Po trzech latach

dodane 18:49

 

„Kiedy Bóg staje u steru czyjegoś życia, to niepowodzenia i cierpienia stają się jedną z dróg oczyszczenia prowadzącego do zjednoczenia z Nim. I przeciwnie kiedy wszystko układa się po myśli należ się obawiać czy u steru jest jego własne „ja””

Otóż to, chyba nigdy nie może być w moim życiu zbyt dobrze, w takich momentach zawsze zwracam się do Najwyższego „ Panie Boże coś tu nie gra, jest za dobrze” – i wtedy jakoś tak jakby na zawołanie coś jest nie tak ( tzn. dla Boga wszystko ok. a dla mnie to jakby wiatr w oczy) i tak sobie wtedy trwa taka niemoc egsytencjalna, ale Bóg nie opuszcza i w takich momentach może nie odczuwam zbyt mocno Jego obecności ale Bóg stawia na mojej drodze wspaniałych ludzi – nijako wpisuje ich w scenariusz mojego życiorysu. I powoli wszystko znowu powraca do „normalności”, kolejny sztyt człowieczeństwa zdobyty. Tak właśnie było jakieś  3 temu. Najpierw święta spędzone w gronie rodzinnym – i było po prostu fajnie, tata czuł się nawet dobrze. Cała rodzina jak to zawsze u nas bywa do późnych godzin siedziała w pokoju i każdy opisywał swoje przeżycia, to co wydarzyło się od poprzednich świąt kiedy to ostatni raz wszyscy byliśmy w domu, a jednak mimo tej radości gdzieś w głębi mojego serca odczuwałam narastający od kilku dni niepokój, których zadawał coraz to bardziej przerażające pytanie – „ Czy tata będzie z nami na kolejnych świętach?” – dziecięce pytanie a jednak odpowiedzi nie było…

26 kwietnia tata obchodził swoje urodziny atmosfera w domu była po prostu dobijająca tym bardziej że brata nie było a siostra przyjechała dopiero popołudniu a ja jak zwykle z rodzicami, dzień wcześniej lekarka z hospicjum powiedziała mamie ze tata jest na tyle słaby że może zasnąć i już się nie obudzić ( to mnie najbardziej dobiło, wtedy uświadomiłam sobie że tracę ojca, który był dla mnie oparciem i nie tylko dla mnie, tata miał więcej wiary i optymizmu niż mama) Wyszłam z domu – chciałam być sama włóczyłam się po mieście bez sensu, bez celu strasznie zimno było. W niedziele przyjechał brat na chwile ale w poniedziałek już wracał więc pozostałam znowu sama, czułam że nawet Boga przy mnie nie ma… W środę tata zmarł – chciałabym mieć taką śmierć jak tata, spokojnie z najbliższymi obok taka cisza i spokój i ten różaniec chyba pierwszy raz ten różaniec był taką naprawdę ogromną tajemnicą wiary ( rodzice zawsze wieczorami odmawiali różaniec, ale zawsze było to dla mnie nijako rutyna, nie mówiłam z nimi nigdy różańca bo wydawało mi się być „bezsensownym odklepywaniem” teraz jest inaczej, różaniec stał się mi bliski – zarówno różaniec jak i godzina miłosierdzia) W tych dniach mimo że było strasznie ciężko miałam taką dziwną pewność że tacie jest tam dobrze, tym bardziej że tata w poniedziałek przystąpił do spowiedzi i komunii św. Umarł ale narodził się dla tego lepszego życia.

Wtedy też kolejny raz zawiodłam się na osobie którą nazywałam przyjacielem, pamiętam napisałam jej sms-a z wiadomością i dostałam odpowiedź, która była tak banalna „ Jutro wylatuje do Kanady, trzymaj się” – zabolało, SAM na SAM z Bogiem i z bólem, jednak ciągle z przekonaniem że wszystko się jakoś ułoży, że Bóg jest ze mną – i tak było do czerwca kiedy kończyłam szkołę i dopiero wtedy poczułam że brakuje mi ojca. Rodzeństwo dzieliło się sukcesami z tatą magisterka siostry, lektorat brata a ja już nie miałam z kim nie było taty i już jakoś nie miałam tej pewności że on jest gdzieś obok, zastanawiałam się czy ja nie zasługiwałam na to żeby tata cieszył się razem ze mną. I wtedy zrozumiałam że coś się skończyło w moim życiu, że nie zobaczę już  uśmiechu taty…

            Zawsze zastanawiałam się jak to jest że ludzie tak jakoś łatwo godzą się ze śmiercią bliskiej osoby – zakładają żałobny strój idą na ten pogrzeb a potem wracają do domu i tak jakoś wszystko wraca do normalności…Teraz już wiem że czasami pustka i żal chyba najbardziej gdzieś żal do Boga, któremu chciało by się w kościele wykrzyczeć swój ból, jest największy. Czasami powrót po całym dniu spędzonym poza domem jest najtrudniejszym momentem w ciągu dnia – otwieram drzwi i jest zupełnie ciemno, cisza której kiedyś tak bardzo pragnęłam czasami 5 minut ciszy było jakby wiecznością ta cisza dzisiaj jest niczym kara. Zapalam świece, szukam odpowiedzi w Piśmie św. na modlitwie, jednak najczęściej zadaje pytanie, które w tym samym momencie pada pewnie z ust tysiąca innych osób

„ DLACZEGO?”  Dopiero teraz rozumiem, że w największej żałobie nie będzie z nami nikogo, bo ta żałoba jest w sercu, jest tam i „rozrywa je”. I mimo iż nie potrafię nazwać swoich uczuć, Bóg i tak nie pozostawia mnie samej sobie. Kolejny raz Bóg wpisuje w moje cv dobrych ludzi, właśnie tych ludzi spotkałam na rekolekcjach w Poznaniu. To było w ogóle dziwne bo gdyby nie jubileusz i rozmowa z jedną z sióstr to pewnie by mnie tam dalej nie było bo jakoś inna osoba nie potrafiła mnie przekonać wcześniej a ja zawsze twierdziła i nawet teraz twierdze że to nie dla mnie a mimo to, pomagają m w jakiś sposób te dni… Wtedy w lipcu to było bardziej na zasadzie „ W końcu wyrwę się z domu i będę mogła trochę odpocząć od tych wszystkich spraw” Nie sądziłam że tak mocno przeżyje te rekolekcje. Doświadczenie Boga w drugim człowieku, w ciszy… po prostu doświadczałam Go na każdym kroku – tak jak  mi powiedziała przed rekolekcjami osoba z dobrym sercem, to jest miejsce gdzie Boga można spotkać na korytarzu, nie wierzyłam jej a jednak zapadły gdzieś głęboko te rekolekcje – do dziś wracam pamięcią do tematu tych rekolekcji, ale jedno pytanie nie daje mi spokoju właśnie po tych rekolekcjach „Co może być lepszego od ojca, który jest dobry i pragnie dla swoich dzieci jak najlepiej, co może być lepszego że Bóg mi go zabrał?”

Wakacje spędzone z ludźmi a mimo to gdzieś obok ludzi – gdzie z dystansem przypatruje się temu co robie, jakie zawieram znajomości, jakie z tych znajomości wynikają plusy a jakie minusy. No właśnie bo czy można nazwać znajomości przyjaźnią jeśli wiem że druga osoba postępuje niemoralnie, w dodatku okłamuje rodziców a jej zachowanie odbija się w negatywny sposób na mnie, chociaż nawet do końca nie wiem jaki jest sens sprawy w którą ta osoba się wplątała. Ale każde słowo przeciw mnie. Istne bagno w które wciąga mnie „przyjaciel” nie szanując mojej godności.

No i odsunęłam się gdzieś od ludzi przez te kilka miesięcy, zawsze byłam dziwakiem a raczej oryginalnym stworzeniem Bożym, który nie zawsze przez innych był nazywany i traktowany jak człowiek. Miałam swoje zasady i wartości, zresztą nadal je mam staram się ich bronić w każdej sytuacji i ubolewam nad tym że nie zawsze mi się to udaje „ duch ochoczy ale ciało słabe” Nigdy nie przepadałam za zbiorówką ludzi, wystarczy jeden człowiek a i tu mam czasem problem żeby nawiązać normalną rozmowę i wtedy często ranie milczeniem w gimnazjum nauczyłam się nie mówić o swoich potrzebach, pragnieniach itp. I teraz też jak pracuje z kimś to po prostu pracuje, nawet jeśli miałam bym skonać z pragnienia czy z braku snu, po prostu pracuje bo ja chyba nie mam prawa mówić o tym co mnie boli, co denerwuje, i staram się nie wyrażać mojej opinii bo mam wrażenie że ja nigdy nie mam racji… czasem jest ciężko ale można przywyknąć – stosuje tą zasadę od gimnazjum i fakt wymaga ona ode mnie wiele poświęcenia ale chciała bym czasami po prostu spełnić jakiś dobry uczynek tak jak robi to moje rodzeństwo chociaż oni są bardziej asertywni ode mnie. Zawsze mnie bolało że wszyscy chwalili ich, Gosia ładnie rysuje, szydełkuje a przede wszystkim potrafi zgrać grupę ludzi i zrobić coś fajnego a Michał wspaniały ministrant, gra na puzonie, ładnie śpiewa no i też potrafi zgromadzić wokół siebie sporą gromadkę ludzi – oni po prostu są lubiani bo są a ja musze na to pracować.

Jestem typem samotnika który poszukuje własnej pustelni, trochę taki jak mi to kiedyś ktoś powiedział SAMOTNY RYCERZ – podoba mi się nawet to określenie  to co mnie boli zazwyczaj opisuje na moim blogu albo wierszach Zagłębiam się w moje wnętrze i dziś już wiem, że śmierć taty była chyba ogromnym znakiem STOP na mojej życiowej drodze…i zatrzymałam się, a za tym znakiem kolejny znak „Co dalej?”

Te kilka miesięcy zmieniło mnie i to jest fakt który nie podlega dyskusji, chyba nawet póki co mi z tym dobrze, faktem jest tylko to że jakoś tak m strasznie źle gdyż w serduchu wielka pustka, nie potrafię jeszcze pogodzić się ze stratą taty… czasem jak wracam z podróży to sobie myślę ze opowiem wszystko tacie i potem kolejna myśl „ jego już nie ma”. Ludzie mają do mnie pretensje że się zmieniłam, że o nich zapominam a ja nie wiem jak wytłumaczyć im że cierpienie jak ktoś to kiedyś powiedział „Cierpienie jest świątynią, w której Bóg chce być z człowiekiem sam na sam”. Dlatego często staram się żeby uśmiech nie gasł to tez fakt że uśmiech skraca dystans, mam wrażenie że ja nie mam prawa mieć gorszych dni bo jak to ktoś mi powiedział „ rozumiem tydzień, ale ile można?” tak wiec nie mam prawa do smutku… dlatego na rekolekcjach było mi strasznie głupio, a łzy czasami spływały same po policzku… Czasem właśnie brakuje mi takiego czegoś z dala od Leszna przyjechać znaleźć osobę która poświęci dla mnie 15 minut i się wygadać i czasem nawet wypłakać bo „dusza nie znała by tęczy gdyby oczy nie znały łez”   

Projekty, które teraz robie są taka fajną metodą na ucieczkę od tego co mnie boli, co mi gdzieś nie pasuje w moim życiu, chyba lepiej uciekać w prace mimo wszystko niż w myśli samobójcze które ostatnio nachodzą z każdej strony, problem tylko w tym że ja mało umiem i często wykonania są beznadziejne nie nadające się do pokazywania na światło dzienne… Często zastanawiam się jaki Bóg ma dla mnie plan że w ogóle mnie stworzył. Boję się życia, boję się nowych znajomości, po prostu się boję!    

.........................................................................................................................................................................................

 

 

 

 

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Ostatnio dodane