Bóg jest dobry. To co siejesz, żąć będziesz ...
dodane 2018-03-10 00:31
Krótko po diagnozie (20 miesięcy) usłyszałem: "pozwólcie Bogu działać, Bóg ma wspaniały plan dla Waszej rodziny" w sposób tak unikatowy, powiązany z tak konkretnymi wydarzeniami, że zrodziła się we mnie absolutna pewność spotkania Boga. Po raz pierwszy w życiu. Od tego momentu nic już nie było takie jak wcześniej. I nastały lepsze dni. Stan Olafa poprawiał się. A było od czego wychodzić. W kwietniu kończy sześć lat. Ostatni rok, półtora, dwa to jakaś olbrzymia blokada. Postępy niewielkie, zaciągnięty olbrzymi hamulec. Z zewnątrz dla wielu ludzi wyglądało na to, że my już jesteśmy na prostej, że to takie nasze narzekania, że przecież nie widać, że chory. Uśmiechnięte zdjęcia, zawsze pogodny a on (jeśli już) to wyrośnie z tego. To wszystko w momencie, gdy Olaf nie był w stanie się rozwijać. Widziałem, czułem, przeżywałem te blokady. Oddałeś wszystko, aby walczyć i stoisz. Stoisz w miejscu. Oddałeś całą normalność, przeorganizowałeś wszelkie możliwe tematy, starasz się, drążysz, dajesz a nade wszystko KOCHASZ. I stoisz. Wołasz, prosisz, pytasz, bluzgasz, obrażasz się, przepraszasz, padasz, wstajesz, odchodzisz, wracasz, NAWRACASZ SIĘ. Codziennie na nowo. Już nie po to, żeby wyrwać zdrowie malucha i kupić je od niebios, ale po to, żeby znów móc dzielić się tym doświadczeniem Jego miłości, naładować akumulatory, dotknąć (łaski) i być znowu napełniony w walce o malucha. O drobne słowa i minimalne postępy. Skala jest różna. Bywa, że inny maluch potrzebuje na to niecałej minuty a Olaf i ja miesiąca, dwóch czy w rok się nie udaje. I łapałem to doświadczenie Bożego spotkania. Wracałem i staram się wracać. I często mam to poczucie smutku, że dzieciaki (wiele dzieciaków) walczy i walczą rodzice. Starają się i nie ma odbicia. Nie rozumiem tego i chyba nie potrafię się z tym pogodzić. I pytałem kapłana ostatnio czy to, że dzielę się tym co czyni dla nas Pan, nie wywołuje u innych smutku. Wiem, że tak może być. Tak bardzo chciałbym, aby niosło to nadzieję. Tak bardzo chciałbym dziś wykrzyczeć, że nie wiem dlaczego jest tyle cierpienia na świecie, ale wierzę, że to nie smutny plan Pana Boga. I chciałbym dziś krzyknąć z radości, że ostatnie dni, tygodnie to jakiś przeskok. Krok olbrzymi, oczywiście w naszej indywidualnej skali, trochę innej od świata zewnętrznego. Uwierzycie ?? - wreszcie gadamy, gadamy więcej niż jednym, dwoma słowami, z sensem, funkcjonujemy w emocjach. Daje radę. Nie potrafię ubrać tego słowami. Więcej elementów, taki całokształt ruszył. I to w momencie, gdy badania lekarskie kondycji organizmu mówią o całkowitej katastrofie. Jakaś blokada puszcza. I jeszcze jedno - w indywidualny sposób doświadczam, że dziękczynienie należy się Bogu, gdyż to On to wszystko rozpoczął. To On dał nadzieję, gdy płakałem nad łóżeczkiem kilka lat temu. I to On w grudniu pokazywał kolejny etap: namaszczenie chorych. Zaufałem i poprosiliśmy o sakrament. A dziś po prostu dzielę się tym, że nie znam tego co będzie jutro, ale wierzę (a jak wątpię w niektóre dni to powinienem wierzyć), że w Bogu nie ma ciemności. Jeśli jest ciemność to nie jest ona od Boga. Bóg jest dobry. To co siejesz, żąć będziesz ... Bóg jest dobry.