Ostatnio często śni mi się Janów. Czy to już nadszedł ten czas w moim życiu, kiedy senne historie zaczynają rozgrywać się w przestrzeniach dzieciństwa? Kiedyś opuszczone, teraz podświadomie dziwnie wracają.
Do pracy idę po kolorowym dywanie, wdychając jego niesamowity zapach. Obserwuję na niebie powykręcane chmurkowe wielobarwności. Słońce gra w kolory, a ja delektuję się tym, że to wszystko dla mnie.
Błyszczący, brązowy, trzymający jesienny chłód, prawie okrągło-kształtny wykluł się dziś z najeżonej skorupki i czekał na mnie tuż przy rynku. Moja dłoń przytuliła tę gładkość z radością. Kasztanowy czas rozpoczęty.
Na balkonowej mikroskopijnej przestrzeni grzebię w ziemi, sadzę, podlewam, rozkoszuję się zapachem kwiatów, smakuję czerwone pomidory z aromatyczną bazylią i napawam się zielonością wyhodowanych z nasionek roślin. Codziennie wyglądają inaczej.
Kiedy chodzę w sandałach, czuję rozpromienione słońce, lekkość wiatru i bliskość ziemi. Czasami przedziera się przez palce wylewny letni deszcz. Stopy rozkoszują się wolnością. Po raju będę chodzić w sandałach.
Jego futerkowatość i miauczliwość. Bawi się (często), śpi (prawie zawsze), je (na okrągło), szczeka na gołębie, skubie balkonowy owies, łapie muchy w locie i czasem ma swoją właścicielkę w nosie.