Początek
dodane 2022-07-28 16:13
Wychowałam się w rodzinie katolickiej, a jednak żyłam dość daleko od Boga. Niedzielna Msza św. była dla mnie bardziej tradycją niż żywą wiarą. Niby potrafiłam modlić się żarliwie, by błagać o coś w chwilach trwogi. Nie sądzę jednak, by w oczach Boga miało to jakąkolwiek wartość. Miałam świadomość, że wchodząc w dorosłe życie, opuszczając dom rodzinny - opuszczam również Boga. Czułam pustkę i żal. Miałam wrażenie, że ta cieniutka nić tradycji za chwilę zupełnie zerwie się. Nie widziałam chyba w tym swojej winy, trudno przecież wlać sobie do serca miłość. A może wiara jest łaską, z którą nie potrafiłam współpracować? Nie potrafię tego ocenić.
W okresie tym byłam osobą bardzo słabą psychicznie. Kiedy w rodzinie pojawił się temat nowotworu nie radziłam sobie. Wieczorem z przerażeniem kładłam głowę na poduszce, bo przy każdym porannym czesaniu włosy wypadały mi garściami. Trudny był to czas - czułam się zagubiona, bezsilna, zupełnie bezradna. Na szczęście sytuacja w domu jakoś uspokoiła się, zrodziła się nadzieja na lepsze dni. W takim okresie mojego życia, nagle pojawił się BÓG...