Historia budująca na Adwent 2012

dodane 04:33

W tym czasie adwentu wypada podzielić się także jakąś historią, która może posłużyć  ku pokrzepieniu serc. Choć obecnie tego typu opowiastki nie są w modzie, zdaje się nikt już nie chce krzepić serc, bardziej zabawiać serca. Niemniej jednak Boliwia jest pełna niezwykłych ludzi i w Polsce zdaje się niekiedy ciężko znaleźć herosów tej miary; a może są ukryci, bo dobroć lubi się ukrywać przed tanim okiem dziennikarzy.

W sąsiedniej parafii, na osiedlu Chimba, żyje emerytowany już biskup polowy sił zbrojnych Boliwii. Monseñor Manuel Revollo ze swojej fizjonomii jest podobny do samej armii boliwijskiej – malutki, przygarbiony, trudno mu podnieść głowę i zawsze ktoś mocniejszy prowadza go za rękę. Za to charakter ma człowiek nieprzeciętny. Jest tajemnicą poliszynela dlaczego ten emerytowany biskup polowy nie otrzymuje od rządu żadnej emerytury. Jeszcze w dawnej epoce rozprzedawania dóbr narodowych jako jedyny z biskupów ośmielił się sprzeciwić dyktatorskiemu usposobieniu prezydenta Goni. Mówi się, że prezydent któregoś razu zebrał wszystkich biskupów i zapytał ich, co sądzą o pomyśle „dokapitalizowania” gospodarki. Pod hasłem „dokapitalizowania” kryła się zwyczajna i bezkrytyczna wyprzedaż kopalni i złóż naturalnych, elektrowni i sieci elektrycznych a nawet zasobów wody pitnej. Monseñor Manuel miał wtedy zauważyć, że tego typu projekt się nie powiedzie. Prezydent, choć nie kobieta, zareagował histerycznie. Jego wzburzenie było tym większe, że przecież nie pytał dla zyskania rady, ale dla usprawiedliwienia swojego sumienia albo z braku sumienia tylko dla wprawnego manewru propagandowego, żeby pokazać, że nawet Kościół go popiera. W rzeczywistości postać prezydenta była jedną z tych wielu marionetek, za którymi kryła się polityka Stanów Zjednoczonych. Zresztą dziś ów prezydent oskarżony w Boliwii o malwersacje i pogwałcenie praw człowieka przebywa w Stanach jako dysydent polityczny. Więc nasz biskup przypłacił swoją szczerość złożeniem z urzędu kapelana i dyskryminacją jego praw. Kiedy z wiekiem prosił o przysługującą mu emeryturę, jego dokumenty zawsze się gubiły w urzędach państwowych. Kiedy pytał czemu się gubią, jakiś ze śmielszych urzędników poradził mu, żeby już nie ponawiał prośby o emeryturę, bo to tylko irytuje jego przełożonych. Ktoś mógłby powiedzieć: co za niesprawiedliwość! A monseñor Rebollo pewnie i tak dziękuje Bogu, że razem z emeryturą rząd nie pozbawił go życia. Jego znak sprzeciwu wobec prezydenta był jak proroctwo. Niedługo po „dekapitalizacji” gospodarki, kiedy już wszystkie strategiczne gałęzie przemysłu były w rękach wielkich korporacji międzynarodowych, w Boliwii wybuchła wojna. Powiedzmy, dzięki Bogu, nie doszło do prawdziwej wojny domowej. Ale zamieszki jakie w 2005 roku wywiązały się w moim mieście Cochabamba przeszły do historii pod nazwą „Wojny o wodę” (Guerra de Agua). W Polsce nikt o tym nie słyszał. Bo do Polski rzadko docierają wiadomości z Boliwii. Jednak na ulicach Cochabamby przelała się krew. Ta historia nawet doczekała się ekranizacji. Hiszpanie nakręcili dobry film pod tytułem „También la lluvia” (Także deszcz). Niepokoje rozpoczęły się kiedy nowy, prywatny właściciel wodociągów i ujęć wody podniósł ceny ponad dwukrotnie. Woda, o której później biskupi Boliwii, a nawet ONZ powiedzieli, że dostęp do niej jest prawem człowieka, stała się symbolem globalnego wyzysku kraju. Podczas gdy zwyczajnym ludziom brakowało pieniędzy, żeby zapłacić rachunki za wodę, koncerny międzynarodowe wzbogacały się krociami na boliwijskim złocie, srebrze, gazie, cynku i innych produktach, a nawet na wodzie. W Cochabambie wybuchły regularne walki między wojskiem i ludźmi. Zabarykadowane ulice, koktajle Mołotowa, maczety kontra karabiny. Ale zwyciężył naród. Rząd być może wystraszył się własnej chciwości. Prezydent zbiegł na tyły swoich amerykańskich popleczników, a karierę polityczną zaczął nikomu jeszcze wtedy nieznany przywódca Związków Zawodowych Producentów Liścia Koki – Evo Morales. Nic dziwnego, że Evo cieszy się dziś duża popularnością. W zestawieniu ze swoimi poprzednikami, może uchodzić prawie za anioła: zabija mniej, kradnie mniej, a przynajmniej rozdaje coś ubogim.

Ale wróćmy do naszego biskupa. Dziś ma już 85 lat. Upokorzony przez aparat władzy, wrócił do pracy na parafii. Ale wygodna parafia w mieście nie zaspakaja duszpasterskiej gorliwości staruszka. Przypomniał sobie jak Jan Paweł II w czasie swojej wizyty w Boliwii w 1984 roku, powiedział mu: Manuel, ty nie zapomnij o misjach w górach. Więc w każdej wolnej chwili, na ile zdrowie pozwala, monseñor Manuel jedzie do odległych wiosek na 4000 metrów, chrzci dzieci, błogosławi małżeństwa, spowiada, ewangelizuje… Jego współbracia klaretyni mówią mu, żeby już przestał, że zawsze wraca chory z gór, że nie ma sensu. A on odpowiada, że chętnie by został w domu, gdyby ktoś z jego młodszych braci podjął górską misję. I tym sposobem zamyka usta swoim braciom, a właściwie to ich własne wyrzuty sumienia każą im zamilknąć.

Pan zakrystianin z mojej parafii czasem towarzyszy biskupowi, jako kierowca, w jego górskich misjach. Zna sporo ciekawych historii z życia biskupa. Ponoć któregoś ranka gospodyni weszła do pokoju biskupa, żeby posprzątać i pyta: skąd ekscelencjo taki piękny zapach. Biskup miał odpowiedzieć bez większego namysłu: a, tej nocy miałem wizytę Maryi. Innego razu, opowiada sam biskup, jadąc samochodem z Oruro do La Paz, miał ponownie widzenie Maryi, która kazała mu jechać inną drogą, żeby ominąć pewną miejscowość. Biskup, choć wydawało mu się to głupie zjechał na uciążliwy objazd. Po latach dopiero ktoś się mu wyspowiadał, że czekał na niego ze zleceniem zabicia go. Zresztą więcej razy stawał biskup w niebezpieczeństwie śmierci. Pracując na parafii w Ansaldo upominał swoich ludzi, że nie powinni wchodzić w handel narkotykami. Był to czas podobny do tego, który przeżywamy obecnie w Boliwii, że kokainę w niektórych wioseczkach można było kupić na głównym placu. Biskup, wtedy jeszcze nie biskup, zabrał na okazję chłopaka, który wyjął pistolet i powiedział, że ma za zadanie zabić księdza. Widać niedoszły zabójca był na tyle przestraszony, że zaczął swoją robotę od spowiedzi. Nie wiedział, że samo wyznanie grzechu, który planował dało mu skruchę, wpuściło trochę światła do jego serca i nie pozwoliło perwersji zawładnąć sumieniem. A ksiądz musiał szukać chłopakowi sposobu ucieczki i nowego życia w innym zakątku świata. A może taki właśnie był zamiar niedoszłego mordercy, żeby wyrwać się z sitwy przy pomocy księdza. Kto to wie? Jedyne pewne, że ksiądz zamiast zostać męczennikiem, z czasem musiał zostać biskupem.

Ksiądz biskup Manuel błogosławi jakąś zasłużoną parę. (Zdjęcie z gazety)

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024