O tym jak zostałem niewolnikiem

dodane 22:38

10.03.2012

Właśnie wróciłem z urzędu migracyjnego. Dawno już nie stałem w tak długiej kolejce. Brazylijscy studenci, którzy do Boliwii przyjeżdżają głównie na medycynę. Amerykańscy wolontariusze, którzy płacą grube pieniądze, żeby popracować trochę w egzotycznej Boliwii. Siostry zakonne i księża, misjonarze różnej maści, których w Cochabambie jest wyjątkowo dużo – oto światek, który co dzień wystaje przed urzędem na Placu Kolumba, a kolejka sięga po La Paz, to znaczy po ulicę La Paz.

Zebrałem w sobie całą determinację i postanowiłem stawić czoło hydrze, o której nie wiesz czym cie jeszcze zaskoczy, jakiego dokumentu zażąda, stempelka, podpisu, rachunku za światło, świadectwa urodzenia, jakby samo życie było niedostatecznym świadectwem o urodzeniu. Wiedziałem, że przedłużenie mojego pobytu na kolejne 2 lata nie obędzie się bez karnego mandatu. Moja wiza pobytowa skończyła się w dniu wyjazdu do Polski, w grudniu. Teraz miałem do wyboru: przedstawić się jako turysta i zaczynać wszystkie formalności od początku jak rok temu albo zapłacić karę 20 Bs. za dzień zwłoki i prosić o nową wizę na 2 lata. Nie miałem odwagi Dawida, żeby walczyć z Goliatem biurokracji. Pokornie zapłaciłem trybut na rzecz silniejszego – 1500Bs., ponad 70 dni zwłoki. Pani w kasie zużyła cały bloczek znaczków skarbowych.  Moje papiery nabrały wartości. Wnikliwie przejrzane przez 3 urzędników, zostały przyjęte wraz z moim paszportem, z którym musiałem się pożegnać na przynajmniej 3 miesiące. Polecono mi, żeby przyjść z powrotem za 5 dni i dowiedzieć się, czy nie brakuje żadnego dokumentu i czy wszystkie papiery zostały wysłane do La Paz. Już miałem na końcu języka pytanie: po co? Skoro już 3 urzędników zadało sobie trud sprawdzenia wszystkiego i w dodatku każdy zostawił swoją pieczątkę. W porę się opamiętałem przypominając sobie starą dobrą zasadę, że w urzędzie należy przybrać wygląd pokorny i nieco głupkowaty, żeby urzędnik nie pomyślał, że ktoś kwestionuje jego pracę i żeby nie stracił wiary w sens swojego zmęczenia.

Wróciłem po pięciu dniach w dobrze już mi znane zaułki. Współczułem obcokrajowcom, którzy mieszkają poza miastem: w górach, czy w tropiku i muszą przyjechać do stolicy departamentu tylko po to, żeby w okienku pani powiedziała im dobrotliwie, że ich papiery są w porządku lub w nieporządku. Miałem szczęście. Moja teczka pojechała już do La Paz. Ale pani grzecznie mnie uświadomiła, że nie powinienem jeszcze czuć się zbyt pewny siebie. Mam wracać przez 3 miesiące co 20 dni, żeby dowiadywać się, czy jakiś bies nie odesłał mojej teczki z powrotem do Cochabamby z zażaleniem o braku jakiegoś dokumentu albo ze wskazaniem, żeby podpis był po lewej stronie kartki, a nie po prawej.  Po prostu są rzeczy na których znają się tylko w stolicy. Rozumiem, że moje dokumenty przechodzą kolejne etapy kontroli, wędrują przez dostojne biurka wysokich urzędników ze stolicy. Aż boję się pomyśleć co się stanie, kiedy któremuś z nich wyleje się kawa i żeby zamaskować ślady, wyrzuci do kosza jakąś cenną kartkę z mojej teczki. A mój biedny paszport, w czyich siedzi rękach?

Zapytałem nieśmiało panią: a co mam zrobić, gdyby się okazało, że musze jechać za granicę i będę potrzebował paszportu. Nie to, żebym coś planował, ale ot tak… Pani twierdzi, że owszem można go odzyskać. Trzeba by pojechać do La Paz i po 2 tygodniach od złożenia prośby mogą oddać dokument. Przypomniałem sobie sytuacje Polaków we Włoszech i w innych krajach, którym zabierano paszport i zmuszano do pracy bez zapłaty. Taka współczesna forma niewolnictwa. Ale zaraz, zaraz…, czy tak właśnie nie traktuje się prostytutek wykorzystywanych przez swoich sutenerów, a potem przez swoich klientów. Powinien chyba istnieć jakiś międzynarodowy przepis, że człowieka nie można pozbawić jego paszportu.

Tak czy owak, obecnie moim jedynym i najważniejszym dokumentem jest karteczka wydana przez urząd migracyjny, potwierdzająca, że jestem w trakcie załatwiania formalności wizowych. Bez tej karteczki nie mogę ruszać się po kraju. Bez niej nie mogę dokonać żadnej czynności w banku. Jeśli ją zgubię…, chyba zostanie tylko to wyjście, żeby przedrzeć się przez zielona granicę do jakiegoś kraju gdzie jest polska ambasada i poprosić o jednorazowy paszport na powrót do kraju. Nie jest to niemożliwe. Już kiedyś pewien znajomy przerabiał tę kwestię.

To jest obecnie mój najważniejszy dokument tożsamości

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 05.11.2024