w gąszczu codzienności
Niemożliwe!
dodane 2008-10-01 12:19
Ale się działo! :D
Najpierw ugrzęzłam w Suwałkach. W sumie nie byłoby w tym nic złego, bo trudno o lepsze miejsce do ugrzęźnięcia, gdyby nie to, że ugrzęzłam tam całkiem chora. I to w dniu, w którym miałam wracać do Krakowa. Do tego przez Warszawę, w której byłam umówiona z kolegą z Danii. Wieczorem dnia krytycznego nie było wcale lepiej i nic nie wskazywało na to, żebym mogła wracać i nazajutrz. A musiałam, bo tu sterty rzeczy do załatwienia! Osiem godzin w pociągu z gorączką koło 39 stopni to średni pomysł... Ale następnego dnia obudziłam się zdrowa! :D Do tego stopnia, że po przyjeździe do domu miałam 35.9 :D
Dziwny jest ten świat.
I chyba było to przesilenie nie tylko chorobowe, ale ogólne. Wczoraj po Dwudziestce [wreszcie są!] spotkałam się jeszcze z Tomkiem, który będzie u mnie mieszkał. Ustaliliśmy dużo szczegółów i przyjął do wiadomości, że prawdopodobnie dostanie w spadku bałagan nie z tej ziemi ;) Czyli do przodu.
Dziś z rana pojechałam do parafii bierzmowania wyjaśniać sprawę tego nieszczęsnego papierka. I co się okazało? Ksiądz w kancelarii wcale nie był zdziwiony, bo proboszcz w ogóle informacji o bierzmowaniu nie wysyła do parafii chrztu! :/ :/ :/ Plusy są takie, że w pięć minut dostałam co potrzebowałam. Minusy takie, że dwa tygodnie się stresowałam i pewnie nie ja jedyna. Czy ktoś się orientuje, czy proboszcz ma obowiązek to odesłać? Dobrze, że ja mam w jednym mieście. A jak ktoś się urodził na Pomorzu, bierzmowany był w Krakowie, a teraz mieszka na Wyspach i chce wziąć ślub? Współczuję mu serdecznie. Kurcze, przecież informacje o sakramentach powinny być w jednym miejscu!
No ale dostałam, polazłam na przystanek, akurat podjechał odpowiedni tramwaj i dojechałam wprost pod Urząd Stanu Cywilnego. Potrzebowałam unijny odpis aktu urodzenia. Problem w tym, że urodziłam się w Nowej Hucie, a tam jest osobny USC. Tyle że to po pierwsze koniec świata, a po drugie po necie krążą okropne opinie go dotyczące. Postanowiłam więc zaryzykować i uderzyć do centrum. Mój braciszek ostrzegał mnie przed kolejkami, radził stawić się na miejscu o 7.30, żeby być pierwszą do okienka otwieranego o 8. Ale to nie dla mnie ;) Okazało się, że o 10 nie było ani jednej osoby, a do tego powód, dla którego potrzebuję ów akt, zwalnia z opłaty skarbowej. Za to pani na wieść, że urodziłam się w Hucie, oznajmiła: "Ale to się dłuuuuuuuugo czeka". Nogi się pode mną ugięły, wyobraziłam sobie te tygodnie czy nawet miesiące, których potrzebuje informacja urzędowa, aby dotrzeć z jednego urzędu do drugiego i słabym głosem zapytałam, ile to jest "dłuuuuuuuugo". Od 10 minut do pół godziny!!!!!!!!!! Chyba z tych Suwałk pociąg przywiózł mnie do jakiegoś innego świata. Urząd bez kolejki, w którym długo to w najgorszym razie pół godziny???
Miałam dziś jeszcze zanieść klucze od dziadka Dianie, a akurat mieszka blisko, więc postanowiłam zrobić to w między czasie. Zadzwoniłam do brata, żeby się upewnić, że to dalej aktualne i dowiedziałam się, że on sam jest 200 metrów od miejsca w którym stoję :D Spotkaliśmy się więc, dorobiliśmy brakujące klucze, pogadaliśmy nieco i akurat mogłam wrócić po mój papierek. Już na mnie czekał :)
A jakby tego było mało, po drodze [nigdy tamtędy nie chodzę, bo nie mam po co] natrafiłam na sklep ze śmiesznie tanimi soczewkami. I jeszcze promocja była :D Wyszło prawie dwa razy taniej niż u optyka :D
Do 11 miałam załatwioną stertę spraw obliczonych na kilka dni ;) Aż nie wiem, co teraz z czasem zrobić ;)
Pewnie niedługo znów zaczną się problemy, ale dziś uwierzyłam, że jednak pojadę. W końcu są rzeczy, które mogę z kalendarza wykreślić jako załatwione :D