podstawy
Przywiązanie
dodane 2016-02-04 11:45
Taka scenka z serii "dawno, dawno temu...", gdy mój syn miał kilka lat...
Przybiega do mnie płacząc z poważnie uszkodzoną zabawkową ciężarówką przeczuwając, że jest nie do uratowania. I nie była, bo to w ogóle był jakiś chiński badziew z kiosku za parę złotych, który z niewiadomych przyczyn strasznie przypadł mu do serca. Ale zanim wpadłem w tryb "to był badziew, nie warto po nim płakać, kupimy ci nowy" przykucnąłem i znalazłem się na jego wysokości. I zobaczyłem te łzy jak grochy, ten szloch i szczery żal z głębi serca i zrozumiałem, że że on stracił coś dla niego autentycznie cennego. I to uczucie trzeba było uszanować i nie miała w tym momencie znaczenia obiektywna wartość tej zabawki. Dlatego spróbowałem z nim w tym żalu pobyć, nie wyrywać go na siłę, nie przyspieszać niczego, nie doradzać. To były dla mnie niesamowite minuty.
Przypominam sobie tę scenę, od czasu do czasu kiedy rozmyślam nad wartością różnych otaczających nas rzeczy. Takich jak dom, praca, samochód, osobisty komputer, a nawet bliskie osoby. Bo czasem niektóre z tych rzeczy (osób) tracimy. I dopuszczam myśl, że z perspektywy wieczności niektóre z tych rzeczy mogą być przysłowiową "chińszczyzną", albo po prostu czymś pośrednim, niedocelowym. Bo Bóg obiecuje, że gdzieś tam (niekoniecznie w wieczności, czasem po prostu w przyszłości) czekają na nas prawdziwe dobra, trwałe, fajne i przydatne.
Mam przekonanie, że Bóg nawet doskonale znając obiektywną wartość, tego, do czego jesteśmy w danej chwili tak bardzo przywiązani szanuje ten nasz stan, nie wyrywa nas z niego siłą, ale stara się nam w nim towarzyszyć licząc, że nie zwątpimy w Jego opiekę i życzliwość dla nas. Bo tylko w wolności możemy mu naprawdę oddawać kolejne fragmenty naszego życia.
Nie chodzi mi o to, żeby wszystko ( i wszystkich!) wokół traktować jak "chińszczyznę", by nie szanować, nie dbać. Tak nie wolno. Trzeba tylko pozwalać Bogu się odwiązywać od tych rzeczy, które On w danym momencie uważa za przeszkodę. Ot...