Uncategorized

Skarga

dodane 00:11

Wracam do pisania - znów dręczą mnie myśli o nieudanym życiu, o niespełnionych nadziejach, o dziwnych drogach życiowych dzieci. Mam świadomość, że trochę wyolbrzymiam problemy, ale rzeczywiście jest mi bardzo trudno zaakceptować pewne sytuacje. Tyle wysiłku włożyłam w budowanie jedności,  miłości i zaufania w rodzinie, a w rezultacie każde z nas żyje osobno, we własnym świecie, często ukrywając problemy. Chciałam przenieść na grunt własnej rodziny dobre (chociaż przed laty trochę krytykowane) i pewne wzorce z domu rodzinnego, takiego tradycyjnego, w którym autorytet Taty nie zagłuszał wielkiej roli Mamy i Jej "panowania" w rodzinie. Wraz z czwórką rodzeństwa czuliśmy się kochani, akceptowani. Wychowywano nas najczęściej pochwałami, z rzadka słyszeliśmy przykrą krytykę, o biciu w ogóle mowy nie było. Miałam wrażenie, że jesteśmy dumą naszych Rodziców, choć przecież nie brakowało i u nas problemów, nawet prawdziwych dramatów - zawsze rozwiązywanych z nadzieją i spokojem. W naszym domu rodzinnym nikt się nie kłócił. No, może czasem ja sama "wyskakiwałam" z pretensjami i manifestowałam swój upór, usiłowałam postawić na swoim. Sytuacje były niegroźne, szybko się uspokajały. Mama - filar rodziny - miała czas dla każdego, dbała bardziej o rodzinę niż o siebie - nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszej mamy. 

Dlaczego nie możemy tak żyć w naszej rodzinie? W. wyniósł ze swego rodzinnego domu zupełnie inne doświadczenia - jego dom był raczej hotelem, w którym każdy musiał sam zadbać o siebie. Kłótnie, wyzwiska były na porządku dziennym. Wykształceni, na stanowiskach rodzice mieli po kilka twarzy - inne na użytek zawodowy, inne dla dzieci czy znajomych. Z tego domu należało uciekać, więc nie dziwiłam się, że W. tak chętnie obserwował i uczył się innego życia. Dopóki dzieci były małe, nasz dom był skromny, niezamożny, ale szczęśliwy. Problemem było w zasadzie tylko nadużywanie alkoholu przez W. - też wzorce rodzinne.

Dziś stwierdzam, że coraz częściej zaczynają w nim ujawniać się cechy rodziców. Często zrzędzi, marudzi, klnie, narzeka - wieczny malkontent i krytykant. Praca go męczy, żona (czyli ja) drażni, dzieci denerwują. Od wielu lat nie zbliża się do mnie, nie jest mu potrzebna żona tylko gosposia. Dodam, że i utrzymanie rodziny muszę zapewnić sama, a on łaskawie oddaje mi 1 tys. zł na miesiąc (reszta dla siebie). Wkurzam się na taki nienormalny układ, ale nie potrafię tego zmienić. Rozważałam kiedyś możliwość rozwodu - nie zdecydowałam się na ten krok ze względu na swoją wiarę i zasady. Wydawało mi się, że nadal go kocham, mimo wszystko. Dziś nie jestem już tego pewna - tak bardzo stara się zniszczyć resztki pozytywnych relacji między nami, tak depcze drugiego człowieka, że chyba coraz bardziej mnie drażni. 

Czasem żałuję wysiłku, zaangażowania w rodzinę, bo efektem jest wykorzystywanie i obojętność. Ale pocieszam się, że dzieci doceniają mój trud - mam z nimi dobry kontakt, natomiast ojca krytykują, nie akceptują, buntują się. Już nie mogę im tłumaczyć zachowania taty, same widzą wszystko i wyrabiają własną ocenę.  

Może ten mój "dołek" wkrótce minie i zacznę znów bardziej optymistycznie patrzeć na życie. Ale dziś jest mi bardzo ciężko... 

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024

Ostatnio dodane