w gąszczu codzienności
Klasyka gatunku
dodane 2008-07-18 23:48
No to zostałam wydziedziczona :D Dziś mama oświadczyła, że ona nie ma najmniejszej ochoty na to, aby jej pieniądze przypadły w udziale jakiemukolwiek zakonowi i w związku z tym zmieni wszelkie zapisy - testament, ubezpieczenia, odszkodowania itp. - tak, abym ja tam nie figurowała. Bo nie wiadomo, co wymyślę za czas jakiś.
Wczoraj argumenty dotyczyły jakiegoś sitcomu. Że to podobno tak realistyczne, że na pewno musi mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dziś omawiałyśmy zagadnienie na przykładzie jakiejś córki znajomej kuzynki mamy [czy jakoś tak ;) ], która poszła do karmelu, ale miała niepełnosprawnego brata, więc to bez wątpienia dlatego. I że ona to rozumie, ale jak ktoś ma dobrą sytuację, to już nie rozumie.
Dostało się również moim znajomym, którzy zrobili mi wodę z mózgu. I w ogóle od razu się mamie nie podobali. Co więcej, "zakon jest męczący dla myślącej osoby". A jak ta osoba ma jeszcze nieszczęście być samodzielna to już w ogóle :D Hehehe, już widzę osobę niesamodzielną w Jeruzalem :D:D:D
A oprócz tego to ona przez te godziny rozmów mi nic nie sugeruje, nie chce wpływać na moją decyzję i w ogóle pozostawia mi zupełną wolność ;)
Najgorsze jest to, że ja to wszystko rozumiem. Jak widać poniżej, są trudniejsze chwile i są sprawy, które sprawiają mi jakiś tam kłopot. Ale jest również to wszystko, co mnie tam woła i dzięki czemu wierzę, że tam będę szczęśliwa. Dla mojej mamy istnieje tylko ta pierwsza część. Nic dziwnego, że protestuje ;)
Tak sobie myślę, że być może rzeczywiście to jak skok w przepaść - ale ja widzę na dnie błękit oceanu. I cały podmorski świat, i rafy koralowe, i łagodnie unoszące się fale, i tę całą wolność oceanu. Sztormy też widzę, ale to nie o tym opowieść ;) A w najgorszym razie zawsze można dopłynąć do brzegu i wyskrobać się z powrotem na górę. Za to mama im dłużej patrzy, tym bardziej widzi same skały. Więc w sumie nie ma się czemu dziwić, nie? Chyba trzeba poczekać, aż zobaczy, że naprawdę nic mi nie jest...
Co nie znaczy, że po każdej z tych rozmów nie czuję się jak przekręcona przez maszynkę do mięsa... Ech, żeby jeszcze z tego jakieś pierogi były... :D