty Ediny hrabianki Lanckorońskiej z Brzezia herbu Zadora, wykładowczyni Uniwersytetu Lwowskiego, pierwszej w Polsce kobiety z habilitacją w dziedzinie historii sztuki. Była wiosna 1940 r. Docent Lanckorońska przemykała się chyłkiem korytarzem klasztornym w ślad za arcybiskupem Bolesławem Twardowskim, metropolitą lwowskim, wyrzuconym przez Sowietów z biskupiej rezydencji. Poszukiwana przez NKWD, zamierzała wyjechać na fałszywych papierach ze Lwowa w ramach akcji wymiany ludności między okupowanymi przez Sowietów i Niemców terytoriami, a dalej przedostać się przez Węgry do Rzymu. Arystokratyczne koneksje Lanckorońskiej miały posłużyć do wyrobienia posłuchania u papieża, któremu Karla pragnęła przekazać posłanie od Kościoła lwowskiego. Terror sowiecki szalał, trwały wywózki Polaków.
„Niech pani powie Ojcu Świętemu, że nam jest bardzo dobrze, (...) że udało się dość licznym księżom pojechać w głąb Rosji z zesłańcami, że inni – może my wszyscy – czekamy na wywóz albo na cokolwiek, co by nas spotkać miało, ale że propaganda antyreligijna w szkołach nie chwyta, że ludność, a przede wszystkim inteligencja, która się dawniej trzymała z dala, garnie się do nas, że duża ilość ludzi przystępuje do Komunii, widzimy to po nadzwyczajnie zwiększonym zapotrzebowaniu na hostie. – mówił arcybiskup - Niech pani powie Ojcu Świętemu, że przesyłam mu wraz z całym klerem i wiernymi mojej archidiecezji wyrazy przywiązania bez granic, a dla Stolicy Apostolskiej zapewnienie oddania aż do ostatniej kropli krwi. Tylko niech pani nie zapomni mu mówić, jak bardzo wszystko jest dobrze”.
Karolina Lanckorońska nie była zaskoczona słowami schorowanego metropolity. Ona także wiedziała, że bywają momenty, w których człowiek wydaje się przerastać sam siebie, swoje ludzkie cierpienia, niepokoje czy obawy, wynieść się nawet poza heroizm, „w sferę zupełnej pogody, w której istnieje jedynie już to, co jest istotne”. Zarzuciła na ramię kosz, z którego sterczała butelka wódki, dopełnienie plebejskiego przebrania. Na ten widok arcybiskup, pokonując wzruszenie, wyczuwalne, gdy błogosławił ją na drogę, „ucieszył się jak dziecko i uśmiał serdecznie.” „Wychodząc stamtąd, poczułam się bardzo mała” – napisała po latach.
Gaudete in Domino semper: iterum dico, gaudete. Modestia vestra nota sit omnibus hominibus: Dominus enim prope est. Weselcie się zawsze w Panu, po raz wtóry mówię, weselcie się. Skromne ułożenie wasze niech będzie znane wszystkim ludziom; Pan bowiem jest blisko.
Nihil solliciti sitis: sed in omni oratione petitiones vestrae innotescant apud Deum. Nazbyt się o nic nie troszczcie, lecz w ciągłej modlitwie potrzeby swoje przedstawiajcie Bogu.
Isma
Drogowskazy
poniedziałek, 12 grudnia 2011
Wydaje się, że Boże Narodzenie jest tak daleko! Na zewnątrz ani grama śniegu, przeziębienia i choróbska szaleją – to atmosfera późnej jesieni, nie zimy… Coraz więcej pracy i w szkole, i w domu. Trzeba czytać lektury, a nie świąteczne opowieści, uczyć się matematyki, studiować faktury i umowy. Cały świat uparł się, żeby zdążyć przed świętami ze wszystkim, czego nie zdołał zrobić przez cały rok.
Gdyby nie zapalane kolejno w wieńcu adwentowym świece, gdyby nie następne kartki z adwentowego kalendarza, gdyby nie zapowiadane już wcześniej rekolekcje, gdyby nie czytania, nie roraty i wreszcie – gdyby nie ćwiczenie nowej interpretacji kolęd na najbliższą Galę i obmyślanie prezentów, to nie pamiętalibyśmy o Bożym Narodzeniu…
No ale skoro do Betlejem prowadzi tak wiele drogowskazów, trudno zapomnieć…
Mader
Solidarność i...
wtorek, 13 grudnia 2011
"Co by się stało, gdyby pewnego dnia - pewnego pięknego dnia - Polska odzyskała swobodę życia politycznego? Czy utrzymałoby się to wspaniałe napięcie duchowe cechujące z pewnością nie cały naród, ale jego całkiem liczną i całkiem demokratyczną elitę? Czy opustoszałyby kościoły? Czy poezja stałaby się - jak to się dzieje w krajach szczęśliwych - pokarmem znudzonej garstki znawców, a kino jedną z gałęzi skomercjonalizowanej rozrywki? Czy to, co udało się w polskiej sytuacji ocalić, uchronić przed powodzią, przed zniszczeniem, a nawet wznieść powyżej zagrożenia, jak wysoki i piękny mur, czy to, co powstało jako odpowiedź na niebezpieczne wyzwanie totalitaryzmu, przestałoby istnieć w tym samym dniu, w którym zniknęłoby samo to wyzwanie?"
Autor tych słów, poeta Adam Zagajewski, wybierając między solidarnością a samotnością, swoją przyszłość związał z tą drugą. Ten wybór, zastanawiający w roku 1984, kiedy powstawał programowy esej „Solidarność i samotność”, z perspektywy dnia dzisiejszego wydaje się jeśli nie bardziej zrozumiały, to w każdym razie bardziej powszechny. Zagajewski odmawia myślenia w kategoriach oczywistych powinności i łatwych schematów. I nie wierzy, że szlachetność postaw w walce zyska kiedyś owocną wdzięczność czasów pokoju.
„Solidarność” sprzed lat trzydziestu potrafi gorzko owocować samotnością. Córka zmarłego przed kilkoma tygodniami działacza krakowskiej „Solidarności” mówiła dzisiaj, odbierając przyznany Ojcu Krzyż Wolności i Solidarności, o tym, jakim rozczarowaniem było, gdy wolna Polska nie potrafiła mu zapewnić nie tylko godziwego materialnego zabezpieczenia na starość, ale nawet leczenia, pozwalającego powstrzymać postęp śmiertelnej choroby: osamotnienie zamiast wdzięczności.
O samotności mówiła – wstrzemięźliwie i godnie - Danuta Wałęsowa, spotykająca się dziś w Krakowie z czytelnikami swojej biografii w wypełnionym po brzegi Auditorium Maximum UJ. „Solidarność” podarowała jej samotność podwójnie: raz w sposób, którego łatwo się domyślić, odcinając od męża pochłoniętego sprawami związkowymi, potem regularną polityką; drugi – dając poczucie osobistej, indywidualnej wartości i siły, doświadczone po raz pierwszy podczas uroczystości Noblowskich, na które pojechała zamiast męża. Solidarne wsparcie w trudnym czasie nie wzmocniło więzi, wyzwolenie spod zagrożeń nie uchroniło przed zniszczeniem.
A może jest tak, jak pisze Zagajewski - że choć "zerwanie jakiejś więzi jest trudne za każdym razem, ale w tym miejscu urasta mi skrzydło"?
Isma
Czy wierzycie w cuda?
środa, 14 grudnia 2011
Słowo Boże przenika się z życiem, wchodzi w nie i działa, sprawia cuda.
Bliska mi osoba jest w szpitalu, osoba przewlekle chora (po udarze, który miał miejsce kilkanaście lat temu). A jest to ktoś, kto od wielu, wielu lat nie przyjmował sakramentów. Jakoś szczególnie tym razem, w czasie tego pobytu w szpitalu modliłam się o uzdrowienie. …Z tym, że w pierwszej kolejności o uzdrowienie duchowe. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jakby to miało się stać (osoba niemówiąca, kiedyś agnostyk). Jak? Jak podprowadzić do Jezusa? Co zrobić? Tyle lat nie miałam na to sposobu.
Tym razem dzieliłam się z innymi swoimi myślami, prosiłam o modlitwę, a Słowo Boże wciąż napierało na mnie fragmentami o cudach, których dokonywał Jezus.
I teraz coś, co dla osoby niewierzącej będzie pewnie splotem wydarzeń, przypadków; dla osoby racjonalnej – niczym wielkim, a dla mnie (i nie tylko dla mnie) jest cudem.
8.12 – byłam w kaplicy na adoracji Najświętszego Sakramentu. Poszłam specjalnie o 12-ej. Zostałam do 13-ej. …Nie wiem (nie mogę doszukać się rzetelnych źródeł), czy Godzina Łaski jest uznana przez Kościół. Nie wiem. Ja tego dnia, w uroczystość Niepokalanego Poczęcia byłam w tej godzinie na adoracji. Nie modliłam się tak, jak formuły znalezione w internecie przewidywały. Uwielbiałam po swojemu Jezusa i prosiłam Go o uzdrowienie bliskiej mi osoby, jak zawsze przede wszystkim o uzdrowienie duchowe.
Tak, byłam tam z Maryją, orędowniczką, pośredniczką, wspomożycielką, która (jakże mogłoby być inaczej) modliła się razem ze mną.
9-10.12 – kolejne czytania z Ewangelii według św. Jana, które w rozpisce na ten rok miałam w tych dniach do rozważania: uzdrowienie chromego nad sadzawką, uzdrowienie syna dworzanina. Byłam na krótkim wyjeździe z moją wspólnotą. Dzieliliśmy się tym Słowem. Mówiłam o mojej modlitwie, o oczekiwaniu, wierze, zaufaniu, o cudach, które mogą się wydarzyć.
12.12 – wspomnienie Maryi Panny z Guadalupe
13.12 – szpital. Na stoliku chorego znalazłam obrazek z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego. Z tyłu napis: imię, nazwisko, przyjął sakrament pokuty, sakrament eucharystii, sakrament namaszczenia chorych. Data 12.12 i podpis kapelana.
Stałam jak wmurowana. Nie dowierzałam. Czy to się na pewno stało? …Czułam, że tak, ale rozum się buntował. Przecież tyle lat, tyle pobytów w szpitalu… Wiedziałam, że tak, ale… jeszcze odszukałam kontakt do kapelana. Zadzwoniłam. Potwierdził, że skoro taka kartka była, to znaczy, że pacjent przyjął sakramenty. Mówił, że chory musiał być przytomny, musiał dać mu znać, że chce tego, musiał mieć świadomość tego, co się dzieje.
Od początku choroby tej osoby towarzyszył mi fragment, który 12.01, w krótkim czasie po wypadku, był czytany w czasie Mszy Świętej. On również całkiem niedawno, 5.12, przypadał na Liturgię Słowa. Ten fragment dawał mi nadzieję, że ta choroba prowadzi do nawrócenia. Zawsze tak myślałam…
Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób go przynieść, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę rzekł: «Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy». (Łk 5,18-20)
To się właśnie stało.
…A teraz proszę Was o modlitwę o drugi cud, znacznie mniejszy.
Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić. «Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?» Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: «Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", czy powiedzieć: "Wstań i chodź"? Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów» - rzekł do sparaliżowanego: «Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu!» I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. (Łk 5,21-25)
14.12 – dzisiejsze czytanie: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? (…) Odpowiedział im więc: Idźcie i donieście Janowi to, coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi. (Łk 7)
Ja wierzę i oczekuję tego właśnie Jezusa. Jezu, ufam Tobie :) Ty wiesz, co będzie najlepsze.
Mama_Kasia
Oceny proponowane
czwartek, 15 grudnia 2011
Taka wywiadówka może być bardzo nieprzyjemna. Na ogół rodzice spodziewają się lepszych „ocen proponowanych”, czyli wstępnych stopni na półrocze ( Tak, tak! To już blisko!), niż widzą na rozdanych kartkach. Tym razem wszyscy dostaliśmy w klasie Najmłodszego dodatkowy zadrukowany gęsto papier – Apel dziecka do rodzica!
Gdy wróciliśmy do domu, synek przechwycił Apel. Uznał, że pewne punkty są niepotrzebne, a wręcz szkodliwe i pokazał:
Nie psuj mnie, dając mi wszystko, o co Cię poproszę. Pewnymi prośbami jedynie wystawiam Cię na próbę czy Nie ochraniaj mnie przed konsekwencjami. Potrzebne mi również doświadczenia bolesne, albo Nie obawiaj się postępować wobec mnie twardo i zdecydowanie. Daje mi to poczucie bezpieczeństwa.
Szkodliwe? Ciekawe ;)))
Za to spodobały mu się: Nie karć mnie w obecności innych. Najbardziej mnie przekonujesz, gdy mówisz do mnie spokojnie i dyskretnie i Nie mów mi, że mój strach i obawy są głupie. One są bardzo realne.
Mader
Przyjdę jutro
piątek, 16 grudnia 2011
Po ostatnim liście Arcybiskupa Metropolity Krakowskiego, przypominającym normy ograniczające wykonywanie muzyki w kościołach do repertuaru religijnego i ustanawiające zasadę wolnego i bezpłatnego wstępu na koncerty, wielu oburzonych powierzchownych znawców przedmiotu prorokowało, że oto następuje koniec muzycznych uczt w zabytkowych świątyniach Krakowa, a prawdziwa sztuka dostaje się w bezlitosne pęta kurialnych regulaminów.
I otóż dzisiejszego wieczora, na warunkach wstępu wolnego i bezpłatnego, Hilliard Ensemble - jeden z najwybitniejszych światowych zespołów wokalnych wykonujących muzykę dawną, rozpoczął w Bazylice Mariackiej przygotowany przez Capellę Cracoviensis adwentowy cykl stara europa, poświęcony jednej z najpiękniejszych, a mało znanych tradycji muzyczno-liturgicznych: wielkim „O”. Wielkie „O” to nazwa siedmiu antyfon do hymnu nieszpornego Magnificat, przypadających na siedem kolejnych dni przed wigilią Bożego Narodzenia, których autorstwo przypisuje się św. Grzegorzowi Wielkiemu. Poszczególne antyfony zaczynają się od słów: "O Sapientia" (O, Mądrości); "O Adonai" (O, Panie); "O radix Iesse" (O, korzeniu Jessego); "O clavis" (O, kluczu Dawida); "O oriens" (O, Wschodzie); "O rex" (O, Królu); "O Emmanuel", a kończą wezwaniem: veni, przyjdź. Kunsztowna budowa antyfon kryje jeszcze jedną zagadkę: pierwsze litery wymienionych w nich tytułów Chrystusa tworzą akrostych – czytane w kolejności od antyfony najpóźniejszej do najwcześniejszej układają się w obietnicę: ero cras – przyjdę jutro.
„O Mądrości, która wyszłaś z ust Najwyższego, Ty obejmujesz wszechświat od krańca do krańca i wszystkim rządzisz z mocą i słodyczą; przyjdź i naucz nas dróg roztropności.”
Przyjdź, Mądrości, przyjdź i oducz nas sądzić pochopnie…
Isma
Czas przyspiesza
sobota, 17 grudnia 2011
Kto śledzi Słowo Boże w tym czasie, wie, że z dniem 17 grudnia wchodzimy w końcową fazę Adwentu, bezpośrednio przygotowującą do dobrego przeżywania Tajemnicy Wcielenia.
Będąc dzisiaj na roratach, zastanawiałam się, co jest oznaką dobrze przeżytego Adwentu.
Bo może chciałoby się jakichś doznań, przeżyć, tak, żeby święta były… sama nie wiem, jakie. Jakiegoś zrozumienia, oświecenia…
Słowo rzeczywiście podprowadza do Narodzenia Pańskiego, mówi o Zwiastowaniu, spotkaniu Maryi z Elżbietą. Przypomina proroctwa. A napełnianie się Słowem pozwala zachować dystans w stosunku do tego, co dzieje się w mediach, na ulicach, w sklepach, w domach. A czas będzie gorący, u mnie na pewno. Również z tego powodu, że dzisiaj, już niedługo, przyjeżdża do nas na ten ostatni okres Adwentu teściowa. Proszę się nie śmiać i nie domniemywać: to sobie zadaliście… Właśnie, że nie! …Chociaż z teściową nie przebywa mi się łatwo, to mam zamiar końcówkę Adwentu spędzić w miłości i pokoju :) A jeśli zachowam radosny uśmiech do Wigilii, to uznam, że Adwentu nie zmarnowałam.
Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! Niech będzie znana wszystkim ludziom wasza wyrozumiała łagodność: Pan jest blisko! (Flp 4,4-5)
Mama_Kasia
Ostatnie dni przed...
niedziela, 18 grudnia 2011
Młoda kobieta słyszy dźwięk budzika… kleją jej się oczy, tak nieprzyjemnie wysuwać się spod ciepłej kołdry. Dopiero świt i jest zimno. Można było pospać sobie jeszcze godzinę, a nie latać na te roraty… No ale cóż… postanowiłam, to mam!
Inna kobieta nie śpi już, a właściwie nie śpi całą noc. Przekręca się z boku na bok. Choć otula się coraz szczelniej pierzyną, jest jej ciągle zimno. Boi się nawarstwiających się problemów, niezapłaconych rachunków, rozmowy z psychologiem w szkole dzieci. Świta. Panie, pomóż mi zasnąć choć teraz, choć przez chwilę, zanim zadzwoni budzik. Pomóz przeżyć kolejny dzień.
Jeszcze inna kobieta… Obudziła się już dawno. Zostawiła po sobie kubek po kawie na stole. Za to zrobiła drugie śniadanie córkom! Żeby tylko nie zaspały! Szybko uczesała włosy, postanowiła nie patrzeć w lustro, wybiegła w pośpiechu. Mijała dzieci, dorosłych z lampionami i zatęskniła nagle do tamtych dni, kiedy poranne wstawanie było dla niej wyrzeczeniem, problemem, a nie codziennością. Nie zatrzymuj się, nie zwalniaj, bo ucieknie autobus!
Ostatnie dni Adwentu i choć trudno w to czasem uwierzyć, nad każdym z nich panuje Bóg.
Mader
Nie wiem, czy wiem, co to jest cud...
poniedziałek, 19 grudnia 2011
Autorzy cudzych przemówień ze szczególną uwagą słuchają wystąpień polityków. Zwłaszcza, jeśli mówca jest pisarzem i człowiekiem teatru. A witając Jana Pawła II w Pradze Vaclav Havel przemawiał w sposób naprawdę zdumiewający - oto agnostyk oparł swoją mowę na pojęciu cudu: „Nie wiem, czy wiem, co to jest cud. Mimo to ośmielam się powiedzieć, że jestem w tej chwili świadkiem cudu: człowiek, który jeszcze przed sześcioma miesiącami był uwięziony jako wróg swojego państwa, dziś jako prezydent wita pierwszego papieża w dziejach katolickiego Kościoła, który stanął na ziemi, gdzie leży to państwo”. „Nie wiem, czy wiem, co to jest cud”, powtarzał w tym przemówieniu Havel wielokrotnie, zapewne ze świadomością, że te powtórzenia to figura stylistyczna typowa dla języka biblijnego: ta sama fraza, leitmotiv, powtarzająca się jak u Psalmisty wraz z rozwojem tekstu i zmierzająca ku kulminacji. „Nie wiem, czy wiem…”, powtarzał natarczywie, jak gdyby pragnął, by owa deklaracja wątpliwości mogła nareszcie zamienić się w pewność.
Czy tamta mowa Havla sprzed lat trzydziestu była szczerym wyznaniem z głębi targanego niemożnością uwierzenia serca? Czy też była tylko literaturą, i to literaturą doraźnie użytkową? W zapiskach czeskiego prezydenta można łatwo wyczytać, że męczył go protokół dyplomatyczny i konieczność przygotowywania coraz to nowych przemówień („Ucieszyłbym się z jakichś rad albo pomysłów do orędzia noworocznego. – pisał w 1999 r. w w notatce do współpracowników – Oczywiście także do przemówienia w Watykanie. Coś już mam, ale to są raczej tylko ciekawostki, albo informacje. Propozycje, które przysłali dostojnicy kościelni, niestety nie nadają się do użytku, bo są pisane językiem ich kazań”). Poczytny autor, w pewnym okresie życia używał wizytówek o treści "Vaclav Havel, autor wielu błędów i pomyłek", i zapewne nie językowe lapsusy miał, zamawiając je, na myśli.
Pierwszy prezydent Republiki Czeskiej wielokrotnie podkreślał, że jednym z najpiękniejszych przymiotów języka jest to, że nigdy nie oddaje on w pełni tajemnicy rzeczywistości. Język - niespójny, twardy, "cyfrowy" - nie jest w stanie uchwycić czegoś tak spójnego jak rzeczywistość, ludzkie przeżycie, dusza. W tej cudownie uporządkowanej rzeczywistości Havel przeczuwał więc konieczność istnienia cudownego, "absolutnego horyzontu", "Sędziego nad gwiazdami". Bo rzeczywiście - to już Jan Paweł II - Wszechświat, w którym człowiek żyje, nie zamyka się w obrębie tego tylko porządku, dostępnego zmysłom i samemu rozumowi uwarunkowanemu poznaniem zmysłowym. "Cud - mówił papież-Słowianin - jest „znakiem”, iż porządek ten zostaje przewyższony „Mocą z wysokości”, a więc że jest tej Mocy również poddany. Owa „Moc z wysokości”, to znaczy sam Bóg, jest ponad całym porządkiem natury. Kieruje nim, a równocześnie daje poznać, że poprzez ten porządek i ponad nim przeznaczeniem człowieka jest królestwo Boże."
I może właśnie wtedy człowiek - stając przed swoim ostatecznym przeznaczeniem - już wie, co to jest cud.
Isma
Proza ze szczyptą poezji
wtorek, 20 grudnia 2011
Proza życia dopadła mnie dzisiaj. …Nie ucieknę od sprzątania. Chociaż czytałam ostatnio, że niektórzy to wręcz zakaz robienie porządków przedświątecznych mieli, że to nie czas po temu. Jednak… w domu, takim zwykłym, w którym codziennie kręci się pięć osób, część w wieku mocno rozwojowym, nie da się uniknąć choćby minimalnych porządków okołoświątecznych.
Okien nie umyję – za zimno ;-) Firanek nie upiorę. …Zresztą, u mnie wiszą dwie krótkie, w pokoju i kuchni. W pozostałych pomieszczeniach firan nie ma. To przecież dla dwóch nędznych firanek nie będę robiła prania tkanin delikatnych!
Podłogi. Tak, podłogi trzeba umyć i lekko pastą zaciągnąć (nigdy tego nie robię, ale mąż okołoświątecznie lubi).
I by było? Czy nie?
Jest jeszcze jeden mały zakątek – pokój moich córek, gdzie porządek rzadko gości, bo co posprzątają, to znów jest bałagan. Mąż mówi, że ich nie rozumie, posprzątałyby raz, a dobrze. Ale one sprzątają! Tylko… potem… wciąga je wir twórczości, zabawy nieposkromionej i… jakoś tak szybko ład niknie. W tym zakątku koniecznie trzeba posprzątać: wyrzucić stosy papierów, zapisanych; ułożyć książki, które ciągle używane leżą jedne na drugich; przejrzeć półki. I zrobić miejsce na nowe. …Prezenty już czekają :)
I te wydziergane szydełkiem między zamówieniami, i książki wyczekiwane, które już nie mieszczą się na półkach, i ten jeden, który jest spełnieniem marzenia.
Jezu, one wiedzą, że te prezenty to miłość, która wzięta z Twojej Miłości, jest świąteczną codziennością… domu. Dziękuję.
Mama_Kasia
W blogosferze
środa, 21 grudnia 2011
Dlaczego Blog Roku?
Nie dlatego, że warto się ścigać. Choć warto aspirować do tego, jak powiada św. Paweł, by w dobrych zawodach wystąpić, bieg ukonczyć, wiary ustrzec.
I dlatego, że warto być wśród ludzi ;-)
Mader
Isma
Mama_Kasia
Samboraga
Spotkanie
środa, 21 grudnia 2011
W niedzielę usłyszałam w kazaniu: „ Teraz, gdy mamy dużo, a nawet nadmiar rzeczy, dobrze przypomnieć sobie Wigilię swojego dzieciństwa, kiedy nam wszystkiego brakowało.”
W poniedziałek życzenia dla rodziców szkoły, a w nich: „Jeżeli codziennie będziemy łamali się chlebem, jak w Wigilię opłatkiem, nie będzie w naszym domu kłótni, nieporozumień, gniewu. Nie będzie zmartwień”
Na portalu ostrzeżenie ekonomisty: „Ostatnie takie święta”… To znaczy: takie dobre, bogate święta…
Ale czytam od wielu miesięcy wpisy w prośbach o modlitwę za wstawiennictwem błogosławionego Jana Pawła II, a tam o kryzysach małżeńskich, zawiedzionej miłości, długach i braku pracy. O śmiertelnych chorobach.
Te dwa światy: sukcesu i nadmiaru – nieszczęścia i ubóstwa, to przecież jeden świat, który na szczęście spotyka się nie tylko przy przekazywaniu paczek z darami, ale i we wspólnej modlitwie i w długich przedświątecznych kolejkach przed konfesjonałem.
Mader
Wszystko ma swój czas
czwartek, 22 grudnia 2011
- Chodź, chodź - przynagliła M., sama nieruchomo tkwiąca przed ekranem laptopa - Chodź, zobacz. Oni normalnie bez kamertonu lecą. I bez żadnego akompaniamentu. Czysto. We czterech.
Dziecko wpijało się wytężonym wzrokiem i słuchem w kwartet Hilliard Ensemble na YouTube.
- O czym oni śpiewają? Weź, przetłumacz.
- Requiem śpiewają. Mszę żałobną, znaczy. Zaczyna się "Requiem aeternam dona eis, Domine" - "'Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie", z grubsza.
- Aaa. Mszę. Czyli jak teraz jest Kyrie, to potem będzie Gloria!
(Gloria jest ulubionym kawałkiem M., a to z tej racji, że jako kilkulatka została, w ramach diagnozowania możliwych zaburzeń dyslektycznych, nauczona na pamięć ciągu wyrazów bez logicznego związku, mianowicie Gloria po łacinie - po czym wielokrotnie zadawała szyku, zwłaszcza wśrod duchowieństwa przed- i posoborowego, bezbłędną recytacją tego ekstrawaganckiego repertuaru.)
- Nie będzie Gloria. W Mszy żałobnej nie ma Gloria. To jest radosny śpiew i nie pasuje.
- Fakt, nie pasuje. Ale za to my dzisiaj w jasełkach w szkole śpiewaliśmy "gloria", w kolędzie. Tam pasuje.
- Ładnie śpiewałaś. Czysto. Solówkę. Co prawda w adwencie to jakoś... nie pasuje, ale śpiewałaś ładnie...
- Fakt, nie pasuje. Jasełka powinny być po Bożym Narodzeniu, a nie przed.
- Właśnie. Wszystko ma swój czas. Ty wiesz, że już od tygodnia mailem dostaję życzenia świąteczne? I od takich, co im wszystko jedno, z jakiej okazji te święta grudniowe, i z różnych... kościelnych instytucji. Zaproszenia na opłatki przedświąteczne. Pochody kolędnicze. I na facebooku ludzie już sobie życzą. Że pocztą trzeba życzenia wcześniej wysłać, i one czasem już w adwencie dojdą, to rozumiem, ale żeby falstartować osobiście? I elektronicznie? Denerwuje mnie to. Nie lubię. Dies irae.
- Co: "dies irae"?
- Dies irae. Sekwencja. Jak by ci to wytłumaczyć... No, więc teraz jest czas na to (wielki czas jest!!!), żeby sprzątać. I to jest dies irae właśnie...
Isma
Nim nadejdzie święta noc…
piątek, 23 grudnia 2011
Z rozrzewnieniem patrzyłam na tłum ludzi dzisiaj na roratach. Kościół pełen jak w czasie niedzielnej mszy, z tym że dużo więcej osób do Komunii przystąpiło.
Choinki już pachniały – przystrojone bombkami, ale jeszcze nie rozświetlone światłem. Jeszcze nie. …Jedna choinka, tuż przy szopce, która czeka na bożonarodzeniowe figury, cała w papierowych ozdobach, przygotowanych przez „roratnie” dzieci w czasie Adwentu. Pięknie to wygląda… - choinka dzieciństwa :)
Schola rozśpiewana…
Nim nadejdzie święta noc, aby pokój ludziom dać,
Śpiewajmy Mu, On Panem jest, On Bogiem z nami wciąż i na wieczne czasy.
Nim nadejdzie święta noc, aby Boga ludziom dać,
Śpiewajmy Mu, On Panem jest, On Bogiem z nami wciąż i na wieczne czasy.
Rodzi się mój Bóg, rodzi się mój Król,
zaśpiewajmy Mu hosanna, alleluja!
Rodzi się :)
Mama_Kasia
Życzenia :)
sobota, 24 grudnia 2011
Udał się także także Józef z Galilei z miasta Nazaret do Judei, do miasta Dawidowego, zwanego Betlejem, ponieważ pochodził z domu i rodu Dawida, żeby dać się spisać z poślubioną sobie Maryją, która była brzemienna
zabrzmi dziś ten fragment Pisma św. w wielu domach, czasem czytany przez Głowę Rodziny, ktokolwiek nią właśnie jest, czasem przez dziecko.
Kiedy tam przebywali nadszedł dla Maryi czas rozwiązania
usłyszymy dalej. Po wielu przygotowaniach nadszedł TEN czas
Porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w Pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie.
zapewne w tym miejscu czytającemu zadrży głos...
My też jesteśmy wzruszone kolejnymi Świętami Bożego Narodzenia spędzanymi razem z Wami, tu w Oknie przy ul. Franciszkańskiej 3.
RADOSNYCH, BŁOGOSŁAWIONYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA
Isma
Mader
Mama_ Kasia
Samboraga
Święta Małej Dziewczynki
sobota, 24 grudnia 2011
W ten sposób, jakże wielkimi uczynił małych i dzieci!
Mała Dziewczynka jest bardzo zdziwiona. Przyzwyczaiła się już do kalendarza adwentowego i lampionu na roraty. Nawet zapalanie kolejnej świeczki w wieńcu przestało na niej robić wrażenie... Ale sprzątanie? Kto słyszał wywalać wszystko? Te piękne rzeczy, które tak świetnie nadają się do podarcia, noszenia i gięcia? Tato biegający z mopem... Porządek rodzący się wśród chaosu. Ganiają i pokrzykują, więc nikt nie ma czasu - można niepostrzeżenie dotrzeć w najbardziej zakazane kąty domu :) A nawet... na SCHODY!
Złotka, papierki... Drzewka, które normalnie stoją na zewnątrz, gdzieś tam w ogrodzie i trzeba się specjalnie ubierać, żeby je oglądać... Dziś one są "ubierane" ! Wszystko w domu i do dotknięcia. Światełka, bombki, kolorowe łańcuchy.
Zapachy... trochę wcześniej poznanych - jak czosnek, ryba, cebula... Ale intensywny zapach kompotu z suszonych owoców albo makowca? Suszonych grzybów? Kapusty?
Dzielenie się opłatkiem?
Wspólne śpiewanie kolęd?
Świat Małej Dziewczyki stanął na głowie.
Stało się.
Ciii... Jezus malusieńki leży wśród stajenki...
Drogie dzieci, witam was z całego serca! Święto Bożego Narodzenia jest waszym świętem. Boże Narodzenie przypomina nam bowiem, że Bóg, Syn Boga, stał się dzieckiem, jak wy; Bóg, Nieskończony, zechciał być maleńki. W ten sposób, jakże wielkimi uczynił małych i dzieci! Tuż przy Dzieciątku Jezus i wy możecie poznać Boga, pokochać Go i sprawić, by Go kochano. Jan Paweł II, Anioł Pański, 19 grudnia 1982
Mader
Obietnica. Czytając Guittona
niedziela, 25 grudnia 2011
W Boże Narodzenie 1953 roku Jean Guitton patrzy na doskonałą harmonię postaci Maryi i Dzieciątka, już cieleśnie rozłączonych, a przecież tak sobie nadal bliskich:
„Każdy początek to obietnica, a wraz z nią tyle niepewności. Tyle dróg otwiera się w przyszłość, dróg, które nie mogą istnieć wszystkie razem. Dziecko nie może stać się mężczyzną, jak marzy sobie matka, a zarazem pozostać jej własnością. Nie może pozostać radością matki i stać się radością innej kobiety. Trzeba będzie zatem wybierać, a to oznacza poświęcać. Tajemnica Bożego Narodzenia jest tajemnicą początków, zawsze niepojętych. To, co zdaje się dopiero pojawiać, wraca już istotnie z długiej podróży. Dziecko: dziewięć miesięcy prehistorii i ów bagaż chromosomów, w którym jest zapisany jego charakter, los i granice wolności.”
Dziecko, niegotowe do życia, choć obdarzone rozumem, aby stać się istotą duchową potrzebuje troski, powolnego wzrastania, czułego wychowania. Dziecko – dla Guittona obraz ludzkości - nie jest gotowe do rośnięcia wśród nieumiaru, dziko, pospiesznie. Musi znaleźć oparcie w matczynej pieczy: kulturze, ojczyźnie, religii. Tylko wtedy ludzkość, napełniona spokojem, może oczekiwać swych ostatnich narodzin: przeniesienia z łona ziemskiej rzeczywistości w Boską tajemnicę.
Tak, los dziecka może dziś budzić obawę. Czy nie nazbyt prędko to kruche istnienie jest wystawiane na zagrażające mu zewsząd niebezpieczeństwa? Czy nie ogołocą go i nie złamią roszczenia otaczającego je świata? A może ludzka miłość, która zwraca się ze swej natury ku temu, co słabe i przemijające – jak wspominane z bożonarodzeniową nostalgią dzieciństwo – zdoła ocalić dla niego nadzieję? „To ludzkie maleństwo jest w gruncie rzeczy silne – pisze Guitton – Ma, jak powiedziałem, barwę czerwonej ziemskiej gliny. Jest jak żywy kamień, na którym wszystko się opiera”.
W świecie, w którym cenne zmieszane jest z nietrwałym, Dzieciątko jest obietnicą złożoną u Początku i wypełniającą się ku Końcowi. Jest kamieniem węgielnym, Alfą i Omegą, Słowem, przez które stało się wszystko, i nic się nie staje bez niego - żaden ludzki wybór i poświęcenie.
Isma
Lektura na święta
poniedziałek, 26 grudnia 2011
Wczoraj rano, na podłodze pod rozświetloną choinką, zawinięta w śpiwór czytałam mężowi co smakowitsze kąski z książki, którą dostałam w Wigilię.
- Ale mamy temat na święta – skwitował Mąż naszą rozmowę, którą toczyliśmy pod wpływem fragmentów książki o. Joachima Badeniego „Uwierzcie w koniec świata! Współczesne proroctwo o powtórnym przyjściu Chrystusa”.
- Idealnie pasuje – powiedziałam z przekonaniem, zatapiając się w lekturę. Czytałam o pewności Paruzji, o Sądzie Ostatecznym, wierze, miłości…
Pierwsi chrześcijanie, wśród nich św. Szczepan, którego święto dzisiaj obchodzimy, mieli mocną wiarę w to, że Jezus przyjdzie. Spodziewali się wręcz szybkiego powrotu Jezusa. To dawało im radość, nadzieję. Wzmacniało wyznawanie wiary. Wiara w Paruzję według o. Joachima wygasła ok. 300 roku po Chrystusie. Chrześcijanie zapomnieli o Paruzji. A to musi zmieniać sposób życia. Niepokój wkrada się w serce człowieka.
Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony – mówi Jezus dzisiaj w Ewangelii, a Kościół daje przykład męczennika Szczepana. Wiara w Narodzenie Pańskie to początek fascynującej drogi, która - i o tym w radosnym czasie bożonarodzeniowym ciężko przychodzi pamiętać - prowadzi przez Krzyż, ale do Zmartwychwstania i życia w Wieczności. Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.
Mama_Kasia
Prawdziwy cud
wtorek, 27 grudnia 2011
Gdy myślę o wszystkich cudownych rzeczach, które się wydarzyły w moim życiu...
Teraz wszystko widać jak na dłoni! Właśnie w Święta i wakacje widać dokładnie!
Jeden uwielbia spać długo, ale inny jest rannym ptaszkiem, za to ziewa już, jak tamten wstanie. Jeden ciągle w dobrym nastroju, podśpiewuje, podczas gdy drugi „przegryza problem” i potrzebuje chwili ciszy. Za to na komputerze coś do załatwienia mają wszyscy! A nie, nieprawda, jedno chce grać w grę planszową i szuka współgracza. Ale trzeba wyjść z psem. Kto jest chętny? Chyba nikt, więc wyznaczonych zostaje dwoje naraz. Ale trudno im jednocześnie wyjść, bo jedno ubiera się wolno, a drugiemu się spieszy. Reszta rozpakowuje zmywarkę. To, które nie cierpi ryby w galarecie, je ją tylko przez uprzejmość i dziwi się, że innemu trudno przełknąć śledzia w pomidorach. Ktoś nie lubi gorącej herbaty i ciasta.
Kiedyś moja Przyjaciółka powiedziała: „To prawdziwy cud, że tyle osób potrafi mieszkać, żyć razem i jakoś się dogadać”.
To rodzina.
Mader
Na Pe...
środa, 28 grudnia 2011
- Nie mamy już tego – powiedziała uprzejmie Pani Magister w Aptece Na Dole – byłoby jedno opakowanie generyku ewentualnie. Ale pani tu ma dwa. Na Pe, to by było koło 15 złotych razem.
- Nie ty masz dwa, tylko ja mam – obruszyła się pokazowo M. wychodząc z Apteki Na Dole – Jak odbierałam tę receptę w rejestracji (ty wiesz, że mi powiedzieli, że mam przynieść od ciebie zaświadczenie, że mogę odbierać swoje recepty? Swoje, nie twoje! Nic nie mówili, że mam następne zaświadczenie przynieść, jak zanosiłam tamto poprzednie zaświadczenie, jakie leki stale biorę, żeby mi mogli wypisywać Na Pe), to od razu poszłam do Apteki W Przychodni, ale w ogóle nie było. Ani jednego.
Weszłyśmy do Apteki Na Górze.
- Nie mamy już tego - powiedziała nie mniej uprzejmie Pani Magister – Generyku też żadnego nie mamy. Mogę w hurtowni zamówić. I ewentualnie zobaczyć na nowych listach, który byłby najtańszy.
Pani Magister zaczęła wertować gruby, na oko kilkusetstronicowy, plik wydruków maczkiem.
- Ciekawe! Oryginalnego w ogóle nie ma. Tak jakby refundowany nie był. Albo zapomnieli. Albo coś mam źle skserowane, bo to, wie pani, z Internetu te nowe listy ściągaliśmy. Przedtem kosztował 64 złote za opakowanie, za dwa byłoby prawie 130. Ale generyki w nowych cenach tu mam. To zamawiać?
- Poszukamy może jeszcze, dziękuję.
- Mamo! Dlaczego w aptekach nie ma lekarstw? Kryzys jest???
- Oj, no. Nie ma, bo w przyszłym tygodni będą nowe te… no, listy leków refundowanych. Idziemy do Apteki Na Przystanku, chodź.
- Co to są „listy leków refundowanych”? Przecież ty za nie płacisz. Tylko że jak Na Pe, to ze zniżką (chi, chi, to taka jakby promocja dla bardziej chorych jest, co?), a jak od zwykłego lekarza i nie Na Pe, to drożej. Chociaż właściwie to głupie, bo przecież chyba taka produkcja leku kosztuje zawsze tyle samo.
- No, właśnie. To jest skomplikowane. Za tę promocję – właściwie tych promocji jest więcej rodzajów, niż tylko Na Pe… - ktoś dopłaca. Państwo. No i czasem państwo dochodzi do wniosku, że niektórzy chorzy sobie jednak muszą sami kupować, bez promocji.
- A zamiast tego inni chorzy mają promocję? No, dobrze. A skąd państwo wie, którzy chorzy bardziej potrzebują?
- Na pe… Na pe...wno skądeś wie. Albo i nie wie, ale myśli że, wie. Państwo tak ma, że myśli, że wie lepiej. No, chodź. Jeszcze jedna (no i Trybunał Konstytucyjny...) nam została: Apteka W Której Zawsze Jest Najdłuższa Kolejka. Tam może się uda dostać. Chodź. Jak za komuny, słowo daję…
Isma
Napięcie
czwartek, 29 grudnia 2011
Śmierć, choroba, cierpienie, ból ludzi, którzy stracili syna napierają na mnie w tym czasie. Różne wydarzenia, bardzo trudne… Może dlatego tak mocno zgadzam się z homilią, którą wczoraj słyszałam, o napięciu między Światłością a Ciemnością, które jest w świecie. Śmierć Szczepana, dzieci zabite z rozkazu Heroda – czytania przeplatające się z obrazem wypełniającej się obietnicy przyjścia Zbawiciela, z obrazem Zmartwychwstania, Świętej Rodziny.
A oktawa Narodzenia Pańskiego wydawała mi się zwykle czasem… beztroskim.
Przemówił do nich Jezus tymi słowami: «Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia». (J 8,12)
Światłość zaświeciła. Ciemności są nadal, ale mam… wiarę w Światłość.
Jeżeli jest Ci ciężko w tym czasie, wiedz, że istnieje napięcie, ogromne, walka, ale żyj… wiarą w Światłość, który przyszła na świat. Nic nie może jej już zgasić.
Mama_Kasia
Stół suto zastawiony
piątek, 30 grudnia 2011
Dojechaliśmy na wieś. Ja ze wskazaniami do ciągłego leżenia w łóżku. Tym razem aż do całkowitego wyleczenia- powiedział groźnie lekarz – Niezależnie od tego, że będzie się Pani wydawało, że już jest dobrze. Żadnych tańców! Nie dość, że Sylwester nie zapowiada się zabawnie, to nawet nie ma co myśleć o gościach.
Rano telefon od najbliższego sąsiada: Dziś ksiądz po kolędzie! Zapomnieliśmy wam powiedzieć. Spojrzeliśmy na siebie – jesteśmy kompletnie nieprzygotowani! Na gości... gościa... no... Księdza! Dzieciaki jeszcze spały, a ja nawet po wzięciu leków kasłałam niemal bez przerwy.
Na stole jedyny biały obrus, jaki zachował się po świętach, niezbyt elegancki, na nim postawiliśmy krzyż, kropidło, wodę święconą… Gdzie jest świeca? Najmłodszy po namyśle dołożył zeszyt do religii, a Średnia zaznaczyła od razu, że nie targa za sobą zeszytów, jak nie ma nic zadane. A z religii nie miała.
Dobrze, że wszyscy zdążyli się ubrać, zanim zapukał :)
Mader
Stare i nowe
sobota, 31 grudnia 2011
1.
Po południu M. oglądała kolejny z serii filmów z bliźniaczkami Olsen. Tym razem dwie amerykańskie dziewczynki spędzały wakacje u dziadka-ambasadora w Paryżu. Prrrrrch…! Właśnie porcja wyplutych ze wstrętem escargots wylądowała na twarzy kucharza. Kto to widział, żeby jeść ślimaki! Hamburgera z frytkami się od zawsze je, a nie takie paskudztwa: żabie udka, wątróbkę, móżdżek…
2.
- Będzie coś na kolację? Co smażysz?
- Tortilla będzie. Ziemniaki do niej podsmażam na razie.
- Aha. Pachną jak frytki. Lubię frytki. Może być.
W godzinę później M. nie posiadała się z obrzydzenia:
- Fuj, to wygląda jak jajecznica. Nie lubię jajecznicy.
- Ale naleśniki lubisz. Też z jajek przecież.
- Naleśniki to co innego. Naleśniki lubię. Ale tego nie lubię!!!
- Skąd wiesz, że nie lubisz? Nie próbowałaś jeszcze. Cierpliwości. Zobaczysz.
3.
M. zasnęła snem sprawiedliwego (o ile ze sprawiedliwością ma coś wspólnego wyżarcie pięciu kawałków tortilla de patatas zamiast należnych trzech). „To jest genialne. Dlaczego ja nigdy wcześniej tego nie jadłam???”
4.
Odwieczna tajemnica starego i nowego: „Nikt nie przyszywa do starego ubrania jako łaty tego, co oderwie od nowego; w przeciwnym razie i nowe podrze, i łata z nowego nie nada się do starego. Nikt też młodego wina nie wlewa do starych bukłaków; w przeciwnym razie młode wino rozerwie bukłaki i samo wycieknie, i bukłaki się zepsują. Lecz młode wino należy wlewać do nowych bukłaków. Kto się napił starego wina, nie chce potem młodego - mówi bowiem: Stare jest lepsze.”
5.
Lata dawne, i lata nowe. Wspomnienia i nadzieje, podsumowania i plany. Radość odkrywania nowego, i głębia refleksji nad minionym. Bezpieczny porządek ustalonej dawno powinności i ożywcza, twórcza miłość. Gmach dźwigany wciąż w górę na niewzruszonym fundamencie. Jak w soborowej konstytucji Gaudium et spes:
„Kościół [...] wierzy, że klucz, ośrodek i cel całej ludzkiej historii znajduje się w jego Panu i Nauczycielu. Kościół utrzymuje nadto, że u podłoża wszystkich przemian istnieje wiele rzeczy nie ulegających zmianie, a mających swą ostateczną podstawę w Chrystusie, który jest Ten sam wczoraj, dziś i na wieki. W świetle więc Chrystusa, Obrazu Boga niewidzialnego, Pierworodnego wszystkiego stworzenia, Sobór pragnie przemówić do wszystkich, aby wyjaśnić tajemnicę człowieka oraz współdziałać w znalezieniu rozwiązania głównych problemów naszego czasu.”
Isma