Codzienność
Cichy kąt na pnioku
dodane 2012-03-11 16:40
Znalezienia miejsca na tyle cichego i chociaż trochę pięknego, uroczego z odrobiną zieleni w mieście to dopiero pół sukcesu. Drugie pół sukcesu to znalezienie miejsca odludnego, w którym włosy nie jeżą się na głowie, a gdzie można spokojnie posiedzieć i podumać.
Siadywałam czasami na pnioku, na skrawku trawy z bluzą pod tyłkiem, na jakiejś połamanej gałęzi, na deskach. Spacerowałam po lasach, gdzie z rzadka pojawiał się jakiś grzybiarz, przechodzień z psem, motocyklista czy quad i intrygujący "pustelnik", ale generalnie żywej duszy na horyzoncie. Nikt nie pytał, nikogo to nie dziwiło, po prostu wychodziłam z całym bagażem smutków, żali, chęci dotlenienia się czy w innym celu.
Miasto - przycupnięcie samotnej osoby na skraju chodnika w pobliżu koryta rzecznego budzi podejrzenia. Czuje się te podejrzliwe przenikliwe spojrzenia. Równie dobrze można usłyszeć dialog: "Nie boi się Pani, że spadnie? - pyta przechodzień. Za daleko. - słyszy w odpowiedzi.". Owym przechodniem okazuje się starsza zakonnica w towrzystwie drugiej, młodszej, zajmującej się dziećmi w pobliskim przedszkolu i parafii. Czegóż innego spowiedziewać się w mieście? Może tylko mniejszego zainteresowania i braku pytań, bo spojrzenia zawsze będą. Tylko czemu po takich spojrzeniach i zadanych pytaniach człowiek czuje się jak niedoszły samobójca?