Rozważania
Śmierć
dodane 2011-06-11 14:37
Siadając za kierownicą nie zawsze sobie zdajemy sprawę z odpowiedzialności na nas ciążącej. Wsiadamy po pijaku, niewyspani, zmęczni, jedziemy z nadmierną prędkością, bez zachowania zasad bezpieczeństwa czy należytej uwagi. Siadając na rowerze nie zawsze zdajemy sprawę, że my również odpowiadamy za życie, nasza nieuwaga, nieostrożność, wymuszanie pierwszeństwa czy inne sprawy mogą wkroczyć w przestrzeń wolności innego człowieka. Codziennie zdarzają się wypadki śmiertelne na drogach, zarówno samochodowe, jak również potrącenia pieszych czy rowerzystów.
Gdy umiera człowiek na skutek wypadku, zastanawiamy się czy mogło być inaczej. Mnoży się cała lista "co by było, gdyby...", zarówno po stronie sprawcy, jego rodziny, jak i rodziny i znajomych ofiary. Rodzina ofiary zadaje sobie pytania z gatunku "co by było, gdybyśmy nie pozwolili jej/jemu tam jechać, wyjść, etc.".
Gdy ginie żona, mąż siada na łóżku i płacze, świadom tego pustego miejsca u swojego boku. Czasem bywało puste, nawet całymi miesiącami, ale wiedział wówczas, że wróci, że ma na kogo czekać. Wszystkie wspólne plany zostają przekreślone, wyjazdy odwołane, remonty niedokończone, pozostaje pustka... i rodzina. Dorosły syn nie może uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Oboje jadą zobaczyć ciało i ciągle żyją nadzieją, że to nie była ona, to nie była matka, to była żona. Z czasem zaczynają szukać winy w sobie, w tym co mówili, co robili, do czego nakłaniali żonę czy matkę. W nocy przed oczami staje im ciało matki czy żony, zmienione bo po śmierci, opuchnięte, blade, bez makijażu pogrzebowego. Każde słowo wypowiedziane przez nich, przez rodzinę czy znajomych jest jak szpilka wbijająca się pod paznokieć.
Przyszła żona syna zmarłej czasami wolałaby nie być tam w godzinie złych wieści, nie widzieć tych łez, lamentu, nie słyszeć pytań i żali, nie trzymać się później twardo i nie biegać wśród gości na stypie, a najlepiej w ogóle nie pokazać łez. Jednakże bez tego wszystkiego nie zdołałaby zrozumieć bólu, który przeżywa jej narzeczony, tych pustych, smutnych oczu pełnych cierpienia, oczu, które wyglądają jakby umarł wewnętrznie. Można powiedzieć, że miała szczęście, iż była przy narzeczonym w godzinie hiobowej wieści. Usiłuje wspierać jak umie narzeczonego, a w samotności sama ledwie zipie. Zupełnie jak grupa cyrkowa, gdzie jedno drugiemu siedzi na ramionach, a to drugie jeszcze komuś innemu. Jeden ruch i wszyscy mogą spaść.
Wydawałoby się, że jako katolicy powinniśmy cieszyć się, przecież wierzymy w ciała zmartwychstanie, czyściec czy niebo, że osoba, która od nas odchodzi, idzie do lepszego życia. Każdy z nas powinien być przygotowany na śmierć w każdej chwili (przecież nie znamy dnia ani godziny). Wypadek jest jednym z takich niespodziewanych dla nas zdarzeń, gdzie ksiądz z sakramentami może nie zdążyć. Czasem zastanawiam się czy mogłabym w danej chwili umrzeć i stwierdzam, że właściwie nie, bo przecież tyle rzeczy jeszcze do zrobienia, ale przede wszystkim, bo nie jestem w stanie łaski.
Z drugiej strony czasami człowiek prosi o śmierć, wyczekuje, wręcz modli się o nią lub sam do niej zdążą przez próby samobójcze, a śmierć nie nadchodzi, ucieka. Być może właśnie wtedy coś jeszcze należy zrobić, przygotować się, czy też ustawić do pionu po próbie samobójczej.
Czy my boimy się śmierci?