Codzienność
Nieświątecznie, niezrozumiale...
dodane 2012-12-28 21:53
Święta, a moje myśli biegną w zupełnie nieświątecznym kierunku. Śmierć, ludzka krzywda. Prześladuje mnie. Spadające samoloty, przewracające się autobusy, wypadające z drogi samochody, a po nich nadchodzaca śmierć. I ja, która chciałabym pomóc, a nic już nie mogę. Ja, która silę się na wyciąganie ludzi, dzwonię po pogotowie. Ja, która to wszystko widzę przed wypadkiem/katastrofą. Ja szukająca szczątek samolotu. Ja z przerażeniem patrząca jak nadjeżdzący autobus/samochód/nadlatujący samolot być może przewróci się/wjedzie/spadnie na mnie. Dzień, dni, tygodnie podobnych koszmarów i śmierć nadchodząca po nich. Rowerzystka potrącona na rowerze, która umiera po kilku operacjach; mężczyzna płonący w pożarze, który umiera w mękach w skutek poparzeń; starsza kobieta potrącona przez samochód, która umiera w szpitalu; młody człowiek jadący na quadzie, który umiera po wypadku mimo, że wyglądał na zdrowego, a którego ojciec ciągle leży w szpitalu po wypadku; młody człowiek, który po pijaku wychodzi przez okno i spada prosto na kamień, znajdują go zamarzniętego... A potem cisza, koszmary znikają "od ręki", samoczynnie. Wszystkie sny dzieją się w rodzinnej miejscowości, w pobliżu domu. I wreszcie ten jeden, dziwny, przerażający i dający jakieś przeświadczenie, że człowiek, który miał w tym śnie pogrzeb, był ważny, wielki, doceniany, ale ja nie mogłam tam iść, do domu zmarłego, matka wysłala mnie do domu, nie pozwoliła. Umiera człowiek ważny, wielki, doceniany.