Sumienie ma ostre zęby
dodane 2015-08-07 15:27
Jaki okropny szmer! śmiechy! wrzaski: Senator wypadł z łaski, z łaski! z łaski, z łaski.
Wczasy. Późna noc. Niebawem można się było spodziewać pierwszych porannych zorzy. Po szaleństwach kiełbasek i piwa skończył się też czas wspólnych wrzasków i wesołych śpiewów. Czas śpiewania tych bardziej nostalgicznych też już się zresztą skończył. Teraz pozostało zmierzyć się z chandrą wspomnień o codzienności. Obudzonej pewnie piosenkami w stylu „Krywaniu, Krywaniu”. Jak to kurka jest, że wszystko mija? Że drogi się ludziom rozchodzą? Że dla dawnych przyjaciół, o ile nie leżą już na cmentarzum jesteś dziś obcy? I nawet te nasze dzieci, kurka, nie są takie, jak to sobie wymarzyliśmy i za skarby świata nie chcą słuchać naszych przemądrych rad?
– Ty, Xipopo – rzucił w moim kierunku Abchazjusz. – Co tam słychać u naszego wspólnego znajomego Antrusa?
Co słychać? A bo ja wiem? Pojęcia nie miałem.
– Coś ostatnio wyraźnie mnie unika – rzuciłem. – Jak mnie przypadkiem spotyka, to zawsze po zdawkowej wymianie uprzejmości gdzieś mu się spieszy.
Abchazjusz spojrzał na mnie swoim czujnym okiem.
–O – rzucił mądrze. – Nie zrobił ci jakiegoś świństwa albo nie knuje przeciwko tobie?
Musiałem mieć niezbyt mądrą minę bo zaraz zaczął się tłumaczyć.
– Wiesz, ja mam takiego szefa, co jak komuś zrobi świństwo, to potem tłumaczy, że ten człowiek jest jakiś dziwny i on, taki światły i mądry nie potrafi z takim rozmawiać.
W moim ospałym już mózgu natychmiast zapalił się lampka.
– Mówisz – rzuciłem od niechcenia, ale przez głowę galopowały już niepokojące podejrzenia.
– No, mówię – odparł. – Ty się lepiej dobrze zastanów, co się dzieje.
Faktycznie, chyba dzieje się coś niepokojącego – pomyślałem. Antrus od pewnego czasu ma spore chody tam gdzie trzeba. I się zmienił. Niewiele mówi, tylko nasłuchuje. Może wie o czekającej nas niebawem rewolucji? I wtedy nam, tryumfując, pokaże? Ostatecznie nie tylko on, ale i inny nasz wspólny znajomy z podobnymi znajomościami zaczął się zachowywać dość... hmmmm.... specyficznie. Obaj jakby nie mogli spojrzeć w oczy.
Grzebię w pamięci. gdzie to było? Ach, czwarta cześć Dziadów. „Widzenie senatora”
Pismo! - to do mnie - reskrypt Jego Carskiej Mości!
Własnoręczny, - ha! ha! ha! - rubli sto tysięcy.
Order! - gdzie - lokaj, przypnij - tu. Tytuł książęcy!
A! - a! - Wielki Marszałku; a! - pękną z zazdrości.
(przewraca się)
Do Cesarza! - przedpokój - oni wszyscy stoją;
Nienawidzą mnie wszyscy, kłaniają się, boją.
Marszałek - Grand Contrôleur - ledwie poznasz, w masce.
Ach, jakie lube szemrania,
Dokoła lube szemrania:
Senator w łasce, w łasce, w łasce, w łasce, w łasce.
Ach, niech umrę, niech umrę śród tego szemrania,
Jak śród nałożnic moich łoskotania!
Każdy się kłania,
Jestem duszą zebrania.
Patrzą na mnie, zazdroszczą - nos w górę zadzieram.
O rozkoszy! umieram, z rozkoszy umieram!
(przewraca się)
Cesarz! - Jego Imperatorska Mość - a! Cesarz wchodzi,
A! - co? - nie patrzy! zmarszczył brwi - spójrzał ukosem?
Ach! - Najjaśniejszy Panie - ach! - nie mogę głosem -
Głos mi zamarł - ach! dreszcz, pot, - ach! dreszcz ziębi, chłodzi. -
Ach, Marszałek! - co? do mnie odwraca się tyłem.
Tyłem, a! senatory, dworskie urzędniki!
Ach, umieram, umarłem, pochowany, zgniłem,
I toczą mię robaki, szyderstwa, żarciki.
Uciekają ode mnie. Ha! jak pusto! głucho.
Szambelan szelma, szelma! patrz, wyszczyrza zęby -
Dbrum - ten uśmiech jak pająk wleciał mi do gęby.
(spluwa)
Jaki dźwięk! - to kalambur - o brzydka mucho;
(opędza koło nosa)
Lata mi koło nosa
Jak osa.
I epigramy, żarciki, przytyki,
Te szmery - ach, to świerszcze wlazły mi w ucho:
Moje ucho, moje ucho!
(wytrząsa palcem ucho)
Jaki szmer! - kamerjunkry świszczą jak puszczyki,
Damy ogonem skrzeczą jak grzechotniki,
Jaki okropny szmer! śmiechy! wrzaski:
Senator wypadł z łaski, z łaski! z łaski, z łaski.
– Spokojnie, poradzę sobie. Ostatecznie wszystko jest w rękach Boga – odpowiadam.
Abchazjusz spojrzał na mnie badawczo. Przez moment wydawało mi się, że coś ważnego powie. Ale uspokojony moim spokojem nie drążył.
– No tak – rzucił tylko i oparł się wygodniej o drzewo, jakby zamierzał się zdrzemnąć – wszystko w rękach Boga.
Tylko milczący Senecjusz wypuścił więcej niż zwykle kłębów dymu ze swojej fajki i spojrzał ku wschodowi, gdzie niebo jakby już ciut pojaśniało.
– Świta – rzucił. – Zaczyna się nowy dzień.
Tak, po dniu zawsze nadchodzi noc, a po nocy kolejny dzień – pomyślałem. Aż do dnia, w którym wzejdzie Słońce nie znające zachodu.