w gąszczu codzienności
Życie robota
dodane 2008-01-16 22:49
Melduję, że nadal żyję. Aczkolwiek jest to wyłącznie zbieg przypadków ;) Czuję się jak robot zaprogramowany do pewnych czynności - i wyłącznie tych. Dziadek, praca, dziadek, praca, dziadek, apteka, dziadek, łóżko rehabilitacyjne, dziadek, opiekunka, dziadek, praca, dziadek, materac, dziadek, praca, dziadek, apteka, dziadek. Spania nikt nie zaprogramował, 20tkę dodałam sama włamując się do opragromawania; nie mam pojęcia, jak inaczej można by to było przetrwać. Że coś jest nie tak, uświadomiłam sobie przed chwilą, kiedy doszłam do wniosku, że przewracam się nie tylko z niewyspania, ale i z głodu. W lodówce znalazłam wyłącznie masło i majonez. Uczciwie przyznam, że lubię ten zestaw ;) Chleb również posiadam - ale jedynie dlatego, że chleb dla dziadka kupiliśmy oboje z bratem, więc jeden został u mnie. W ogóle ani razu podczas ostatnich dni nie przyszło mi do głowy, że zakupy należy robić nie tylko dla dziadka, ale i dla siebie... Widocznie niezaprogramowane.
Co więcej, czeka mnie jeszcze rozmowa z dziadkiem na temat wizyty księdza. Muszę tylko trafić na moment, kiedy będzie mniej więcej wiedział, co się dzieje. Dziadek po 88 latach życia jest na etapie, kiedy twierdzi, że jest katolikiem i się tego nie wstydzi, ale bycie katolikiem najwyraźniej w żaden sposób nie wiąże się dla niego z sakramentami... A ja prawdę mówiąc jestem już w takim stanie, że organizowanie życia sakrametalnego dorosłemu facetowi mnie głównie wkurza. Wkurzają mnie opowieści o tym, jak dobrze się ustawił w życiu, jak sobie zapewnił starość i tak dalej, kiedy o najważniejszym nawet nie pomyśli. Już nie mówiąc o tym, że to "zapewnienie sobie starości" to żadna dziadka zasługa, ale po prostu moje i brata poczucie obowiązku. Przecież dziadek nigdy nie brał pod uwagę takiego scenariusza. No ale dla niego to, że nie dzieje mu się krzywda, wynika bez wątpienia z tego, jak sam to sobie zorganizował... Ech :D
A tak naprawdę to się trzymam. To znaczy trzymałam się do momentu, kiedy okazało się, że musizę podjąć decyzję, czy idę w sobotę na mszę, czy w niedzielę przyjmuję księdza po kolędzie. Bo że ciasto będę piekła w nocy z soboty na niedzielę, to już wcześniej wiedziałam. Ale już się pozbierałam, bo wyliczyłam, że jak pójdę na szóstą rano, to się wyrobię. Chwilowo zakładam, że jakoś wstanę i proszę mnie nie wyprowadzać z tego przeświadczenia ;) Na tym etapie to już chyba nie ma różnicy...