Za stołem słowa w niedzielę
"Marto, Marto", czyli czego Pan Bóg oczekuje od człowieka.
dodane 2010-07-18 12:32
A to się biednej Marcie dostało od Pana Jezusa! Nie dosyć, że nie zainterweniował i nie przegnał Marii do kuchni, żeby pomagała, to jeszcze i pomniejszył znaczenie szlachetnych przygotowań nakazanych prawem gościnności. Życie jednak czasami jest niewdzięczne!
Przecież gościnność jest ważna. Abraham kiedyś, przyjmując gości, otrzymał obietnicę narodzin syna (zob. fronda.pl/derajash/blog/ikona_trojcy_swietej_a_rublow). Dlaczego więc Pan Jezus nie docenił starań Marty? Pewna moja znajoma o imieniu Marta bardzo nad tym boleje.
Patrzę na tę prostą ewangeliczną scenę i najpierw czysto po ludzku zaczynam wspominać wizyty u niektórych znajomych. Chciałoby się porozmawiać, ale pani domu zaczyna „taniec z garnkami”. Mówi się Jej: „Nie trzeba, przyszedłem na chwilę, chcę tylko trochę porozmawiać”. Ale taki wariant nie jest jakby brany pod uwagę. Musi być na stole i to, i owo, i tamto, i owamto, i jeszcze coś tam jeszcze. A jak już wszystko jest, to zaczynają się wyrzuty, że gość nic nie zjadł, że może niesmaczne, że …. I jakoś nie dociera do uszu argument, że gość zjadł obiad 2 godziny temu. Prawdziwa gościnność to przyjęcie gościa, usłużenie mu, a nie realizacja własnych ambicji dobrego gospodarze, wspaniałej kucharki, czy czegoś tam jeszcze. Przy czym Marcie wyraźnie nie udaje się realizacja swoich wielkich planów. Nie ma czasu, pracy za dużo, zaczyna się nerwówka, pretensje, wciąganie w to wszystko Jezusa. Czy to jest gościnność? Czy tak ma ona wyglądać? Maria wyczuła lepiej, że Pan Jezus chciał po prostu porozmawiać, a nawet przekazać wieczne prawdy. Jego życie biegło w pośpiechu. Ewangelia Marka mówi: „Tak wielu bowiem przychodziło i odchodziło, że nawet na posiłek nie mieli czasu (6, 31). Marta zdaje się w tej sytuacji mówić: „Jezu, musisz coś zjeść, odpocząć. Zobaczysz zaraz jaki przygotuję Ci bankiet! Szczena opadnie!”. Maria zaś: „Jezu, musisz mówić, dzielić się, zamieniam się w słuch”.
Postawa Marii przypomina mi wiersz Stachury:
Z ostatniej powodzi
co ją rozpętałem pod wiatr idąc
szeroko rozłożonymi ramionami (…)
wyłowiła mnie słoneczna sieć
pani ręki, Łucjo Dawidowicz
pamiętać będą zawsze
tę niewielką
od mojego do pani fotela
nie przekroczoną przestrzeń
śpiewały w niej chóry naturalne (…)
nie lubię wielkich słów, pani
ale zda mi się
że leżał pomiędzy nami
–jaki dziki zwierz-
oswojony przez chwilę absolut
i dał on pogłaskać się
Oprócz gościnności jest w tej scenie jeszcze głębszy duchowny aspekt związany z pytaniem wiary i uczynków, lub innymi słowami, co człowiek może dać Bogu i na odwrót. I tak na przykład Mojżesz na pustyni dostał od Pana Boga polecenie: «Weź laskę i zbierz całe zgromadzenie, ty wespół z bratem twoim Aaronem. Następnie przemów w ich obecności do skały, a ona wyda z siebie wodę. Wyprowadź wodę ze skały i daj pić ludowi oraz jego bydłu» (Lb 20,8). Mojżesz miał przemówić do skały, a co zrobił? Najpierw zrugał lud, później zaczął walić laską w skałę. Mojżesz wykonał za dużo czynności. Sprawiał wrażenie, jakby to on był najważniejszy. Okazało się, że to bardzo nie spodobało się Bogu. Jahwe żali się: „Ponieważ nie uwierzyliście i nie pozwoliliście by objawiła się świętość Mojego Imienia, dlatego nie wprowadzicie tego ludu do ziemi, którą im daję” (Lb 20, 13). Ten tekst jest swoją drogą pięknym komentarzem do modlitwy Ojczenasz – „święć się Imię Twoje”, to znaczy – niech ludzie poznają Twoje działanie, uznają Cię za Boga i Pana, i niech żyją coraz lepiej. Jednak, gdy człowiek za dużo pracuje „na swoje konto”, to już nie pozostaje miejsca na działanie Boże.