wilcze wędrowanie
Flisakiem być
dodane 2007-07-05 12:33
Mimo tego, że prawie nie chodziłam, a w okolicach gór pałętała się jakaś mgła, na spływ się wybrałam. W końcu w łódce powinno się siedzieć, nie? Pozostawała kwestia dotarcia do tejże łódki, ale udało się ja sprytnie rozwiązać za pomocą dwóch busów. W międzyczasie pogoda zrobiła się jak wymarzona, chmury i mgły gdzieś się rozpłynęły, a współtowarzysze busowej podróży zgodnie twierdzili, że dziś ma być najładniej z okolicznych dni. Jak tak, to świetnie!
Na przystani dosłownie weszłam w tłum kilkuset chyba flisaków i zarejestrowałam pierwszy problem - jak ja mam znaleść kolegę w białej koszuli, kubraczku i kapeluszu w tłumie identycznie ubranych osobników? Postanowiłam odłożyć zagadnienie na później i zająć się lekturą Chmielewskiej [tak tak, francuski pojechał na wakacje - być może wybrał się na Trzy Korony na przykład?] pod jakimś cienistym drzewem, ale w trakcie wybierania tegoż prawie wpadłam na rzeczonego kolegę.
Po dopełnieniu formalności i ustaleniu, kiedy mamy szansę płynąć, poszliśmy na przystań właściwą, gdzie z entuzjazmem zabrałam się do fotografowania wszystkiego, co mi weszło w obiektyw. Czynność tę musiałam co chwilę przerywać, kiedy moje obiekty nabierały ochoty na wysokich lotów konwersację po góralskiemu. Chyba powychodziłam z tego obronną ręką, ale co się nagimnastykowałam, to moje. Ciekawe, że wszyscy kręcili się wokół jednego tematu ;)
Po odpowiednich przygotowaniach, kiedy połowa z nas prowadziła owe fascynujące rozmowy, a druga połowa znosiła i wiązała łódki, wypłynęliśmy. Ostatni raz płynęłam Dunajcem dziecięciem będąc, ale przełom znam jako tako z perspektywy roweru jadącego drogą do Czerwonego Klasztoru. Co zupełnie nie przeszkodziło mi na wszystkie zagadki odpowiadać dokładnie na odwrót. A zagadki pytały, czy daną górę będziemy właśnie mijać po lewej, czy prawej stronie. Mnie tam już wszystkie strony dawno zdążyły się pomylić i w ogóle jestem zdania, że Dunajec robi nie tylko dzikie zakręty, ale i supełki. Bo inaczej jest to niemożliwe, no!
Do wody udało mi się nie wpaść - mimo spacerów i różnych akrobacji, które tam uprawiałam ze względu na zdjęcia, za to doszczętnie spaliłam sobie nos. Od trzech dni wsmarowywuję w niego zatrważające ilości kremu i czekam, co będzie. Wsmarowywałabym też w przedziałek, ale jakoś tak głupio ;)
Z łódki nie wysiadłam na przystani właściwej, ale popłynęłam sobie dalej na przystań flisacką. Gdzie od razu wpadłam w ręce [a raczej w język] pana operującego wózkiem wyciągającym łodzie na brzeg. Tamci flisacy to była pestka! Ale dobrze, że już miałam zaprawę :D Odsiecz, która po pewnym czasie nadeszła, oznajmiła, że on tak tylko gada, a tak naprawdę to ma syna księdza. Może musi toto odreagować? :D Podróż zakończyłam jazdą autobusem pełnym flisaków. Ja wróciłam do Chmielewskiej, a kolega pojechał do pola siano zwozić. Oboje mamy wakacje...