Hmm, radość to taki dziwny stwór, który może dopaść cię niespodzianie. Skrada się i nagle buch! Salwa śmiechu. Albo inaczej. Dmuchnie ci na serce. O, wtedy czujesz, jakby cię napompowała energią niczym balon helem. Ale ta radość, o której chcę ci teraz opowiedzieć, powstaje inaczej.
Szef kuchni w irlandzkim pubie wysłał pewnego dnia pracującą na zmywaku Polkę do sklepu po „stork”. „Stork?” – dziwiła się dziewczyna. Z niedowierzaniem wzięła do ręki słownik, żeby sprawdzić, czy na pewno ma kupić bociana. „W Polsce bocianów nie jadamy” – pomyślała oburzona. Rudy Irlandczyk jeszcze bardziej zaskoczony pokazał opakowanie margaryny „Stork”.
Rano wyszłam na dwór i zobaczyłam powietrze. Gęsta i smolista woalka zakryła miasto, które wyglądało, jakby szykowało się na pogrzeb. Styczniowo-szaro-buro. Dobrze, że beniaminek nie żałuje liści, żeby zazielenić atmosferę.
Codzienne radości, ponieważ zdarzają się niemal każdego dnia, szybko powszednieją. Ukrywają się w dobrze znanych domowych kątach, wskakują za pazuchę najbliższych osób. A przecież mogą sprawić przyjemność, zachwycić i uszczęśliwić.