wilcze wędrowanie
Wilcze skrzydła
dodane 2008-07-06 00:08
Wilki do latania nie nadają się w ogóle. Co podróż, to się coś dzieje.
W październiku zawędrowałam sobie na lotnisku w Paryżu na stację metra, gdzie chciałam kupić bilet. Dowiedziałam się, że jest za darmo i nie wgłębiając się w szczegóły oddałam się radości z zaoszczędzenia ponad siedmiu euro. Pociąg powinien jeździć co pięć minut mniej więcej, ale czekałam ze trzy kwadranse. No nic, ja z Polski pochodzę i nic mnie nie zdziwi; jak w końcu przyjechał, to się do niego wtłoczyłam bez niepotrzebnych przemyśleń. Przed Gare du Nord coś tam mówili przez głośniki, ale po francusku, więc nic nie zrozumiałam. Część ludzi wysiadła, część została [ta część, która też nie zrozumiała :D ]. A z Gare du Nord pociąg zamiast pojechać dalej, zawrócił :D Z lekką paniką wysiedliśmy na pierwszej możliwej stacji - jak się okazało, w dzielnicy hinduskiej. Rewelka. Przeszliśmy na peron w drugą stronę i odstaliśmy kolejne trzy kwadranse. Przed Gare du Nord znowu uraczyli nas obwieszczeniem, którego znów nie zrozumieliśmy, ale tym razem wysiedliśmy ze wszystkimi. No i zaczęło się szukanie czegoś, co dowiozłoby mnie na miejsce, bo na kilkugodzinny spacer przez Paryż nie miałam najmniejszej ochoty. Chciałam jak najszybciej do domu.
Na dworcu panowało zamieszanie potworne, a pierwsze odnalezione przeze mnie metro i tak nie jeździło. Drugie już bardziej, ale znów musiałam swoje odstać. A tłum był taki, że z tym wielkim plecakiem czułam się wręcz winna. Ale w końcu dojechałam na miejsce, gdzie dowiedziałam się, że wszystko dlatego, że pracownicy metra wzięli i zastrajkowali. Oraz że i tak jest nieźle, bo dziś coś tam jeździ, a wczoraj nie dość, że nie jeździła ani jedna linia, to na dodatek strajkowali również pracownicy lotniska i wszystkie samoloty miały gigantyczne opóźnienia. Więc w sumie miałam szczęście :D
Kiedy wracałam w listopadzie, nikt już nie strajkował, ale mieli jakąś awarię na lotnisku i żadne samoloty nie odlatywały rozkładowo. Dowiedziawszy się, że mój jest opóźniony godzinę, oddałam się lekturze. Dobrze, że nie drzemce, bo nagle usłyszałam z głośnika "To jest ostatnie wezwanie dla pasażerów lecących do Krakowa". I co? Opóźnienie opóźnieniem, ale przeczekać je mieliśmy w samolocie - z nadzieją, że może nas jednak wypuszczą wcześniej.
Następnym razem było dziwnie spokojnie. Jedynie mojego nocnego autobusu na lotnisko nie było w miejscu gdzie miał być i tylko spryto-intuicja zaprowadziła mnie na właściwe miejsce - o czwartej nad ranem.
Ale to była taka cisza przed burzą. Bo tym razem... Tym razem wędruję ja sobie tym lotniskiem [tanie linie są tanie i przylatują do najdalszego terminala, z którego do metra spaceruje się jakieś 20 minut], już widzę schody na stację, gdy nagle ktoś coś krzyczy, a tłum rusza w tył chodnikiem jadącym w przód. Teraz to jestem poliglota, więc po prostu wzięłam i zapytałam pierwszego lepszego pana z ochrony, co jest grane i jak długo grać będzie. Tym razem mieliśmy... zamach :D Tak tak! To znaczy w końcu obyło się bez zamachu, ale najpierw cały ten tłum stamtąd ewakuowali. Ja z nudów robiłam zdjęcia, ale ostrożnie, żeby mnie nie ewakuowali bardziej ;)
Potem już było z górki - do czasu lotu powrotnego, oczywiście. Najpierw - jeszcze na ziemi - ni z tego, ni z owego kazali wszystkim rozpinać pasy. Wysnuliśmy więc wniosek, że najwyraźniej zaraz będziemy z jakichś powodów uciekać. Nie uciekaliśmy jednak i nawet szczęśliwie udało się wystartować, tyle że coś wydawało dziwne odgłosy. Patrzyłam sobie z mojego miejsca strategicznego, czy nam się skrzydło nie urywa, ale jakoś nie - a potem to już zasnęłam. Obudziłam się niewiele przed lądowaniem, które szło sprawnie, ale do pewnego momentu. Lecimy sobie w dół, lecimy, zwalniamy ile trzeba, kiedy nagle siuuuuuuuuuuuup! nos do góry i gaz do dechy. Czy co tam ma samolot. I tyle było z lądowania. Miły pan wyjaśnił, że na pasie został jakiś samolot :D i na razie nie ma dla nas miejsca. Więc będziemy sobie krążyć. Dopóki samolot leci prosto, to ja mogę być jeszcze spokojna, ale nie jestem pewna, czy został skonstruowany po to, żeby kręcić się w kółko. A jak wiadomo, wszelkich urządzeń należy używać wyłącznie zgodnie z instrukcją.
No nic, w końcu wylądowaliśmy, było już całkiem nieźle, podjechaliśmy gdzie trzeba, kiedy znów zaczęliśmy wydawać jakieś dziwne odgłosy. Zawsze lepiej na ziemi niż powietrzu... Okazało się, że teraz nie chcą się otworzyć drzwi :D W końcu wysiadaliśmy tylko tylnimi. To akurat pestka, mnie interesuje za to, skąd brały się te odgłosy w trakcie lotu? Też próbowali otwierać drzwi?