klerix
Santa Maria in Trastevere (dzień piętnasty)
dodane 2010-08-17 20:45
Ostatni dzień rekolekcji oazowych niesie ze sobą zawsze godzinę świadectw i agapę.
Od rana luźniej, potem coraz więcej przeżyć: Godzina czytań, śniadanie, Godzina świadectw, wyjazd i Msza Święta u Matki Bożej na Zatybrzu. Okazało się, że świątynia ta jest pierwszym "kościołem parafialnym" w Rzymie, wzniesionym ponoć jeszcze w III wieku. Dla nas Polaków ma on jeszcze większe znaczenie z tego względu, że jest kościołem Prymasa Polski (w zakrystii wiszą obrazy trzech naszych prymasów: kard. Hozjusza, Wyszyńskiego i Glempa). Po Mszy sprawnie udaliśmy się w okolice Piazza di Spagna, by od porządnej kolacji w jednej z rzymskich restauracji rozpocząć świętowanie agapy (g. 17.30). Po obfitym posiłku rozbawił nas kelner, który przynosząc rachunek stanowczym tonem powiedział po włosku do chłopaków: "Ty, ty, ty i ty - płacicie za wszystkich!" (trzeba było widzieć ich miny).
Najedzeni postanowiliśmy się trochę poturlać po Rzymie. Najpierw wdrapaliśmy się na szczyt schodów hiszpańskich - tutaj obowiązkowe fotki - a potem górą przesuwaliśmy się w stronę Piazza del Popolo. W międzyczasie odbyła się wojna na wodę z fontanny (ku uciesze innych turystów i mieszkańców Wieczego Miasta), doraźna pomoc dla pani, która pchała pod górę rykszę z siedzącym za kierownicą jej (chyba) mężem a następnie dzieliliśmy się historiami z życia grup (jak to zwykle w agapie bywa) - gdzie uczestnicy parodiowali swoich animatorów.
Około 2100 pojawiliśmy się na Piazza del Popolo, gdzie zaczęła się część zabawowa agapy - "dziupla", "tunel" i "psycholog". Nie wiem co się działo później, bo poszedłem szukać jakiejś dobrej kawiarni. Mogę się jedynie pochwalić, że jak już znalazłem odpowiednie miejsce i wracałem do grupy - w odległości ok. 200-300 m. usłyszałem "Raduje się dusza ma". Kiedy dotarłem na plac zobaczyłem zbiorowisko przechodniów, podziwiających tańczącą i śpiewającą młodzież z naszej oazy. A to był dopiero wstęp. Włosi chcieli nie być gorsi, więc na środek wyszedł młody Włoch, który do muzyki z komórki tańczył w stylu Jacksona. Wrażenie po Polakach pewnie by się zatarło wśród przechodniów, ale na szczęście udało nam się przekonać kleryka Patryka, by zatańczył brakedance'a (czy jakkolwiek się to zapisuje). Na te fikołki zeszło się jeszcze więcej ludzi, którzy niestety musieli obejść się smakiem - my już ruszaliśmy do kawiarni na pyszne lody i kawę.
W środku przywitał nas kelner mówiąc: "Cześć, jak się masz? Skąd jesteś? Jestem z zakopanego!" - czym po raz kolejny doprowadził nas do śmiechu - dodając na końcu: "dżołk" (naprawdę nie wiem jak się to pisze). Inny kelner chciał być tak miły, że postanowił poszukać specjalnie dla naszych chłopaków polską ligę na satelicie. W efekcie znalazł jedynie TV Polonia z jakimś koncertem, a wcześniej jakiś polski program, na którym leciał "Hrabia Monte Christo". Po krótkim odpoczynku poszliśmy pod Koloseum, mijając po drodze podświetlone ruiny Forum Romanum i wróciliśmy na Plac Wenecki, skąd ruszyliśmy "nocną 25" do domu. W autobusie, po drodze, było śpiewanie i klaskanie (dobrze, że nie tańczenie) a Michał z Jankiem mogli choć przez chwilę i z daleka zobaczyć upragnione Stadio Olimpico. Tak zakończyło się nasze agapowanie i całe rekolekcje...