Czy kościół jest potrzebny w drodze do Jezusa? Dlaczego mam „wierzyć” w księży, skoro Jezus sam wszystko objawił? W domu też mogę być blisko Boga. Takie i podobne teksty dość często można usłyszeć na ulicy czy przeczytać w Internecie. Czy takie myślenie jest dobre?
Czy naprawdę musimy każdego kochać? Czy może wystarczy, jeśli będziemy „tylko” miłować drugą osobę? Czy w ogóle istnieje różnica między „kocham” a „miłuję”? Tą sprawą postaram się dziś zająć.
W wielu dyskusjach o Bogu, gdy rozmawiają osoby o przeciwstawnych poglądach, często padają słowa typu „herezja”, „nie grzesz” itp., są one motywowane nakazem do upominania grzeszących. Niestety, takie słowa często tylko zaogniają sprawę. Upominający czuje się bowiem lepszy, bo oto zrealizował swój biblijny obowiązek, a upomniany rezygnuje czując zderzenie ze ścianą lub jak ostatnio się mówi: katolibanem.
Dość często słychać wśród ludzi opinię, że cierpienia są karami boskimi, a każdy z nas dostaje taki swój krzyż od Boga, który musi dźwigać, przez to dźwiganie dostąpi zbawienia. Wielu ludzi utożsamia wiarę w Chrystusa tylko z cierpieniem. Czy można inaczej?
W naszej kulturze imię Judasz bardzo źle się nam kojarzy. Oto mówimy o imieniu, które nosił człowiek zdradzający Jezusa, on wydał Go za garść srebrników. Jest to czyn godny potępianie. Naszło mnie jednak przemyślenie, że ja wcale nie jestem od Judasza lepszy. Tak, jak Judasz przedłożył pieniądze nad Boga, tak i my czasem przedkładamy inne wartości, przyjemności nad to, czego Bóg od nas chce.
Bóg jest duchem. Bardzo często spotykam się z twierdzeniem (powątpiewaniem) ludzi, którzy pytają, gdzie jest Bóg? Gdzie On przebywa? Gdzie trafią zmarli? Choćby i takie twierdzenie widziałem: kiedyś ludzie sądzili, że Bóg jest w niebie, nad ziemią, gdy ludzie zaczęli latać samolotami, Boga przeniesiono poza Ziemię do Wszechświata, teraz odkrywamy Wszechświat, więc Boga przenosimy gdzieś indziej. A co, gdy odkryjemy gdzieś indziej? Takie twierdzenie ma być koronnym dowodem na nieistnienie Boga.
Na pewnej grupie dyskusyjnej ktoś zadał pytanie: co byś powiedział/a Jezusowi, gdybyś się z Nim spotkał/a. Padało tam wiele różnych odpowiedzi. Sam się zastanawiałem, co bym rzekł do Pana, gdybym Go spotkał tutaj, dziś, już. Po dłuższej refleksji przyszła jednak do mnie złota myśl: Jezus jest z nami już dziś! Dlaczego nie porozmawiamy z nim od razu? Dlaczego nie zaprosimy Go na przysłowiową kawę albo herbatę? Pomysł ten wydaje się może szalony, ale nie jest taki…
Każdy ma w swoim życiu takie chwile, gdy czuje się opuszczony, samotny lub czegoś się boi. Na nasze troski i zmartwienia jednoznacznie odpowiada Jezus. On chce byśmy przyszli do Niego, już "od progu" woła do nas "witajcie!". Przyjmijmy więc jego zaproszenie.