matura to bzdura ?
dodane 2012-04-20 15:56
Zdecydowanie za dużo kont, haseł i innych takich które trzeba pamiętać :P
A dzisiaj troche wspomnień. Byłam w moim ukochanym liceum - naprawdę myślę, że to miejsce na długie lata pozostanie jednym z ważniejszych miejsc w moim życiu. Za sprawę nauczycieli - z niektórymi już powoli przechodzimy na ty, ale również za sprawą braku anonimowości w szkole. Bo chyba każdy zna każdego. Wchodzisz tam i czujesz brak skrępowania. Bo co z tego, że to już 5 lat od zakończenia tejże szkoły ja nadal chętnie tam wracam, zarówno do szkolnej biblioteki jak i do pracowni biologicznej czy też poprostu na szkolne boisko.
Wiele mnie z tą szkołą łączy. Chyba po pierwsze ale może nie najważniejsze to że tam właśnie zostałam przewodniczącą szkoły, taki pozytyw własnie dlatego, że startowałam już w pierwszej klasie w listopadzie zdecydowanie mała grupa mnie znała a jednak udało się. I to własnie chyba był taki początek powrotu do normalnego funkcjonowania, choć nie obyło się bez ciężkich chwil. W grudniu tego samego roku w którym wybrano mnie na odpowiedzialne stanowisko miałam nawrót stanu depresyjnego - samookaleczenie i straszna utrata wagi. Do dzisiaj pamiętam słowa Irki "chudniesz w oczach, ogarnij to jakoś" wtedy właśnie po dwóch latach zdecydowałam się na wizyte u psychiatry aby nie wypaść ze szkolnego rytmu. I chyba także po to aby nie odsunąc sie od ludzi, którzy stawali się mi bliscy. Szczególnie pewien chłopak - Maciej, mogłam z nim godzinami rozmawiać o wszystkim co nas dotykało zarówno w szkole jak i poza szkołą. Problemy dotyczące naszej egzystencji. Mieliśmy oboje wtedy dośc ambitne plany On weterynaria a ja medycyna. Nieoczekiwany splot zdarzeń zdecydował po części za nas bo oboje nie podjeliśmy tych studiów. W lutym dyrektor liceum zaprosił mnie z całą "świtą" na spotkanie z samorządem szkolnym... Po tym spotkaniu zdecydowałam się, że podejmę funkcję fotografa szkolnego - co wiązało się z częstym zostawaniem po lekcjach i uwiecznianiem w kadrze tego co zdaje się być ulotne. Co już nigdy nie powróci, o czym możemy zapomnieć po kilku dniach, miesciącach, latach. I tak zaczęła się moja przygoda z liceum! Każdego dnia starałam się być w szkole kilkanaście minut przed 8 aby móc załatwić jeszcze wiele spraw zanim rozpoczną sie lekacje, myślę że powinnam dodać iż w mojej szkole nie funkcjonował dzwonek (kiedyś się zepsuł i derektor się nie mógł zmotywować aby go naprawić) mimo to każdy przychodził na czas, jakby miał wmontowany zegar w głowie. To było coś fantastycznego chyba do tego momentu nie sądziłam że można się tak zaprzyjaźnić z murami szkoły i osobami tam pracującymi. Po lekacjach każdego dnia szłam do biblioteki, zbliżały się dni otwarte a ja zdecydowałam się przygotować prezentację multimedialną - wtedy to jeszcze był power point... z jednej strony odżyłam ale z drugiej każdego weekendu przeżywałam koszmar związany z niezaliczeniem geografi. Nie mogłam spać, ciągłe łzy w oczach i paniczny lęk przed geografią. 19 marca 2003 roku miał to wszystko zmienić... piątkowy poranek byłam umówiona na dokończenie prezentacji, w dzienniku zapisany był termin spotkania a po długiej przerwie klasa przygotowywała rozprawę Marzanny spalenie jej miało być wyrokiem za zatrzymanie na dłużej zimy. Spieszyłam się, byłam już dośc zmęczona i spóźniona na sprawdzian, pierwszy dzień miałam na sobie adidasy a nie jak to zwykle bywało glany. Poczułam jak cała moja stopa stawiana na schodach wygina się do środka i to ciepło, które przeszło po całej mojej stopie. Kiedy wróciłam do domu miałam problem ze zdjęciem buta a jeszcze gorzej kiedy miałam go ponownie założyć był porządny krwiak. Zdecydowaliśmy z tatą, że pojedziemy na pogotowie... Zdjęcie RTG i ostateczna diagnoza lekarska " prosze przyjść za tydzień kiedy krwiak zejdzie". Tata już wtedy chorował dlatego po tygodniu chodzenia z kulami do szkoły na wizytę poszła ze mną moja mama. Początkowa wersja zakładała, że założą mi opatrunek gipsowy na całej nodze, później jednak okazało się że moja kośc została podczas skręcenia przesunięta o 3 centymetry i potrzebna jest interwencja chirurgiczna i zespolenie kości na śrubę gąbczastą. To był dla mnie ogromny szok. W sobote miały być dni otwartę a w kolejne dni miałam zaliczać semestr z geografi aby móc przejść do drugiej klasy. I tak się niestety nie stało na tydzień pozostałam w szpitalu a kolejne 4 tygodnie spędziłam w domu. Do szkoły wróciłam w połowie maja wcześniej jezdziłam tylko na indywidualne zaliczenia przedmiotów. Tak wyglądał mój pierwszy rok. Czułam, że zawalił mi się moj idealnie ułożony świat wybiłam się ze szkolnego rytmu, miałam ledwie zaliczone przedmioty, mają role fotografa szkolnego przejął znajomy a kiedy już na stałe wróciłam na zajęcia siedziałam sama w ławce. Znajomi odsuneli się ode mnie wszystkim pasował lepiej ten świat beze mnie. Musiałam na nowo wchodzić w strukturę grupy, na nowo odnajdywać sens chodzenia do szkoły z myślą, że nie jestem w stanie zdać matury z biologi chemi i fizyki z tak dużymi zaległościami. Medycyna mogła pozostać tylko i wyłącznie moim niespełnionym marzeniem. Udało mi się zdać wszystkie przedmioty, większośc na ocene dopuszczającą. Moja mama zaczęła często mi powtarzać, że musze się starać bo mam zaległości i moge nie zdać matury, w jej głosie odczuwałam żal bo gdybym się tak nie angażowała w życie szkoły miałabym zdrowie i może lepiej szłaby mi nauka. Całe wakacje spędziłam na nadrabianiu zaległości szczególnie z przedmiotów meturalnych - polski, biologia no i jeszcze wtedy angielski.
Kolejny drugi rok liceum rozpoczął się również od spędzenia pewnego okresu w szpitalu, później trzy tygodnie rekonwalescencji w domu wróciłam do szkoły w pazdzierniku. I chyba wtedy zaczął się największy koszmar. NIe potrafiłam się zupełnie odnaleźć w tym wszystkim, czułam, że jedynym dobrym rozwiązaniem byłoby popełnienie samobójstwa. Powróciły myśli o autodestrukcji i częste samookaleczanie siebie. Zupełnie nie wiedziałam co robić. Nawet Maciej znalazł już inne towarzystwo. W listopadzie jakoś chyba tak przypadkiem włączono mnie do grupy projektu Sokrates Comenius. Znowu zostawanie po lekcjach częste wizyty w bibliotece i częste rozmowy z osobą, która do dzisiaj jest bardzo bliska mojemu sercu. Ona towarzyszyła mi od pierwszej klasy i była ze mną zawsze w momentach trudnych, nauczyła mnie jak się nie dać wykorzystywać, był to pierwszy nauczyciel, który bardzo często mnie przepraszał. Potrafiłam z nią rozmawiać jak z koleżanką godzinami i nadal potrafie - potrafię mówić jej o moich wątpliwościach, o tym co denerwuja mnie w domu, o tym co wyniszcza moją psychikę...dosłownie o wszystkim. To ona w późniejszym czasie skierowała mnie a raczej umówiła mnie z psychologiem i ona wspierała mnie w tym, że decyzja o podjęciu terapii jest słuszna. Zbliżał się kwiecień a ja czułam, że wszystko traci sens, że nie uda mi się zdać szczególnie jeśli chodzi o angielski. Wtedy to nauczyciel który nadzorował projekt powiedział mi: " Ty decydujesz, jeśli zdecydujesz się na zmianę języka ja będę cię go uczył" i tak się stało, wyjazd na Słowację utwierdził mnie w przekonaniu, że co do zmiany języka obcego robie dobrze, a polski też sie nie bałam miałam wsparcie. Pozostało tylko skombinować książki do niemieckiego - i to też nie stwarzało problemów większość dał mi nauczyciel resztę wypożyczyłam z biblioteki. Tak zaczęło się powolne wchodzenie w trzecią klasę w klasę maturalną. Nie było łatwo - zwłaszcza w sierpniu kiedy nauczyciel zobaczył jakie mam zaległości językowe stawiałam się u niego każdego sierpniowego poranka o godzinie 8 czasami siedzieliśmy do 11 i wałkowaliśmy niemieckie słówka, czasy i der die das. We wrześniu ponownie sprowadzono mnie na ziemie. Odsunięto mnie od prawie wszystkich projektów, jedynie co to jakieś drobne projekty które nie pochłaniały wielu godzin spędzonych przy komputerze. Kiedy tylko pojawiałam się w bibliotece mój prywatny germanista zaczynał mi mówić, że nie zdam tej matury bo się nie uczę, wymawiał mi że nie mam dobrej pamięci i że się lenie. Ciągle powtarzał że on jak się uczył potrafił w godzine ponad 100 słówek zapamiętać a ja ledwo 50 zapamiętuje i to i tak zdecydowanie za długo. Bałam się chodzić do niego na korepetycje a równocześnie wiedziałam że jeśli nie on to nie zdam tej matury. Dodatkowo czasami zostawałam po lekcjach biologi "Paweł znowu na Ciebie gadał, że się nie uczysz" słyszałam od mojej wychowawczyni... Miałam wrażenie, że nikt nie rozumie, że nie mam tak zdolnej pamięci do zapamiętywania kolejnych słówek. Ten rok był dla mnie straszny. Czułam się w pewnych momentach poniżana, czułam się jakbym była małym dzieckiem, którego nikt nie pyta o zdanie poprostu tak ma być i już. Paniczny lęk zaczął się podczas wyjazdu do Częstochowy, uświadomiłam sobie wtedy że pozostał mi miesiąc. Miesiąc! W podróży powrotnej z Częstochowy zaczęłam rozmawiać z moją katechetką - w późniejszym czasie również i ona stała się dla mnie ważną osobą. Rozmowa była dość dziwna - zarzucałam jej jako osobie po częśći odpowiedzialnej za Kościół, że samobójców nie powinno się potępiać, że tak naprawdę nie powinno się krytykować tego, że ktoś chce odejść z tego świata skoro nie widzi perspektyw dla siebie. Ona się tylko usmiechała i mówiła, że przypominam jej kogoś sprzed lat ciągle mówiła, że mi się to zmieni. A ja się wtedy strasznie irytowałam bo miałam wrażenie że ona mnie poprotu lekceważy. Lekceważy mnie i mój problem! Ale mimo wszystko często z nią rozmawiałam po pielgrzymce do Częstochowy. W kwietniu na zakończenie roku szkolnego otrzymałam za pracę w szkole telefon komórkowy - Justyny numer był jednym z pierwszych numerów jakie zostały wpisane do niego... No i mój ukochany germanista - często dzwonił i pytał jak mi idzie nauka. Jednego wieczora kilka dni przed ustna matura z niemieckiego zadzwonił koło 21 i powiedział że mam przyjść na działkę do niego bo dzieci spią a my musimy się uczyć. Bylam na niego wściekła w telewizji leciał fajny film a on przy świetle księżyca i telefonu komórkowego kazał mi gadać po niemiecku...w dzień egzaminu, ktory odbywał się póxnym popołudniem zadzwoniła moja katechetka informując mnie że zabiera mnie na lody a potem odprowadzi mnie pod same drzwi sali w której odbywał się egzamin. Pozostaje mi napisać, że udało mi się zdać wszystkie egzaminy maturalne a ustny niemiecki był drugą najlepsza oceną jakie udało mi się uzyskać. Po 6 latach nadal często rozmawiam z nauczycielami, którzy tyle mi dali od siebie. Którzy byli dla mnie nie z jakiś pobudek egoistycznych. Oni nie mieli w tym żadnego celu. A dzisiaj.... dzisiaj to oni są dla mnie a ja bardzo często również służe im pomocą.
Ty tylko mnie poprowadź
Tobie powierzam mą drogę. Panie mój!