Państwowe pieniądze ?
dodane 2012-06-19 12:01
Październik 2011 rok, rozpoczynam studia magisterskie. Przeddzien rozpoczęcia kolejnej ścieżki edukacyjnej wyjeżdżam do znajomem siostry. Będąc na miejscu otrzymuje telefon od znanej i cieszącej się popularnością kliniki. Potrzebują dokumentów do kontraktu na rok 2012 - kontrakt obejmować ma oddział dzienny kardiologiczny oraz oddział rehabilitacji ogólnoustrojowej. Szukają terapeuty zajęciowego, pani w słuchawce ma bardzo miły głos mówi że potrzebuje te dokumenty na już... oferuje nawet przyjazd do domu po nie żeby było szybciej. Zgadzam się tymbardziej, że jeśli wygrają przetarg mam gwarantowaną pracę w zawodzie na pół etatu ok 20 godzin. Mój brat wydaje ksero potrzebnych dokumentów a pani gwarantuje że zadzwonią w styczniu jak już NFZ podpisze kontrakty. W styczniu nikt nie zadzwonił, w lutym zadzwoniłam ale nikt przez tydzień nie podnosił sluchawki, w drugim tygodniu lutego zadzwoniłam z innego numeru telefonu. Powiedzieli, że dostali kontrakt że są w trakcie pisania harmonogramu zajęć i że mam zadzwonić w następnym tygodniu... W kolejnym tygodniu lutego ponownie nikt nie odbiera telefonu - gdy już po kilku nieudanych próbach udaje mi się dodzwonić pani mówi mi ze smutnym głosem, że kontrakt dostali ale niestety jeszcze grupy nie stworyli. Umawiam się żę jak tylko będzie utworzona grupa pionformują mnie o tym. Luty, marzec, kwiecień - moja znajoma dzwoni do kliniki jako pacjent po długim oczekiwaniu na przełączenie na odpowiedni oddział pani z rejstracji mówi że rehabilitacja a i owszem, oddział dzienny czynny od 8-18 ale o terapii zajęciowej to absolutnie nie ma mowy, nie u nich... Dzwonie do NZF łączą, przełaczają w końcu rozmawiam z osobą która mówi mi, że jeśli w ofercie uwzględnili terapeutę zajęciowego to muszą go zatrudnić... Pisze oficjalne pismo do NFZ z prośba o informację czy klinika wykazuje mnie na stanowisku terapeuty zajęciowego. Dostaje odpowiedź pozytywną - z pisma wynika, że pracuje od poniedziałku do piątku w godzinach 8-12... Ide do kliniki w torebce mam ksero pisma... Pani patrzy na mnie i mówi że "WŁAŚNIE" pracują nad utworzeniem tegoż oddziału. Pytam kiedy mogę spodziewać się jakiejś informacji. Mówi mi że mam zadzwonić na następny dzień bo ona z szefową musi porozmawiać. Dzwonie w słuchawce słyszę że pani chce się spotkać żeby dowiedzieć się co to wogóle jest ta terapia zajęciowa... Umawiamy się na kolejny termin 30 maj. Idę z nadzieją że będę rozmawiać z panią która do tej pory prowadziła tą sprawę. NIesety zostaje postawiona przed dwoma paniami. Zaczynamy rozmowe od niemiłego przywitania ze strony potencjalnego pracodawcy... (dotyczy mojego wyglądu, mojej wagi) później pani zaczyna atak - cięgle myląc pojęcia psychoterapii z terapią zajęciową. Dochodzimy do pytania co ja właściwie chce robić na terapii zajęciowej ? Mówię o arteterapii, biblioterapii, o muzykoterapii i treningach relaksacji... Pani wyśmiewa wszystko i zastanawia się głośno myśląc "co ja sobie wyobrażam, że pacjenci będą ludziki z plasteliny lepieć, że Elvisa bądą słyuchać... a nawet jeśli to ona nie jest instytucją charytatywną i nie będzie tego sponsorować" po ustaleniu jakiegoś wniosku pytam się jacy wogole pacjenci przychodzą na oddział w odpowiedzi słyszę "wie pani, to są emerytki które nie mają co w domu robić, idą do rodzinnego i on im wypisuje skierowanie... one tak bardziej z nudów tu przychodzą a nie dlatego że coś im jest" Kwestię godzinową pani informuje mnie że ona potrzebuje terapeutę na maksimum 6 godzin tygodniowo - szkoda że w NFZ napisali że potrzebują mnie na 20 godzin w tygodniu . Pytanie o umiejętnośc obsługiwania sprzętu też nie wydaje się na miejscu ponieważ terapeuta zajęciowy nie ma prawa dotykać jakiegokolwiek sprzętu rehabilitacji. Na konieć informuje mnie że przeje do osoby odpowiedzialnej za ten oddział a ona pokaże mi pomieszczenie w którym mogę prowadzić terapię.... Udaję się tam i slyszę od rehabilitacji że dyrekcja się myliła bo takiego pomieszczenia tutaj nie ma a jeśli będę prowadzić terapie to musze napisać tak harmonogram aby zajęcia nie przekraczały 30 minut bo zaburze całą pracę fizjoterapeutą. Wychodzą z tamtąd zniesmaczona... NIe tak wyobrażałam sobię pracę dla ludzi i z ludźmi.