Nie obmawiaj
dodane 2015-09-12 00:04
Każdy kij ma dwa końce. A proca trzy.
„Obmowa to straszna rzecz. Nie daje szansy na poprawę. Obnaża nagość człowieka, a nagiego raczej powinno się przykrywać, niż wystawiać go na publiczne pośmiewisko”. Niedawno usłyszane słowa mędrca Augestisa kotłowały się w mojej głowie i nie dawały spokoju. Przyznaję, zdarzyło mi się źle mówić o moich bliźnich. Teraz myśl, że okazałem się Chamem (synem Noego, który upublicznił nagość ojca) uwierała moje ego. A koledzy, z którymi dzieliłem pokój, zwykle rozmowni, tym razem, zajęci swoimi sprawami jakoś nie mieli nic ciekawego do powiedzenia. Wprawdzie z korytarza dochodziły czyjeś wesołe rozmowy, więc może wystarczyłoby wyjść, dołączyć się i zapomnieć, ale jakoś mi się nie chciało.
- Ty, Laurencjusz, co o tym myślisz? – spytałem kolegę biegłego w sprawach duchowych.
- O czym? – zapytał sprowadzając mnie na ziemię. No fakt, nie czyta w moich myślach.
- O naukach Augestisa.
- Ma rację. Obmowa i oszczerstwo to straszna rzecz. Zwróć uwagę, papież ciągle o tym grzechu mówi. Powinniśmy pozwalać bliźnim na popełniania błędów. Tylko tak buduje się prawdziwie miłującą się wspólnotę.
- Nawet jeśli ten błąd to jakaś uczyniona mi krzywda? – spytałem z chyba zbyt słabo ukrytą rozpaczą w głosie. Na szczęście Laurencjusz tego nie wyczuł. Albo miłosiernie udał, że nie wyczuł.
- Nawet wtedy. Pan Jezus uczył nas, że powinniśmy wybaczać. Jeśli trzeba, to nawet 77 razy dziennie.
Tak, jestem podłym człowiekiem – pomyślałem. Nie umiem wybaczać. Nie umiem nadstawiać drugiego policzka, gdy uderzą mnie w pierwszy. Nie umiem dać samochodu, gdy zabierają mi portfel. Zbyt jestem wyczulony na swoim punkcie. Tylko ja, ja i ja – pomyślałem już zupełnie pogrążony. Andronik, który czytał jeszcze w łóżku książkę nagle ją zamknął i siadł.
Wiecie co? – zapytał. Nie wiedzieliśmy. Ale Andronik nie czekał na naszą odpowiedź. – Opowiem wam pewną historię. Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha – zabrzmiało znajomo, więc z Laurencjuszem spojrzeliśmy badawczo na Andronika, czy przypadkiem nie majaczy przez sen. – Po drodze napadli na niego zbójcy.
- Uważasz się za Jezusa – spytał badawczo Laurencjusz
Gdyby spojrzenie mogło pacnąć w łeb, to Laurenjusz właśnie by oberwał. Ale Andronik na spojrzeniu poprzestał i ciągnął dalej. – Wiem o czym myślicie. Kapłan, lewita, Samarytanin. Otóż nie, moi drodzy. Zanim jeszcze ci spotkali pobitego, na miejsce gdzie zbójcy napadli nieszczęśnika przybył pewien mędrzec. Usłyszawszy straszliwe wrzaski bitego i kopanego człowieka zsiadł ze swego muła i zaczął wołać: „O nieszczęsny, co robisz!? Zaskoczeni zbójcy znieruchomieli. Ale mędrzec ciągnął dalej. „Dlaczego tak krzyczysz? Dlaczego wołasz o pomoc? Czy nie wiesz, że swoim krzykiem obmawiasz tych oto nieszczęśników? Chcesz, by zamknięto ich w więzieniu? Dlaczego, niegodziwcze, nie dajesz im szansy na poprawę!”. Bity zaniemówił. Złoczyńcy się uśmiechnęli. A mędrzec, osiągnąwszy swoje i uścisnąwszy zbójcom prawicę, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku poszedł dalej.
- Co chciałeś przez to powiedzieć? - zapytał Andronika dotknięty Laurenjusz. – Kwestionujesz potrzebę wybaczenia?
- Nie, na pewno trzeba wybaczać – odparł Andronik. Tylko zastanawiam się, czy w dniu sądu Pan nie powie czegoś więcej, niż „byłem głodny, a nie daliście mi jeść, byłem spragniony, a nie daliście mi pić i tak dalej. Czy nie powie: bili mnie i kopali, a wyście nie tylko nie stanęli w mojej obronie, ale uznali, że nie mam prawa wołać o pomoc.
- Kto cię uczył takiej egzegezy – żachnął się wyraźnie poirytowany Laurencjusz. – Jakąś nową Biblię nam tu tworzysz!
Andronik uśmiechnął się tak jakoś smutnie. - Dobrej nocy – rzucił. I mimo docinków ze strony Laurencjusza już nic nie powiedział.