Ciągle czekam
dodane 2019-02-01 15:26
... i nic nie mogę zrobić. Jak mający za mało i zbyt licho uzbrojonych ludzi dowódca patrzący, jak przeciwnik pod murami prowadzi przygotowania do natarcia. Poddać się nie ma sensu. Nikt jeńców brać nie będzie.
Gdybym mógł rozmawiać, przedstawić argumenty. Ale nie mogę. Moje zdanie, choć powinno, w tej sprawie się nie liczy. Gdy mówię - lepiej mi przerwać, zatkać uszy i odłożyć rozmowę na później. Przecież nie mogę mieć do powiedzenia nic na tyle mądrego, że okazałoby się, iż racji nie miałby mój szef, prawda?
A ja wiem, że jego "jeszcze się zastanowię" jest daniem sobie czasu nie na zważenie racji, ale na zmianę strategii. Żeby skuteczniej mnie osaczyć. Zdziwił się, gdy okazało się że nie jestem sam. Że znalazło się całkiem sporo przyzwoitych, którzy w otwartej rozmowie (tej przerwanej) poparli moje racje. I nikt, nikt! nie był im przeciw. Tak wyraźnej rady nie można było zlekceważyć, więc trwa zastanawianie się nad inną taktyką. I mieszanie w to woli Bożej.
Tego nie cierpię najbardziej. Gdy ludzie swoje decyzje, nie mające nic wspólnego z Bożą wolą próbują tą wolą tłumaczyć. Wolę Boża znamy: będziesz kochał Boga, będziesz kochał bliźniego. Istnieje też całkiem sporo przykazań, które to uszczegółowiają. Ale decyzja czy w obliczu nadchodzącej burzy pójdziemy jedną drogą czy drugą nie ma z wolą Bożą nic wspólnego, a powinna być rezultatem roztropnego rozeznania, która droga w tych warunkach będzie bezpieczniejsza...
Czekam. Owszem, mam jeszcze drogę ucieczki. Nawet więcej niż jedną. Ale chodzi o to leżące w murach miasto. I o jego mieszkańców. Nie mogę odejść. Dopóki jestem, istnieje cień szansy, ze ocaleją. Że wróg odstąpi, że zjawi się odsiecz. Gdy mnie zabraknie, nic nie zostanie. Muszę wytrwać. Jeśli trzeba będzie - to do końca.