Bytom po ukraińsku
dodane 2022-03-20 08:00
Kilka chaotycznych zdań o sytuacji w Bytomiu w związku z uchodźcami z Ukrainy, które wysłałam Rodzinie porozrzucanej po świecie, żeby wiedziała, jak się sprawy mają. Zgłosiłam się do centrum koordynacji jako wolontariuszka ze znajomością języka rosyjskiego. Któregoś dnia zadzwoniono do mnie i powiedziano, że mogę przyjść do ośrodka leczenia uzależnień, gdzie zamieszkało kilka ukraińskich rodzin. Ten ośrodek jest w budynku, gdzie znajduje się izba wytrzeźwień (znajomy Rosjanin powiedział, że w Rosji zlikwidowano izby wytrzeźwień wraz z upadkiem ZSRR). Ten budynek znajduje się na skraju parku miejskiego. Położenie jest więc bardzo dobre. Nasze Ukrainki wychodzą prosto do parku, a z drugiej strony budynku jest mini ogród botaniczny ze szklarnią, w której rosną egzotyczne rośliny. Poza tym jest to praktycznie centrum - zaraz obok jest urząd miasta, a parę kroków dalej centrum handlowe Agora i rynek. Na początku te nasze Ukrainki bały się iść nawet do parku. Teraz już więcej wychodzą, również na miasto. Muszą przecież jakoś funkcjonować.
Mają wspólną kuchnię, łazienki i toalety, ale pokoje są zamykane na klucz (na początku tak nie było) i osobne wejście (w pierwszych dniach trzeba było przechodzić przez izbę wytrzeźwień, która wygląda jak więzienie - z celami i strażnikami). W pierwszych dniach przywożono im jedzenie, teraz muszą po nie chodzić same. W Bytomiu są trzy punkty z darmowymi rzeczami dla Ukraińców, niestety nie w jednym miejscu. Wszędzie można dojść na piechotę, ale są to jednak punkty porozrzucane po mieście. Ukraińcy mogą na podstawie paszportu korzystać bezpłatnie z komunikacji miejskiej, ale te nasze jeszcze się do tego nie przekonały. W Bytomiu zaraz po rozpoczęciu tej nieszczęsnej wojny zaczęto ogłaszać zbiórki i rzeczowe, i pieniężne na Ukraińców. Ludzie chętnie się do tego włączyli. Cały czas punkt koordynacyjny w Bytomiu wrzuca na FB aktualne zapotrzebowanie, np. na lżejsze buty, tabletki przeciwbólowe, czy też szczotki do włosów.
Wraz z Mężem mamy regularny kontakt z naszymi Ukrainkami z izby wytrzeźwień i staramy się monitorować ich potrzeby. Jest tam baba Zina z trzynastoletnią Anią, Lena z półtorarocznym Wanią i ośmioletnią Sofiją, a także przedsiębiorcza Miła z dziewięcioletnim Danilem i małym, acz głośnym pieskiem. Jest jeszcze jedna rodzina, ale z nią mamy mniejszy kontakt. Mila jest fryzjerką i już znalazła pracę. Zdążyła też mi podciąć włosy. Baba Zina i Lena nie mają żadnych pieniędzy. Przyjechały z niewielką ilością rzeczy. Zresztą teraz robi się ciepło i zimowe kurtki oraz futrzane kozaki są już niewygodne. Ukrainki chodzą do punktu z bezpłatną odzieżą (na ul. Miarki, trochę za operą), ale albo coś tam znajdą, albo nie - wszystko pochodzi z darów. Byliśmy tam raz z Mężem wraz z babą Ziną i Anią. A tam rzeczy układała Halina Bieda, która jest senatorem - ona też przemawiała na manifestacji dla Ukrainy w tłusty czwartek, w dniu wybuchu wojny. Zrobiło to na nas wrażenie - nie tylko słowa, ale i czyny.
Praktycznie wszędzie pracują wolontariusze. Jedzenie wydawane jest na ul. Żeromskiego, zaraz przy placu Akademickim. A punkt koordynacyjny, gdzie mogą otrzymać wszystkie inne rzeczy (np. chemię, zeszyty dla dzieci, plecaki, itp.) są w Lokalu (to jest centrum organizacji pozarządowych), który jest na placu Sobieskiego. W tym budynku znajduje się biblioteka. Kilka miesięcy temu pojawił się na fasadzie ogromny, podświetlany na pomarańczowo, z daleka widoczny napis: Biblioteka. Dzięki niemu Ukraińcy nie mówią, że idą do Lokalu, ale do biblioteki.
Po przybyciu do Polski Ukraińcy dostali karty SIM z polskimi numerami telefonu. W ośrodku mają dostęp do internetu.
Teraz mają nadawane PESELe i przy okazji zakładają profil zaufany (mam wątpliwości, czy będą z niego korzystać). Potem muszą iść do banku założyć konto, do MOPRu złożyć wniosek o jednorazową pomoc 300 zł, a do ZUSu o 500+ na dzieci. Dzieci są już zapisane do szkoły. Przede wszystkim muszą się nauczyć języka. A dorośli pójdą do pracy, lecz baba Zina i Lena pracy nie będą mogły podjąć.
Te nasze Ukrainki są bardzo miłe i wstydzą się, że potrzebują pomocy. Najchętniej by nic nie brały za darmo, ale inaczej się teraz nie da. Wojenna sytuacja wszystkich zaskoczyła. Bardzo chcą wracać do domu. Część ich rodzin zastała na Ukrainie, bo albo nie chciała, albo nie zdążyła uciec.
Baba Zina uwielbia czytać i podrzucam jej po kolei książki po rosyjsku i ukraińsku, jakie mamy w domu (nie mają telewizora i trochę jej się nudzi), tata też dowiózł kilka książek po rosyjsku, więc spokojnie może czytać. Kupiliśmy jej też karty do gry, z czego się bardzo ucieszyła.
W piekarni u Kwapisza można kupić babeczki z niebiesko-żółtym kremem, a dochód z ich sprzedaży jest przeznaczany na pomoc Ukrainie. Mój Mąż kupił już pięć - czego się nie robi dla Ukrainy!
Wczoraj pokazałam babie Zinie ślady po kulach z czasów drugiej wojny światowej widoczne na ścianie budynku pływalni. Ona tylko pokiwała głową i stwierdziła, że u nich w Doniecku też takie mają i to całkiem świeże - tam wojna toczy się już od kilku lat.