Po co być wielkim świętym?
dodane 2015-09-12 14:35
Jak ewangelizować narody niechrześcijańskie?
Od pewnego czasu zadawałem sobie pytanie jakie warunki muszą być spełnione, aby skutecznie świadczyć o Bogu – skutecznie czyli tak, aby ludzie chcieli być Katolikami. Na przykład taki Muzułmanin pełen nienawiści do wszystkiego co nieislamskie jakie musiałby mieć świadectwo, żeby zapragnął być Katolikiem. Wejść do Arabii Saudyjskiej jako misjonarz i zewangelizować cały kraj. Albo Iran, czy Pakistan, albo Indie. Osobną grupę do zewangelizowania stanowili ateiści lub praktyczni ateiści-materialiści, czyli tak patrząc z doświadczenia co drugi lub nawet trzy czwarte ludzi w Europie i w USA. W Chinach to pewnie z 95%. Ci ludzie nie wierzą tak naprawdę w nic albo wierzą w panowanie zła, szatana pod wszelkimi postaciami. Tak więc powstał problem co robić z takimi ludźmi, jakie dawać im świadectwo. Od razu pojawił się obraz świętego misjonarza, który nie tylko prowadzi święte życie, ale i czyni cuda. Czy to wystarczy? Otóż nie. Mamy bowiem przykład świętego Franciszka z Asyżu, który w ten sposób próbował nawrócić muzułmanów. Plan był prosty: rozpalić wielkie ognisko i wejść w nie razem z mułłami. Kto wyjdzie żywy tego wiara jest prawdziwa i wielki kalif powinien się nawrócić razem z całym swoim ludem. Jednak kalif się nie zgodził na taką próbę, gdyż orzekł, że nie w tym leży prawdziwość czy nieprawdziwość wiary. Powiedział św. Franciszkowi, żeby przyprowadził jeszcze kilku takich jak on to wtedy uwierzy. I św. Franciszek nie przyprowadził. Morał z tej legendy jest taki, że jeśli chcemy pomagać Duchowi Świętemu w ewangelizacji narodów to nie możemy tego robić w pojedynkę. Najlepiej, aby cały Kościół był tak święty jak święty Franciszek. Odnośnie ewangelizacji muzułmanów to mamy jeszcze przykład pięciu braci św. Franciszka, których to braci święty wysłał do ewangelizacji narodów islamskich. Wszyscy zostali zabici. Tak więc pierwszym podstawowym problemem jaki powstaje przy ewangelizacji nienawidzących Ewangelii jest przeżycie. Zatem trzeba być tak świętym, aby nikt nie mógł mnie zabić. Czyli jeśli Arab chciałby mi strzelić w głowę to kula przeleci przez nią, jeśli głowę odrąbać to miecz powinien przeniknąć przez szyję nie czyniąc żadnej szkody itp., itd. Każdy, jeśli tylko użyje wyobraźni, może podać własne przykłady. Czyli wychodzi nam, że nasze ciało powinno być bardzo uświęcone przez nasze życie i to w taki sposób w jaki do tej pory nikt nie był uświęcony. Ponadto powinniśmy mieć takie argumenty na rzecz Boga i zbawienia, że nikt nie byłby w stanie im się przeciwstawić. Ale to jeszcze mało nawet jak ktoś nie byłby nam w stanie krzywdy zrobić, nie byłby w stanie nam się przeciwstawić w dyskusji to jeszcze i tak mógłby się unieść pychą i odrzucić Boga na podobieństwo szatana mówiąc: nie będę służył. Tak więc powinniśmy mieć tak wielką siłę modlitwy wstawienniczej za nawracanych, żeby ich przyciągnąć do Boga – wszystkich. Czyli trzeba bardzo mocno modlić się do Ducha Świętego, aby urobił serca innowierców. Wszystkie te wymagania wydaje się spełniać bycie silniejszym od szatana wraz z całym piekłem. Bylibyśmy bowiem niezabijalni, mocniejsi w dyskusji od szatana, modlitwa wstawiennicza też powinna być wyjątkowa. No i gdyby taki był cały Kościół ludzie z zewnątrz mieliby dowód na to, że taki może być każdy – nie trzeba być specjalnie wybranym, dzięki modlitwie i świętemu życiu taką łaskę możnaby sobie wyprosić. Będąc silniejszym od całego piekła razem z szatanem byłoby się przy okazji nieśmiertelnym, wiecznie młodym, odznaczalibyśmy się ogromną miłością, wiarą jak ziarnko gorczycy, wielką nadzieją. Muzułmanom, hinduistom powinno się to podobać. Zwłaszcza, że stanęliby przed problemem własnej śmierci, przemijania, własnych niedoskonałości. Takie rzeczy dawałyby do myślenia, zwłaszcza, że Katolicy byliby podobni do aniołów już teraz na ziemi nie czekając na Paruzję. Nasze bycie, życie i nauczanie miałoby wielką siłę przekonywania. Tak, wtedy mógłby być jeden pasterz i jedna owczarnia. Ale z drugiej strony pojawił się zaraz problem. Otóż o takich rzeczach myśleli również inni i doszli do zupełnie różnych wniosków. Stwierdzili bowiem, na podstawie obserwacji codzienności i historii, że chyba Bóg nie zechce nam dać podobnych darów. Na takie rzeczy trzeba będzie czekać do Paruzji. Przypominają przypowieść o pszenicy i chwaście, które rosną razem aż do żniwa. Zapominają jednak o tym, że najpierw zbierany jest chwast i wiązany w snopki na spalenie, zatem przez pewien czas pole jest wolne od chwastu. Zatem według mnie różnie może być. Może być tak, że grzech będzie towarzyszył człowiekowi aż do przyjścia Chrystusa, ale może być i tak, że świat będzie wolny przez pewien okres aż do czasu nadejścia Pana. Zatem jest się o co modlić, może warto się modlić o tak wielkie rzeczy, których nie otrzymała jeszcze żadna święta, żaden święty. Popatrzmy bowiem na życie Matki Boskiej na ziemi. Pełne cichości i posłuszeństwa Bogu, żadnych cudów. Jednak i Ona musiała uciekać przed prześladowaniami z Jerozolimy do Efezu jak głosi legenda. Teraz nie miałaby dokąd. Musiałaby mężnie stawić czoła ludziom pełnym nienawiści do Boga i Kościoła i mężnie oddać życie. I tak by zrobiła. Oczywiście Bóg może Kościół w sposób cudowny ocalić, ale skoro może to zrobić w sposób cudowny to czy równie dobrze nie mógłby w sposób nadzwyczajny pobłogosławić Kościołowi, tak, aby Kościół nie tylko mógł przetrwać, ale i rozgłaszać Bożą chwałę. Myślę, że chyba Pan Bóg wybrał trzecią opcję – karanie. Jeśli objawienia w Medjugorje okażą się prawdziwe, to świat czeka bardzo bolesna kara. Ponadto jeśli weźmie się pod uwagę objawienia Jezusa s.b. Rozalii Celak (zatwierdzone przez Kościół), że zagłady nie przetrwa żadne państwo, które nie intronizuje Chrystusa na swoją Głowę to widzimy, że problem z muzułmanami rozwiąże się sam. Dotkliwość kar będzie tak wielka, że nie przetrwa żadne państwo niechrześcijańskie oraz wszyscy niechrześcijanie czyli ateiści, muzułmanie, hinduiści, szamaniści itp. nawrócą się na Katolicyzm. Cóż, do hipotetycznych kar już zostało niewiele czasu (możliwe, że mniej niż dwa lata – stulecie objawień fatimskich), więc zobaczymy jak będzie. Kary nie rozwiążą jednego problemu: grzeszności człowieka. Ci, którzy przeżyją mogą się ze strachu nawrócić, ale kary nie zmienią ich natury – nadal będą podatni na grzech i wpływ szatana, mimo iż imperium szatana może zostać unicestwione. Pytanie tylko, czy takie nawrócenie byłoby tym na czym Bogu by zależało. Należy bowiem mieć w pamięci surowy zakaz Jezusa spuszczania ognia na miasta, które nie przyjęły Ewangelii. Zatem Apostołowie mieli środki, aby opornych nawrócić. Jakby spalili Ateny, to by się Rzym zaraz nawrócił a cesarz-bożek upokorzył przed Chrystusem w popiele. Czyli Bogu nie zależy na nawracaniu ludzi siłą. Karze za grzechy, pozostawiając nawrócenie wolnej decyzji. Natomiast będąc silniejszym od szatana wraz z całym piekłem będziemy od pewnego momentu bezgrzeszni, na podobieństwo Matki Boskiej, z tym, że Ona była bez grzechu od swego poczęcia, a my bylibyśmy bezgrzeszni od pewnego momentu w naszym życiu, do którego doszlibyśmy dzięki błogosławieństwu Bożemu – jedni szybciej, inni później. Zatem będzie tak jak się Bogu spodoba. Nadzieja jest taka, że ostatecznie Niepokalane Serce Maryi zatriumfuje i nie będzie tak, że islam podbije świat. Islam czy ateizm albo satanizm. Tak więc ostatecznie jak by nie było trzeba być dobrej myśli, nawet jeśli przyjdzie oddać nam życie za Chrystusa, w końcu powiedział On: To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat.
Chyba jednak grzech będzie nam towarzyszył do końca, do Paruzji, gdyż zgodnie z objawieniem Chrystusa z Dzienniczka św. Siostry Faustyny (Nr 83) dany zostanie ludziom znak na niebie jako znak miłosierdzia: Zgaśnie wszelkie światło na niebie i będzie wielka ciemność po całej ziemi. Wtenczas ukaże się znak Krzyża na niebie, a z otworów gdzie były ręce i nogi przebite Zbawiciela, będą wychodziły wielkie światła, które przez jakiś czas będą oświecać ziemię. Będzie to na krótki czas przed dniem ostatecznym.
Czy zatem warto modlić się o wielkie rzeczy? Warto. Nawet jak po ludzku nic z tego nie uda się zrealizować. Trzeba mieć wielkie pragnienia jak uczy nas św. Ignacy Loyola. One zapalają nas miłością do Boga i bliźniego, i pozwalają realizować małą drogę św. Tereski od Dzieciątka Jezus. Tak więc warto mieć wielkie pragnienia nawet jako najwięksi grzesznicy i gdyby całe nasze życie było w ruinie. Takie pragnienia uczą nieustannej ufności do Boga, nieustannej ufności w Jego dobroć a to już jest modlitwą nieustanną, czyli modlitwą, którą stale powinniśmy zanosić do Boga.