O codzienności niezwykłej.
dodane 2018-04-26 08:19
Podczas pierwszej wizyty kilka miesięcy temu, podczas rozmowy podzieliłem się, że naszą drogę opisałem w "Dolinie Błogosławieństwa". Usłyszałem: "byłabym zainteresowana". Sprecyzowałem, że dla wielu to może być książka science fiction. Powiedziałem, że wyślę. Jednak nie wysłałem. Przedwczoraj na kolejną wizytę książkę zabrałem ze sobą. I gdy wyjąłem ją z segregatora, stało się coś czego słowa nie oddadzą. Pani doktor zapytała o wyznanie. Odpowiedziałem i usłyszałem, że zatem wszyscy jesteśmy chrześcijanami. I w kilku słowach opowiedziała o know-how Bożego działania. Podziękowała i wtedy dodała, że jest tylko lekarzem i wszystko w rękach Boga. Chwilę później: " życzę, aby Bóg uzdrowił waszego syna", na policzkach żony łzy. W drodze powrotnej usłyszałem od żony: to pierwszy lekarz, który stanął na naszej drodze, od którego usłyszałam, że wszystko zależy od Boga. Było tam niewiele słów, ale cała sytuacja była dla mnie osobiście czymś absolutnie z innego wymiaru. Pewne doświadczenie, które wyryło trwały ślad w duszy i dotyczyło wielu zmysłów naraz. Tak spotęgowane, iż trudno nazwać racjonalnym. W pewnym momencie powiedziane: "ja wiem doskonale o czym Pan pisze, trudno jednak uwierzyć, jeśli się nie doświadczy" znaczyło dla mnie, że Pani doktor poznała Boga. Będąc już w poczekalni po zakończeniu wizyty, Pani doktor wyszła do nas i dopowiedziała: " jeszcze raz dziękuję, że przywieźliście i obdarzyliście mnie Państwo Waszym błogosławieństwem". Nie mam nawet na myśli konkretnie tego miejsca, ale całości tego świata lekarsko-medycznego świata autyzmu, gdzie popyt przewyższa podaż, gdzie diagnostyka jest tak szalenie droga, gdzie deficyt lekarzy z otwartym umysłem, gdzie choroba za każdym razem ma inne oblicze, niezwykle trudne do odkrycia, tam spotkałem Jezusa. On jest obecny tam, gdzie w ogóle się go nie spodziewałem.
I wczoraj też dotarło, że Bóg jest tu z nami. W naszych zmaganiach. Owocna rozmowa facebookowa umożliwiła mi spojrzeć i zobaczyć. Popatrzeć oczami Jezusa. Wcześniej inaczej sobie wyobrażałem to czy tamto. Planowałem według swoich pragnień, oczekiwań, zamierzeń. Okazało się, że trudne a często niemożliwe jest nasze funkcjonowanie na czas, na godzinę, na dzień, na wydarzenie, na plan, na trzeba ... Jeżeli toaleta młodego potrafi być o 17- tej a wyjście na godzinną terapię potrafią poprzedzać trzy godzinne przygotowania negocjacyjno-operacyjne, to reszta zadań też bywa niełatwa. I dlatego szukam swojego miejsca a raczej czasu i miejsca, które wybrał dla mnie Bóg. Dostosował do naszych warunków polowych z dodatkowym brakiem ekwipunku. Jest z nami w trudnościach, niezrozumieniu przez świat i ludzi, płytkich ocenach, tam, gdzie targają nami większe emocje a trudności przewyższają poziomem trudność z wyborem miejsca urlopu między Szeszelami a Malediwami, tam gdzie nasz plan musimy na bieżąco weryfikować. Mimo mojego ogromnego pragnienia do ewangelizacji na moich zasadach, dostałem dość określony teren i określone ramy, w granicach określonych przez Jezusa. Tam, gdzie mogę się dostosować, stawiając na pierwszym miejscu i biorąc zawsze pod uwagę naszą główną misję miłości. Cieszy zatem to co owocuje i to co pozwala mi dotykać obecności Jezusa. Pamiętam początki założenia grupy katolickiej autyzmowej. Wcieliłem do niej niejako siłą jakieś 15 osób. Krótko po założeniu awantura. O to czy Pan Jezus pragnie w dzisiejszych czasach uzdrawiać. Zero pączkowania, sytuacja napięta. Produkcja postów na siłę, na rozkręcenie, na ruch, na moje oczekiwania. Cisza. Mijały miesiące i sytuacja niewiele się zmieniała. Miałem plan, oczekiwania. Ludzki plan. I kiedyś już trzymałem w ręku przycisk: delete, gdy jeden z moderatorów z innej grupy wpadł do naszej i szepnął: nie ma tu Ducha Świętego. Miał rację, nie było. Dziś wierzę, że jest. 750 członków i z tego już rozsądna liczba rodziców, którzy żyją grupą i w grupie. Jest modlitwa, są świadectwa i jest tu pokój. Pokój. Żyjemy w pokoju. Jezus jest tu obecny z nami. I Chwała Panu za realizację, Jego, nie moją, że ten pewien sposób naszego zamknięcia, nas i wielu innych rodziców w domach, przekuwa na coś żywego i obecnego, na wspólnotę wirtualną, ale jednak w relacji jeden do drugiego. I takie przekonanie, że Bóg każdego z nas wyposaża i zaprasza. Na miarę Jego planu a nie własnego.
Moje starszę dzięcię z uporem maniaka gra siódmy rok w koszykówkę. I żeby się nam nie nudziło z samym autyzmem, jakoby pracy bywało za mało, plan operacyjno-taktyczny współpracy z młodym, na który i tak czasami brakuje doby - to wszystko było za mało, mamy kolejny gips. Doszedł transport do szkoły i ze szkoły, na godzinę a raczej konkretną minutę, tata albo mama powinien zawieźć albo odebrać, pełna dyspozycyjność wymagana. Dzisiaj kontrola u lekarza, zdjęty gips, założona orteza. Nie taka zwykła, ale specjalna Taka do truchtania czy nawet grania. Tak mi mówi moje dziecię. W końcu za miesiąc ćwierćfinał MP. Wróciliśmy z założoną ortezą jeszcze raz do gabinetu lekarskiego. Lekarz wygrzebał coś z szafki. Widzę w jego ręku cały karton z płytami DVD. Coś dla Ciebie, mówi do mojej Zuzy. Dla koszykarki film o koszykówce - "krok za krokiem". Na korytarzu Zuza pokazuje mi zwykłą białą okładkę tej płyty a na niej nadruk, który umieścił wcześniej ten lekarz. To cytat z Pisma Świętego Mt 11, 28-29. Dziś trzeci dzień z rzędu obecność Jezusa. Zwykła przychodnia lekarska a tam ktoś niezwykły. Chirurg, który spotkał Jezusa.
https://www.facebook.com/joanna.kucharczak.39/posts/221895521722953