w gąszczu codzienności
Litości ;)
dodane 2008-04-05 22:48
No kurcze... Jak tak można? :D
Mogłabym powiedzieć, że mam mnóstwo na głowie i czekać na słowa pocieszenia. Ale nie mogę, bo wszystko rozwiązuje się samo. Samo się również udowadnia, że trudniejsze sytuacje są po to, żeby się mogło okazać, że wcale takie trudne nie są.
Przygotowania do pogrzebu idą wolno [mój brat właśnie skończył obdzwaniać wszystkich znajomych dziadka, co zabrało mu dobre kilkanaście godzin rozłożone na wszystkie możliwe dziury w kalendarzu w ciągu ostatnich czterech dni], aczkolwiek zgodnie z planem. Mimo tego, że pogrzeb jest w Rzeszowie. Rzeszowski proboszcz zgodził się na przesłanie zgody z tutejszej parafii mailem [ :D ], cmentarz zgodził się na dowiezienie papierów w dniu pogrzebu, a resztę załatwia zakład pogrzebowy. W którym nas znają, wszystko pamiętają z poprzedniego roku i w ogóle szkoda, że to akurat zakład pogrzebowy, bo bardzo miło się z nimi współpracuje ;) A mszę żałobną w Krakowie odprawi mój katecheta z liceum, więc nawet nie musiałam nigdzie chodzić.
Wczoraj byliśmy w krematorium w Rudzie Śląskiej; na autostradzie był wypadek, co nas trochę opóźniło i mimo tego, że mój braciszek jechał potem 210 na godzinę [popatrzyłam na niego z politowaniem, więc później jechał z normalną dla siebie prędkością czyli koło 160 - miałam wrażenie, że się wleczemy ;) ], spóźniliśmy się 25 minut na półgodzinne pożegnanie :D Dziadek bez wątpienia czuł satysfakcję, bo w końcu wyszło na jego - zawsze zarzucał mojemu bratu brak punktualności :D Ale oczywiście okazało się, że nie ma problemu, bo mieli czas. A jak już byłam w Rudzie, to nie mogłam nie skorzystać z pewnych możliwości towarzyskich i kiedy ja oglądałam zdjęcia z gór wysokich i nie tylko, Michał z Dianą czekali na mnie racząc się pizzą, makaronem i czym tam jeszcze. Fajnego mam brata, nie?
A jakbym akurat nie miała nic na głowie, dzień wcześniej zepsuł mi się komputer. Padła płyta główna - i to równie skutecznie, co niespodziewanie. Na szczęście komputer PTRka stoi u mnie od ponad miesiąca w zapasie, więc pół nocy składaliśmy z bratem jeden z dwóch. Nie muszę mówić, że mój brat nie zastanawiał się ani chwilę, czy woli sen czy takie atrakcje, prawda? A ostatnio nikt z nas nie śpi do południa ;) Teraz również można odpowiadać na pytanie z poprzedniego akapitu :D
Komputer działa, PTR zgodził się go mi zostawić na dobre, a na dodatek poprzedniego dnia spóźnił się do pracy tylko po to, żeby zawieźć mnie do wypożyczalni sprzętu rehabilitacyjnego. Monika z kolei wynalazła jakąś koleżankę, która przetłumaczyła mi tekst informacji o śmierci dziadka na niemiecki, bo do siedzenia ze słownikiem całkiem nie mogłam się przekonać. Już łatwiej poszło mi z angielskim i francuskim. A potem sprawdzała mi różne dziwne rzeczy w necie, bo ja właśnie byłam bez komputera. Już nie mówiąc o tym, że wczoraj do pierwszej w nocy przepisywała pierwsze wykłady od Salwatorianów; ja w ich trakcie balowałam na Śląsku.
Co więcej, dzień po pogrzebie jadę do Suwałk, co powinno rozwiązać większość problemów z przystosowywaniem się do nowej rzeczywistości. Tam to normalnie jest centrum odnowy :D
O tym tłumie, co to o nas pamięta w modlitwie w ogóle nie będę pisała, bo i jak?
Gdyby ktoś jeszcze chciał pomóc, to chyba musi sam coś wymyślić, bo normalnie wszystkie sprawy obstawione ;)