Jeszcze jej nie widać, ale za to słychać. Pierwsze ptasie piosenki przebijają się rano na Placu Akademickim. Na razie nieśmiało, w szarym otoczeniu, wśród gołych gałęzi. Śpiew o nadchodzącej wiośnie.
Kolejny poniedziałek, kolejna kupiona w kiosku gazeta i kolejny dzień pracy. Monotonia? Przecież inne wiadomości poskładały się z tych samych liter, a wiatr dmuchnął na mnie trochę cieplej niż ostatnio.
Wracając z pracy, jadę przylepiona do brudnej szyby autobusu, wpatrując się w niewidziane dawno o tej porze słońce. I nie mogę uwierzyć, że z każdym dniem przybywa wytęsknionego promiennego światła.
Beniaminek młodymi zielonymi listkami stanowi przeciwwagę do monochromatycznej zimy. Intensywnie wtóruje mu hiacynt. Bluszcz jeszcze trochę przysypia. Cytrynka zażółca zeszłoroczny owoc i jednocześnie puszcza nowe pachnące pączki. Codzienna dawka niesamowitości.
Okrągła rocznica urodzin. Niby zwykła, ale jednak okrągła. Zatoczone następne dziesięcioletnie koło sprzyja podsumowaniom. Ludzie, miejsca, stos wiadomości, ulotne emocje. Coś zostało, większości nie ma. Jeszcze zdążę coś ciekawego zrobić.
Ulica, która jeszcze wczoraj wyglądała jak z londyńskiego kryminału, dziś przeniosła mnie do śnieżnego świata Narni. O, faun Tumnus! (nie, to dostawca do sklepu mięsnego), sanie! (oj, to przejechał spychacz).
W czasie gdy fryzjerka zajęła się moimi włosami, ja zajęłam się jej kotem. Czarny i mięciutki kocik tańcował na moich kolanach, domagając się głaskania. Przyjemny bonus do [...]
Rano wyszłam na dwór i zobaczyłam powietrze. Gęsta i smolista woalka zakryła miasto, które wyglądało, jakby szykowało się na pogrzeb. Styczniowo-szaro-buro. Dobrze, że beniaminek nie żałuje liści, żeby zazielenić atmosferę.
Codzienne radości, ponieważ zdarzają się niemal każdego dnia, szybko powszednieją. Ukrywają się w dobrze znanych domowych kątach, wskakują za pazuchę najbliższych osób. A przecież mogą sprawić przyjemność, zachwycić i uszczęśliwić.