Rozważania
Ślebodo moja ślebodo
dodane 2012-02-27 22:08
Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok czuję, że to miasto coraz bardziej wciąga i przytłacza jednocześnie. Nie przyzwyczaiłam się do braku przestrzeni, do braku możliwości wyjścia za dom i skierowania swoich nóg, w dół, prosto, do lasu, na jagody, na polanę, poopalać się... Brak mi swobody, własnego kąta, trzaśnięcia drzwiami w przeciągu, wiatru halnego we włosach, kwitnących łąk, zbiegania po schodach czy wbiegania w deszczu pod górę byle tylko siana nie zalało. Nie przyzwyczaiłam się do ruchliwych ulic, przechodzenia czym prędzej na pasach, przystanków pod nosem. Brakuje mi brnięcia po kolana w śniegu, zasłaniania się od zacinającego deszczu na wygwizdówie, trzymania się twardo na nogach by wiatr nie porwał, czy owijania się szalikiem od wiatru ze śniegiem, czystym, białym, puszystym śniegiem. Wreszcie brakuje tej prostosty, życzliwości, ciepłego serca, gościnności, niedzielnej kawy i ciasta, "Szczęść Boże" do pracujących, "Zostońcie z Bogiem" do rodziców czy "Pokwolony Jezus Chrystus" przy wchodzeniu do czyjegoś domu (gość w dom, Bóg w dom). Swoboda, swoboda i jeszcze raz swoboda. Tak, brak mi tego. I nie mam na myśli "rób co chcesz", to coś więcej. Sprzątanie, grabienie siana i inne obowiązki to część tej swobody. Brakuje mi oddechu żywą naturalną wiarą i pobożnością. Tutaj ludzie dziwują się wszystkiemu, albo nazbyt się angażują, albo też całkiem negują lub są zagubieni, ale przede wszystkim nic jest oczywiste i normalne, co jest normalne tam, nikt albo niewielu tym żyje...