Wycieczka pociągiem
dodane 2012-11-20 04:36
8-9. 11. 2012
Historia kolejnictwa w Boliwii zaczyna się z przegraną wojną przeciwko Chile w połowie XIX w. W tej wojnie Boliwia straciła na rzecz Chile terytorium wielkości połowy terytorium Polski. Stracili ziemię, a właściwie piasek, bo zagarnięte przez Chile tereny to Pustynia Atakama – najsuchsze miejsce na ziemi. Zdarza się, że deszcz nie pada tu nawet przez 30 lat. Ale najboleśniejszym ciosem była utrata dostępu do morza. Boliwia straciła ponad 500 km wybrzeża Pacyfiku, a co za tym idzie, stała się krajem odizolowanym od świata, z jednej strony przez wysokie góry, a z drugiej strony przez nieprzebytą dżunglę tropikalną. Historycy twierdzą, że w czasach wojny o Pacyfik Boliwia była krajem lepiej rozwiniętym i bogatszym od Chile. Paradoksalnie wojska wysłane do walki nigdy nie zmierzyły się z wrogiem. Pechowo konflikt wybuchł w czasie karnawału. Żołnierzom nie było po myśli umierać, woleli tańczyć. Innym czynnikiem, który działał na niekorzyść Boliwii było zaangażowanie Korony Brytyjskiej po stronie Chile. Po wojnie okazało się, że wszystkie kopalnie saletry i miedzi, jakie znajdowały się na terenie zyskanej przez Chile Pustyni Atakamy stały się własnością brytyjskich przedsiębiorstw. W negocjacje powojenne wmieszała się jeszcze Argentyna, której Boliwia w zamian za tę „przysługę” też musiała oddać pewien skrawek ziemi. Nawiasem mówiąc, podobna byłą historia innej przegranej przez Boliwię wojny z Paragwajem w latach 30 dwudziestego wieku. Wierzono, że tropikalne tereny boliwijskiego Chaco posiadają bogate złoża ropy. Wojnę, która trwała 5 lat nakręcały dwa przedsiębiorstwa wydobycia i przetwórstwa ropy. Stronę boliwijską uzbrajała amerykańska Standard Oil, a stronę paragwajską dobrze znana Royal Dutch Shell. Z tej perspektywy trudno się dziwić, że dziś w Boliwii szafuje się hasłami antyimperializm, antykapitalizmu, antypatriarchalizmu i innymi jeszcze anty…
Chile w traktacie pokojowym z Boliwią, w zamian za ustępstwa terytorialne, zobowiązało się wybudować drogę kolejową z portowego miasta Antofagasta do Oruro na boliwijskim Altiplano. I tak właśnie zaczęła się w Boliwii przygoda z koleją. Z Oruro dalej poprowadzono tory do La Paz, do Cochabamby a później jeszcze z Cochabamby do Aiquile. Na większości z tych tras dziś już się nie spotyka pociągów. Zostały dworce kolejowe, wspomnienia, emerytowani kolejarze i zdewastowane torowiska.
Jednak na odcinku z Cochabamby do Aiquile funkcjonuje jeszcze szynobus. Trzy razy w tygodniu wyjeżdża z okazałego dworca w Cochabambie autobus, który zamiast kół gumowych ma żelazne. W autobusie nawet jest kierownica, która prawdopodobnie służy do regulacji odstępu między kołami, co pozwala pokonywać ostre zakręty. Mieszkańcy nieprzyzwyczajeni do widoku pociągu często na szynach rozkładają swoje stragany, punkty gastronomiczne, parkują samochody, wyrzucają śmieci. Maszynista musi bardzo uważać. Z pomocą mu idą psy, które na widok pociągu reagują zaciekłym szczekaniem i przynajmniej ostrzegają przechodniów.
200 km trasy do Aiquile szynobus pokonuje w 8 godzin. Prędkość nie jest zawrotna, ale budzi respekt już sama trasa kolejowa zbudowana ponad 100 lat temu. Wiedzie ona przez piękne górskie tereny, wzdłuż głębokich kanionów rzek, przez wioski zapomniane od świata, wśród kwitnących kaktusów i czerwonych skał. Każdy może zatrzymać pociąg w dowolnym miejscu jednym machnięciem ręki. Maszynista nie robi problemów. Po wysokich schodach wsiadają kobiety w tradycyjnych strojach. Ciągną za sobą worki z produktami na sprzedaż. Z jednego worka uciekły kurczaki. Wszyscy pasażerowie zaangażowali się w łapanie drobiu, który rozpierzchł się po całym pokładzie. Na stacjach dzieci sprzedają podłużne woreczki z galaretką. Woreczek należy nagryźć na rogu i smacznie wyssać jego zawartość. Pan, który siedział przede mną niestety nie zabrał ze sobą zębów. Więc grzecznie poprosił swojego sąsiada, żeby mu nagryzł woreczek. A potem wdzięczny za przysługę, mógł już się delektować smakiem upragnionej galaretki.
Dojechaliśmy do Aiquile po południu. Przyjęły nas siostry – Córki Bożej Miłości, które prowadzą w miasteczku szpital. Aiquile jest stolicą chiarango – małej dziesięciostrunnej gitarki, której pudło oryginalnie wykonywało się z pancerza pustynnego zwierzątka zwanego quirquiñcho. Poza tym o mieście było głośno za sprawą trzęsienia ziemi, które w 1997 roku niemal zupełnie zrównało je z ziemią. Dziś już wszystko jest pięknie odbudowane. Nowa katedra powala z nóg swoim bogactwem.
Pytam siostry z czego żyją tutejsi ludzie. Mówią, że większość żyje z rolnictwa, ale oprócz terenów w pobliżu Aiquile, mają też ziemie w tropiku. I kiedy w górach nadchodzi już zima przenoszą się na swoje tropikalne uprawy. Ta kombinacja ukazuje bardzo ważną rzeczywistość ekonomii boliwijskiej. Od wieków rodziny gospodarują na terenach położonych w różnych strefach klimatycznych. Dzięki temu owoce, które w Polsce nazywamy egzotyczne, tu można znaleźć zaledwie po 1 czy 2 godzinach drogi autobusem. Wystarczy zjechać z wysokości 4000 albo 2000 metrów do tropiku. Zawsze mnie zachwycało jak w Oruro na 4000 m. sprzedaje się na równi kartofle i ananasy czy banany. Ponadto wiele rodzin dzieli swoje życie między pracę w mieście, w usługach i handlu i pracę na roli. W konsekwencji ludzie utożsamiają się z wieloma miejscami zamieszkania. Mają wiele domów, a może raczej w żadnym miejscu nie mają prawdziwego domu. Z tego samego powodu, w nadchodzącym spisie ludności nikt nie będzie mógł się przemieszczać po kraju, zostanie zawieszona wszelka komunikacja między miastami. W przeciwnym wypadku by się mogło okazać, że Boliwijczyków jest dwa razy więcej – nie 10 lecz 20 milionów.
Postój na obiad w miejscowości Sivingani (3000 mnpm).
Choć kursuje tylko 3 razy w tygodniu, jest gościem wielce oczekiwanym.
Pociąg przyciąga uwagę dzieci... jak na całym świecie.
Zdjęcie satelitarne dworca kolejowego w Cochabambie. Jak na jeden szynobus, wypada stosunkowo dużo miejsca.
Godne uwagi też otoczenie dworca, które jest jednym wiekim rynkiem. Na zdjęciu widoczne ściśnięte ciągi straganów.