przez piaski pustyni, wilcze wędrowanie
Spóźnione, ale co tam
dodane 2007-11-07 23:28
Weszłam sobie właśnie na blog Kamyka i przeczytałam notkę o świętowaniu Wszystkich Świętych. Wiem, że tydzień po, ale jednak napiszę.
Tak naprawdę nigdy nie lubiłam tego święta. Od dzieciństwa kojarzyło mi się z ranną pobudką, gorączkowym pośpiechem wyjazdowym, objeżdżaniem kolejnych cmentarzy, błądzeniem w poszukiwaniu grobów całkowicie nieznanych mi ciocio-praprababć i tym podobnych, zdrętwiałymi z zimna palcami i powrotem do domu w środku nocy... A wcześniej, kiedy zapadał zmrok i na cmentarzu tworzyła się jakaś atmosfera, ja już byłam tak tym wszystkim zmęczona, że resztki sił zużywałam na marudzenie rodzicom, żeby wreszcie wracać.
Za to w tym roku... W tym roku to święto było prawdziwym świętem. Świętem, które rozpoczyna się radosnym wyśpiewaniem wigilii i uroczystą kolacją ciągnącą się do późnej nocy, aby przez poranne oficjum chwały [no dobra, nie mam pojęcia jak to jest po naszemu] dojść do uroczystej Eucharystii. Eucharystii, którą naprawdę się celebruje, śpiewając wszystko oprócz czytań [ale w zamian w kilku językach ;) ] i homilii... A potem jeszcze wielki świąteczny obiad - jeden z czterech wielkich świątecznych obiadów w roku. Tak wielki, że przy deserze nawet rozmawiać można :D
I współczuję wszystkim, dla których ten dzień zamiast radosnym świętem był maratonem cmentarnym. Oraz oznajmiam, że naprawdę da się inaczej :)