Spektakularny upadek
dodane 2017-05-13 06:15
Każdemu zdarza się wywinąć orła z wielkim hukiem.
Co za spektakularny upadek! Leciałam przed siebie w ułamkach sekund i wiedziałam już, że ten lot, tak łatwy, tak szybki, skończy się spotkaniem z twardym, brudnym podłożem. Zaskoczenia nie było. Była droga, która znajdowała się zbyt blisko moich oczu. I policzków. I ust. Po prostu była zbyt blisko. Kocham ją, ale niekoniecznie pragnę w niej ryć nosem... Upadłam podcinając mojego Ukochanego. On też upadł. Przyznam szczerze, że to sprawiło, że poczułam się jeszcze gorzej, gdzieś mnie tam skręciło w środku i łzy napłynęły do oczu. Moi najbliżsi towarzysze spojrzeli na mnie z rezygnacją. Z rezygnacją - nie z rozczarowaniem, ani, (fajnie by było!), ze zdziwieniem. Gdyby się dziwili, albo rozczarowali to by znaczyło, że oczekiwali ode mnie czegoś więcej, a oni nie oczekiwali, oni wiedzieli, że znowu się potknę. Tak, tak, oto ja! Ciapa, która ciągle się potyka i wciąż jest przyczyną problemów tych, których kocha! (W końcu Pan Ukochany też został pociągnięty moim potknięciem i boleśnie obił sobie kolano.)
Leżałam więc na ziemi z obtartą twarzą, a łzy rozmazywały pył drogi w błoto na moich policzkach. Mój Ukochany pozbierał się ze zwyczajną dla siebie lekkością i, choć wiedziałam, że sprawiłam mu ból, odwrócił się do mnie i zapraszająco wyciągnął rękę. Spojrzałam na Niego. Uśmiechał się.
- Przepraszam, że znowu się potknęłam! - załkałam - Nie wiem co się ze mną dzieje, nogi mi się plączą! Myślałam, że już złapałam równowagę... - szlochałam jak małe dziecko.
- Głuptasie... - uśmiechnął się obejmując mnie i podnosząc - Jak mogłaś złapać równowagę skoro nie trzymałaś mnie za rękę? Dlaczego ją puściłaś?
- Myślałam, że umiem sama... - zawstydziłam się i nawet przemknęło mi przez myśl czy nie zaproponować, że odpocznę trochę na tej zielonej trawie z boku. - Może idź dalej sam, a ja tu... - zaczęłam.
Spojrzał na mnie surowo. Ten czuły uśmiech, który tak uwielbiam, na chwilę zniknął z Jego ust i już wiedziałam jak głupi był mój pomysł. Pobocze wprawdzie jest takie wygodne i kuszące... Ale wtedy mogłabym stracić Go z oczu i zgubić w tym tłumie, który szedł z nami. Nie, nie, stanowczo lepiej było się Go trzymać. Podałam Mu więc rękę. Znów się uśmiechnął. Wtedy poczułam, że On autentycznie cieszył się z tego, że z Nim idę! Cieszył się ze mnie, chociaż to ja powinnam być sto razy bardziej wniebowzięta, że mnie zawołał na tą pielgrzymkę i, że w ogóle na mnie spojrzał! Z wdzięcznością przylgnęłam do Jego ramienia.
- Już nigdy Cię nie puszczę! - zaśmiałam się przytulając Go mocniej.
- A ja nigdy Cię nie zostawię. - odpowiedział ściskając mocniej moją rękę. - Chodźmy, droga jest trudna, a do celu daleko.
Wzięliśmy nasze krzyże - Jego wielki, ciężki, naznaczony pewną tajemniczą ponadczasowością i mój - mały, mieszczący się w ręce. Spojrzałam na mojego Towarzysza. Jak lekko podnosił swój ciężar! A przecież jeszcze musiał podtrzymywać mnie po drodze! Obróciłam wzrok na mój mały, lekki krzyżyk. Mieścił się w dłoni, a wydawało mi się jakbym miała zniknąć pod jego ciężarem. Zawstydziłam się swojej nieudolności. "Jestem do niczego..." - pomyślałam.
- Jesteś moja. - odparł moim myślom nie przestając mocno ściskać mojej ręki. Uśmiechnął się lekko pod nosem, a ja pomyślałam, że wszystko, ale to wszystko uda mi się naprawić i góry przeniosę, i świat zmienię, i siebie też, i będę szła lekko na tych moich ciężkich, poplątanych nogach, i zrobię cokolwiek, cokolwiek o co mnie poprosi, jeśli tylko będę mogła wciąż trzymać Jego dłoń i widzieć ten czuły uśmiech, który tak kocham!