Z życia, Blisko Pana
Czy ktoś tu przyjmuje Chrystusa?
dodane 2014-07-09 22:44
Toczy się dyskusja związana z przypadkiem prof. Chazana. Analizowanie kwestii znanej już w antycznej tragedii-co powinno być podstawą postępowania: prawo ludzkie czy prawo boskie?
Ci, którzy reprezentują państwo, nie zająkną się nawet, oddając pierwszeństwo prawu ustanowionemu przez człowieka. Tym bardziej publicyści działający w obszarze mediów karmionych z ręki państwa.
Wiem, że narażę się wszystkim, którzy wierzą w każde słowa lekarza. Zawsze można zarzucić, że nie mam medycznego wykształcenia. Jednak kilka faktów mojego życia nauczyło mnie, że pierwszym i największym Lekarzem jest nie kto inny jak Jezus.
W 1998 roku tuż przed trzecim planowany cesarskim cięciem postawiono mnie przed wyborem: ubezpłodnienie, aby mieć już „święty spokój z rodzeniem”- argument lekarzy- albo „narażanie własnego życia przy kolejnej ciąży”. Kłamałabym mówiąc, że takie postawienie sprawy nie spowodowało wątpliwości, lęku i zamętu. Nurtowały mnie myśli w rodzaju: „Ileż kobiet nie chce słyszeć o drugim, trzecim dziecku, a ja miałabym narażać życie, mając trójkę?” „Któż wychowa twoje dzieci, jeśli coś ci się stanie?”-słyszałam od bliskiej osoby.
I tak w dzień przed rozwiązaniem, wobec kilku lekarzy, zdumionych stażystów i pielęgniarek zdobyłam się na odwagę, mówiąc, że dziś nie skorzystam z tej propozycji, a jeśli coś się zmieni, dam znać do jutra, czyli do cięcia. Wyczuwałam niezrozumienie. Ale miałam nadzieję, że wytrwam przy tej decyzji do końca. Rankiem zaczęła się wewnętrzna walka. Wyraźniej przemawiały do mnie argumenty podsuwane przez medyków. Wątpliwości narastały. Lekarz pofatygował się sprawdzić, czy przez noc nie zmądrzałam. Odmówiłam ponownie, ale nadal byłam jednym wielkim lękiem. „Kto chce życie ocalić, ten je straci…”- to ewangeliczne zdanie przypomniane przez znajomego benedyktyna o. Ludwika kilka miesięcy przed porodem, upewniało mnie, że-mimo lęku- trzeba trzymać się Słowa. Gdy strach zaczął mnie przerastać, podłączona pod kroplówką z radością ujrzałam w drzwiach biały habit dominikanina i usłyszałam nieśmiałe pytanie: „Czy ktoś tu przyjmuje Chrystusa?” Tak, pytał o pacjentki przyjmujące Eucharystię, ale dla mnie to pytanie zabrzmiało jak słowa Jezusa, który w mojej wielkiej trwodze przybył w najlepszym momencie i zapytał, czy przyznaję się do niego. Czy mimo słabości jestem w stanie trwać przy Nim. Był to znak niezwykle wymowny. Chrystus nie jest gołosłowny. I nie jest też obojętny. Tak przyszedł na świat Dominik, bo przez dominikanina Pan leczył mnie z mojej niewiary.
Gdyby nie tamta decyzja, po siedmiu latach nie narodziłby się najmłodszy syn. Również wbrew rozsądkowi, wskazaniom lekarzy, ekonomii, planom etc. Dla potwierdzenia, że Jezus żyjący w Eucharystii cały czas działa w moim życiu, najmłodsze dziecko urodziło się w wigilię Bożego Ciała.