Z historii parafialnych
dodane 2011-08-23 17:02
09.08.2011
Po mszy wieczornej podeszła do mnie pewna pani. Mówi, że chciałaby ze mną porozmawiać. Z doświadczenia już wiem, że jeśli rozmowa zaczyna się od takiego wstępu, należy być przygotowanym na dość skomplikowane rozwinięcie. Cel rozmowy zawsze jest ten sam – wzbudzenie litości u rozmówcy tak, żeby na zakończenie sięgnął do kieszeni. Niemniej jednak historia mojej pani wydała mi się aż prawdopodobna, dlatego pokrótce ją przytoczę. Kobieta wykształcona, księgowa rachunkowa, w pewnym okresie życia, już blisko emerytury straciła pracę. W domu ma 4 synów na wychowaniu. Ima się rozmaitych prac porządkowych, ale zdrowie już jej nie pozwala przemęczać się fizycznie. Zakwalifikowała się do nowej pracy w swoim zawodzie, ale brakuje jej poparcia ze strony partii władzy. Wpłaciła już 200Bs. z przeznaczeniem, żeby działacze partyjni podpisali dokument poświadczający, że czynnie bierze udział w manifestacjach, przemarszach i strajkach partyjnych, które są obowiązkowe dla członków partii pod karą grzywny. Brakuje jej jeszcze ok. 1300Bs. (Dokument o poparciu partii rządzącej kosztuje 1500Bs. czyli przeciętna pensja miesięczna). Jeśli nie dostarczy pieniędzy do jutra, przepadnie nawet te 200Bs. Kobieta w domu nie ma już nic do spieniężenia. Nie ma nawet światła, ani gazu. Od trzech dni prawie nic nie jadła.
Oczywiście w każdej tego typu historii jest ten sam element nadciągającej tragedii, z której, wydaje się, tylko ty możesz wyzwolić bohatera. W przypadku mojej pani dochodzi jeszcze element przemocy i korupcji politycznej ze strony rządzącej partii.
Poszedłem poszukać dla pani jakieś jedzenie i ubranie. Obiecałem, że w sobotę przyjdę ją odwiedzić z drugą doświadczoną osobą, żeby rozeznać w czym najlepiej jej pomóc. I zastanawiałem się tylko, czy jeszcze raz dałem się nabrać literackim talentom Boliwijki, czy może po raz pierwszy historia okaże się prawdziwa. Zobaczymy w sobotę.