Uncategorized
Trochę o sobie...
dodane 2009-10-18 00:29
Tak dużo w moim życiu wydarzeń ostatecznych, z którymi każdy musi się zmierzyć, ale i problemów, z którymi nie umiem sobie poradzić, które najzwyczajniej mnie przerastają, przeciwko którym się buntuję – bezradnie, pełna niepokoju o przyszłość.
Odejście Rodziców radykalnie zmieniło moje życie. Straciłam oparcie i poczucie bezpieczeństwa, a w Mamie utraciłam dodatkowo przyjaciółkę, która w trudnych dla mnie momentach, bez ingerencji w moje życie i zbędnych pouczeń, potrafiła zawsze znaleźć słowa otuchy i nadziei. Teraz ze wszystkimi swoimi sprawami, ale i sprawami całej rodziny - dzieci, męża, rodzeństwa – zostaję sama. Pan Bóg obdarzył mnie sporą odpornością na stresy, jestem podobno osobą o dość mocnej psychice, ale moja odporność też ma granice. Zmagam się więc z problemami, które czasem urastają do wymiarów krzyża. Wyrzucam sobie, że nie potrafię tego krzyża dźwigać bez buntu i narzekania. Ale staram się, modlę się o siłę, wytrwałość i nadzieję.
Ponad rok temu straciłam kochaną Siostrę. Nauczycielka, pozornie silna, wysoka, postawna i bardzo wesoła. Umarła po ponad dwuletniej walce z nowotworem. Walce bardzo dzielnej, zdeterminowanej, ale przegranej. W czasie Jej choroby poznaliśmy całą nędzę człowieka – nie tę związaną z chorobą i przemijalnością, ale tę, która wynika ze znieczulicy w naszej służbie zdrowia, z ułomności systemu lecznictwa, bezradności chorego i rodziny spowodowanej brakiem pomocy w podstawowych, egzystencjalnych sprawach człowieka. Siostra kilkakrotnie żaliła się na ogromne upokorzenie wynikające z braku podstawowej pomocy w chorobie. Na szczęście byli też ludzie (lekarze, pielęgniarki, znajomi…), którzy uczciwie, rzetelnie i z troską próbowali przynieść ulgę w chorobie. To dzięki nim po „wyroku” lekarzy żyła jeszcze ponad 1,5 roku.
Przez ten czas bardzo się zbliżyłyśmy. Zawsze bardzo się kochałyśmy, choć pamiętam i ciche dni czy nieporozumienia – jak to w rodzinie. Kilkakrotnie wyjeżdżałyśmy razem na wakacje i było nam z sobą bardzo dobrze. Między nami była prawdziwa więź, podobnie odczuwałyśmy, miałyśmy zbliżoną wrażliwość na ludzi. Siostra była naprawdę dobrym człowiekiem. Nie o wielu dziś można tak powiedzieć. Mam nadzieję, że znalazła właściwe miejsce u Boga, bo po ludzku rozumując – bezsprzecznie na nie zasłużyła pracowitym, uczciwym, godnym życiem. Kochając Boga i ludzi. Jest teraz z Rodzicami, a ja wciąż opłakuję Ją i nie potrafię zapełnić pustego miejsca.
Dręczy mnie świadomość, że nie doczekała się dobra we własnej rodzinie. Ze strony męża i córki doświadczała tylu przykrości, tak często przez nich płakała… Nawet w terminalnym stadium choroby… Córka nieco opamiętała się w ostatnim miesiącu życia, (choć wyprowadziła się z domu!!!), szwagier nieco wcześniej, sam ciężko doświadczony własną chorobą, również nowotworową. Dziś obydwoje płaczą i żałują, bo zostali sami, a mnie żal, że tyle wycierpiała w przedwcześnie i tak boleśnie przerwanym życiu.
Chyba to cierpienie życia i umierania nie jest bezsensowne, prawda? Gdybym widziała jakieś konkretne zmiany w postawach męża i córki, sądziłabym, że „dzięki” Jej odejściu powstało jakieś dobro. I to miałoby sens. Niestety, nie widzę, więc wciąż rozmyślam i zastanawiam się nad sensem ukrytym przez Boga. Moja wiara jest zbyt wątła, nie pozwala mi tak bezgranicznie zaufać, bez wątpliwości i zadawania pytań. Ale bardzo chcę i mam nadzieję, że kiedyś spokój odzyskam.
Dziś dodatkowo, z zupełnie innych powodów, zachwiała się moja odporność. Moja najstarsza córka , po latach nieszczęśliwego małżeństwa zakończonego rozwodem, znalazła „azyl”, pocieszenie i nowego męża u świadków Jehowy. I sama do nich przystała, zdradziła nasz Kościół, naszą świętą wiarę, złamała składane wcześniej z wiarą przyrzeczenia. Dla mnie i całej rodziny dramat, dla niej – zachwianie równowagi psychicznej, zagubienie i niestety dalsze problemy małżeńskie. Znów nietrafiony wybór, znów niespełnione oczekiwania, załamanie nerwowe… Na dodatek, zgodnie z zasadami sekty, bardzo oddaliła się od rodziny, wskutek czego ze swymi problemami została sama. Nie zostawiłam swej córki, pomagam jej zawsze, gdy jest taka potrzeba lub gdy tego oczekuje, kocham ją i modlę się o mądrość umysłu i serca. Dla mnie jest przede wszystkim córką, dobrą i kochaną choć zagubioną, a nie św. J.
Często zastanawiam się nad naszymi błędami wychowawczymi. Jestem pewna, że w każdym momencie starałam się dawać z siebie wszystko, byłam zdolna do poświęcenia swoich sił, czasu, całej siebie dla dzieci, nawet kosztem siebie samej, do granic możliwości. Może mogłam jeszcze więcej, jeszcze lepiej, ale przecież żyłam dla dzieci, troszczyłam się o nie, były dla mnie najważniejsze. Błędy były, bo jesteśmy tylko ludźmi, nie mamy patentu na mądrość. Kto ich nie popełnia? Dlaczego jednak życie naszej mądrej, dobrej córki tak się skomplikowało, pogmatwało? Czy źródła niepowodzeń należy szukać w domu rodzinnym? Nie znajdę odpowiedzi na wciąż stawiane pytania, więc próbuję akceptować wszystko, co dzieje się w naszym życiu, z pokorą, w nadziei, że nic nie dzieje się bez woli Boga. Mam nadzieję, że te nasze trudne sprawy muszą przemienić się w coś dobrego, czego dziś nie jestem w stanie przewidzieć. Nie tracę nadziei, ale ciężko mi żyć…
Wśród tych smutnych spraw jest w naszym życiu też trochę radości – druga córka wyszła za mąż, razem z mężem od 4 lat mieszkają w Wielkiej Brytanii, tam rozwijają się zawodowo, żyją godnie i szczęśliwie. Zamierzają wrócić do kraju, ale Ojczyzna ich, niestety, nie potrzebuje – nie ma dla nich pracy. Najmłodsza kończy studia, jest moją podporą w domu, ma czułe serce i dużą wrażliwość na drugiego człowieka. Mam dobrą, choć dość trudną i odpowiedzialną pracę, która pozwala nam w miarę spokojnie żyć . Aby pokonać problemy małżeńskie, które nas przez lata męczyły, przewartościowałam nasze życie, powzięłam postanowienia i zamierzam ich dotrzymać. Nie jest idealnie, ale nadal jesteśmy razem i wzajemnie, jak sądzę, uczymy się kompromisów. W naszym życiu coś jednak zmienia się na lepsze. Dostrzegam działanie Pana Boga, wszystkie nasze sprawy kieruję więc do Niego, do najlepszego Ojca. Modlę się, choć pewnie nie tak jak trzeba, bo nie zawsze znajduję uspokojenie. Wielką nadzieję pokładam w miłosierdziu Boga.