Dynamika parafii. Grupa ministrancka
dodane 2012-05-14 04:44
11.05.2012
Kiedy przyszedłem do parafii, zastałem jednego ministranta. Beto był ucieleśnieniem doskonałości. Łączył w sobie rangę prezydenta i wiceprezydenta ministrantów. Swoją osobą zastępopwał też grono ministranckie. Dodatkowo był prezydentem ministrantów na całą archidiecezję i lubił powtarzać, że jest w tej funkcji niezastąpiony. W parafii nazwaliśmy Beto „złem koniecznym”. Beto miał klucze do wszystkiego, wiedział gdzie znajdują się rzeczy, nie tracił kontaktu z rzeczywistością, choć czasami go posądzałem o lekkie konfabulacje. Co najgorsze potrafił przekonać prawie wszystkich do tego, że ma rację. Na Boże Narodzenie wchodził na wysoką drabinę i zawieszał dekoracje. Na wielki piątek dawał się ukrzyżować, kiedy na ulicach miasta dramatyzowaliśmy mękę Pańską. A na co dzień lubił wypełniać drobne przysługi, których spełnianie dawało mu poczucie ważności i przy odrobinie sprytu również pewne korzyści materialne. Ginął tylko, kiedy sytuacja wymykała mu się spod kontroli.
Powoli udało mi się oduczyć Beto wyręczania kapłana w zanoszeniu komunikantów do tabernakulum, odebrałem mu klucze do zakrystii i na plebanię, odsunąłem go od formacji ministrantów, zostawiając tylko tytuł honorowego i dożywotniego prezydenta ministrantów. Wydaje się, że nawet mam pewne sukcesy w wychowaniu obyczajowym. Jakoby mniej już zagląda pannom przez ramię do dekoltów.
Powolutku pojawiła się mała grupka ministrantów i ministrantek. Nie broniłem dziewczynom dostępu do ołtarza, bo niby dlaczego. W dosyć mocno maczistowskiej kulturze boliwijskiej, biedne dziewczyny i tak się czuły onieśmielone. Ale ciekawa rzecz, że chłopaki zawsze okazywali się bardziej solidni, obowiązkowi i z czasem wszystkie dziewczyny się wykruszyły. Któregoś dnia uświadomiłem sobie, że jest jedna rzecz, która łączy wszystkich moich najgorliwszych ministrantów. Mianowicie brakuje im ojca w domu. Jednego ojciec jest w Stanach Zjednoczonych, drugiego jest w Hiszpanii, ojciec trzeciego rozszedł się ze swoją żoną i opuścił dom, ojciec czwartego jest pijakiem, a piątego kierowcą zawodowym. Idąc dalej tym tokiem rozumowania, zrozumiałem, że wszyscy ci chłopcy przylgnęli do mnie jak do zastępczego taty. Idąc jeszcze dalej tym samym tokiem rozumowania, uświadomiłem sobie, że ich mamy siadają zawsze w pierwszych ławkach w kościele, nie spuszczają ze mnie wzroku, a kiedy przekazuję im znak pokoju, całują mnie bardzo serdecznie.
Ot i cała logika wyższości męskiej służby liturgicznej nad żeńską służbą liturgiczną.
Dwójka ministrantów w szyku bojowym