Kłamstwo zakrawające na wiarę
dodane 2012-05-06 03:19
22.04.2012
Sobotni poranek. Sprzątałem kościół. Wyrzucałem stare kwiaty, myłem wazony. Kościelny mył ampułki, sprzątaczka czyściła podłogę. Przyszedł młody człowiek, chciał posprzątać swoją duszę. Czy aby na pewno?
Silny, w kwiecie wieku, wzruszony, prawie łkający, zaczął od pytań. Czy mogę liczyć na dyskrecję? Czy ksiądz nie powtórzy nikomu mojego wyznania? Przepraszam za mój sceptycyzm, ale wydało mi się, że jest w tym coś podejrzanego. Więc chłodno odpowiedziałem, że jeśli jest seryjnym mordercą, to go odeślę na policję albo przynajmniej do psychologa, żeby szukał pomocy w morderczej obsesji nie tylko w uczuciach religijnych. Człowiek się nie zniechęcił tą odpowiedzią i zaczął swoje wyznanie. Okazuje się, że jest płatnym mordercą z ugrupowania terrorystycznego „Świetlisty szlak”, które do dziś jeszcze, choć w szczątkowej formie, działa w Peru. Mówi, że zabił 80 osób i przyjechał do Cochabamby z kolejnym wyrokiem do wykonania. Ale tu w tym mieście jego serce skruszało, zapłonął żalem i już nie chce zabijać. W dodatku jest ścigany przez policję, która w każdym momencie może go rozpoznać i pojmać. Wobec powyższego potrzebuje pieniędzy na ucieczkę w kierunku Paragwaju. I całe wyznanie kończy się pytaniem kulminującym: czy ksiądz może mi pomóc i dać pieniądze na zakup biletu do Paragwaju?
Nie lubię takich wyznań skruchy, które kończą się prośbą o pieniądze. Z definicji nie mogą być szczere. W dodatku mój rozmówca ułożył historyjkę obliczoną na strach. Jeśli zabił 80-ciu…? Każdy kto go słucha, musi zadać sobie to pytanie… co go powstrzyma przed zabiciem i mnie?
Wygoniłem gościa, powiedziałem, że płatnym mordercom zwykle nie daję pieniędzy. Wskazałem też, że możliwie cierpi na jakąś psychozę, delirium i tylko mu się wydaje, że to co mówi jest prawdą. A jeśli kłamie z wyrachowaniem, to jeszcze gorzej, bo stracił sumienie.
Podziękował za rozmowę i pokornie odszedł sobie. Mam nadzieję, że „Świetlisty szlak” nie wyda na mnie wyroku za zdekonspirowanie swojego człowieka na moim blogu. Ta historia zatoczyła już szeroki krąg wśród księży w Cochabambie. Okazuje się, że ja nie byłem pierwszym kapłanem, od którego niby terrorysta próbował wyłudzić pieniądze. Ponieważ sprawa stała się powszechnie znana, ja także poczułem się zwolniony z dyskrecji, o którą teatralnie prosił mnie rzekomy morderca.